Felietony

Microsoft jedną rzecz robi świetnie. Pcha ludzi w kierunku Linuxa i MacOS

Krzysztof Rojek
Microsoft jedną rzecz robi świetnie. Pcha ludzi w kierunku Linuxa i MacOS
108

Czy jest możliwe, by Windows przestał być najpopularniejszym systemem operacyjnym? Jeżeli Microsoft dalej będzie tak działał - być może.

Windows to wciąż najpopularniejszy system operacyjny na świecie. Celowo napisałem "wciąż", ponieważ pomimo tego, że na konferencji Microsoftu widzieliśmy uśmiechnięte twarze i sen o potędze, to nie sposób nie odnieść wrażenia, że w tym momencie Microsoft nie do końca panuje nad tym, co chce zrobić i w którą stronę pójść.

I nie mówię tego, ponieważ uważam, że jakiś system jest wybitnie lepszy. Bardziej - w ostatnim czasie zaobserwowałem wiele działań Microsoftu, które, jeżeli mówimy o popularności Windowsa, są po prostu strzałem w kolano z bardzo bliskiej odległości i dużego kalibru. I nie ma szans, by przy obecnym trendzie (Microsoft stracił ponad 15 p. proc. rynku od 2014 r.) konsumenci nie zareagowali na te działania dalszym odchodzeniem od Windowsa.

Co więc się takiego dzieje, że "Windows się kończy"?

Po pierwsze - klapa Windowsa 11

Po niecałych 3 latach od premiery, można powiedzieć, że Windows 11 to porażka. Nie tyle jest złym systemem (bo nie jest), ale fakt, że nie zdobył nawet 1/4 rynku będąc darmową aktualizacją, a wręcz traci użytkowników. Jest to skutek tego, że Microsoft nie proponuje w nim nic, dla czego warto byłoby przeprowadzić zmianę, a dodatkowo blokuje aktualizację dla większości użytkowników przez to, jaki mają procesor bądź płytę główną.

Dla nowego Windowsa nikt nie będzie zmieniał działającego komputera i tutaj Microsoft zdecydowanie się w swojej strategii przeliczył. Ba, szczególnie teraz, kiedy firma zapowiedziała usunięcie jednej z dwóch-trzech funkcjonalności, które różnią 11 od 10.

Po drugie - koniec wsparcia dla 10

Razem z faktem, że Windows 11 nie jest atrakcyjną propozycją dla użytkowników, Microsoft zdecydował się strzelić w stopę po raz drugi, wygaszając wsparcie dla 10. Co się stanie po tym terminie? Otóż nic. Ludzie dalej będą używali systemu, który będzie miał coraz więcej odkrytych dziur bezpieczeństwa i nie będzie kompatybilny z nowymi, pojawiającymi się na rynku technologiami i standardami.

Jeżeli Microsoft stwierdził, że z tego powodu ludzie wydadzą olbrzymie pieniądze na nowy komputer, to prawdopodobnie nie widział użytkowników Androida, którzy wciąż mają telefon z Oreo albo 10 na pokładzie.

Po trzecie - Copilot wdrażany na siłę

Microsoft wręcz rzucił się na AI i nie da się nie odnieść wrażenia, że nie jest to raczej ich długofalowa strategia, a próba kapitalizacji chwilowej mody. AI wciskane jest wszędzie i w wielu miejscach jest niepotrzebne, a na dodatek - w codziennym życiu jest zdecydowanie mniej użyteczne, niż próbuje nas do tego przekonać firma.

Źródło: Depositphotos

Frustracja ludzi powoli zaczyna być widoczna, ale Microsoft najwyraźniej nie zauważył tej zmiany nastrojów, ponieważ idzie w kierunku AI coraz mocniej. Dlatego AI od Microsoftu mamy teraz wszędziie, ale jego implementacja jest poszatkowana i niespójna, a fakt, że wszystko bazuje na 30 różnych wersjach modelu GPT dodatkowo sprawia, że tylko najzagorzalsi użytkownicy w ogóle chcą się w tym połapać.

Po czwarte - zagrożenie dla prywatności

W momencie, w którym cała branża idzie w kierunku coraz większej prywatności użytkowników, Microsoft stwierdził, że on jako jedyny pójdzie pod prąd i jego rozwiązania będą szpiegować na niespotykaną dotąd skale. Nowy Outlook to olbrzymie zagrożenie dla prywatności, a najnowsza aktualizacja Copilot+ sprawia, że komputer będzie nagrywał i przechowywał wszystko, co na nim robimy.

Już wcześniej Windows był prywatnościowym koszmarkiem, ale w tym wypadku ilość telemetrii, która jest stosowana, przekracza wszelkie granice, a temat prywatności użytkowników w przekazie Microsoftu po prostu nie istnieje.

Po piąte i ostatnie - alternatywa jest coraz lepsza

Zobaczcie, w jakim położeniu są obecnie osoby, które mają komputer (prawdopodobnie laptopa) z Windowsem 10. Mają oni 4 drogi do wyboru. Pierwsze dwie brzmią następująco: mogą oni zostać na Windowsie 10 - niewspieranym i coraz bardziej niebezpiecznym systemie albo mogą wydać mnóstwo pieniędzy, tylko po to, aby przejść wraz z zakupem nowego komputera na Windowsa 11, który nie wnosi nic użytecznego oprócz AI wciśniete w każdy zakamarek i który jest prywatnościowym koszmarkiem.

Tymczasem drogi numer 3 i 4 wyglądają tak: Jeżeli ktoś już ma wydawać pieniądze na nowego laptopa, dlaczego nie postawić na komputery od Apple - wszystkie oparte są na architekturze ARM i wydajnością, czasem pracy i efektywnością zmiatają konstrukcję z Intelem i AMD. Tak, Microsoft właśnie ogłosił swoje maszyny ze Snapdragonami, ale jeszcze przez długi czas będzie to absolutna nisza, co oznacza, zgadliście, brak odpowiednich aplikacji (w tym brak gier). W przypadku MacOS natomiast wszystko od lat śmiga na ARM i firma ma o wiele więcej doświadczenia, bazując na własnych rozwiązaniach.

Drogą numer 4 jest natomiast niewydawanie pieniędzy i zainstalowanie na obecnym sprzęcie jednej z dystrybucji Linuxa. Systemy te na desktopach rozwinęły się niesamowicie, mamy tu 99 proc. potrzebnych programów, a i np. w kwestii gier Linux prezentuje się obecnie lepiej, niż komputery z Windowsem.

I oczywiście, idea tego, że nagle Apple czy któraś z dystrybucji zrzuci Windowsa z tronu jest bardzo mocnym puszczeniem wodzy wyboraźni. Jestem jednak przekonany, że moment wygaszenia Windowsa 10 będzie widocznie odnotowany w statystykach. Duża część osób na pewno przejdzie na 11 z przyzwyczajenia, część zostanie na 10, ale jestem przekonany, że będzie to też moment, w którym kolektywny udział Windowsa względem innych systemów zacznie jeszcze szybciej spadać.

Nie dlatego, że konkurencja robi coś szczególnego, tylko dlatego, że Microsoft sam nakłania ludzi do tego, że zmienili ich system na coś innego. Bo póki co nic tak nie reklamuje Linuxa i MacOS jak Windows.

Źródło: Depositphotos

 

Hej, jesteśmy na Google News - Obserwuj to, co ważne w techu