Osoby świadome zagrożeń, które niesie ze sobą współczesna technologia, żyją w przeświadczeniu, że dzięki edukacji jest możliwe podniesienie poziomu cyberbezpieczeństwa. Otóż nie. Ludzie nigdy nie będą ostrożni w sieci, bo nigdy nie będą się bać tego, co może ich tam spotkać.
Wielokrotnie na łamach Antywebu poruszałem tematykę bezpieczeństwa w internecie, czy też cyberbezpieczeństwa w ogóle. Opowiedziałem wam co nieco o Edwardzie Snowdenie, pokazałem, dlaczego telefony pewnej marki warto omijać szerokim łukiem oraz jak stworzyć bezpieczne i silne hasło. Wszystkie moje wpisy starałem się wyważyć, aby zachować równowagę pomiędzy bezpieczeństwem a zdrowym rozsądkiem i normalnym życiem. Wszak gdybyśmy chcieli zapewnić sobie maksymalne bezpieczeństwo i prywatność, musielibyśmy wyrzucić komputer i smartfon przez okno, zamknąć się w 4 ścianach i z nich nie ruszać, a i wtedy nie jest pewne, czy asystent głosowy sąsiada nie podsłuchałby nas przez ścianę. Niestety, ostatnie wydarzenia coraz mocniej upewniają mnie w przekonaniu, że czegoś takiego jak cyberbezpieczeństwo po prostu nie ma. Taki stan nie występuje w przyrodzie. I walka o nie nie przypomina heroicznej batalii, a raczej dosyć kompromitujące potyczki z wiatrakami.
Ludzie nie reagują na niebezpieczeństwo, nawet jeżeli grozi im śmierć
Teoretycznie jako gatunek niezbyt dobrze przystosowany ewolucyjnie do walki, powinniśmy być bardzo wyczuleni na zagrożenia. Coś jak surykatki, które w swoim dobrze zorganizowanej społeczności zawsze mają "wartę" ostrzegającą przed niebezpieczeństwem. Niestety, w toku dziejów skręciliśmy chyba nie w tę ewolucyjną alejkę co potrzeba. Nie chcę tu wchodzić w szczegóły psychologiczne i antropologiczne, ale generalnie ludzki mózg stworzony jest tak, że odczucia takie jak strach, złość czy stres, będące naszymi naturalnymi mechanizmami obronnymi, nie zostały zaprojektowane w ten sposób, by działać wiecznie. Nie można być wiecznie złym czy wiecznie przestraszonym. Jeżeli jesteśmy długo wystawieni na działanie jakiegoś bodźca - oswajamy się z nim i przestajemy reagować na niego w taki sposób, jak na początku. Dowód? Wyjrzyjcie za okno.
Co widzicie? Bo ja widzę ludzi, którzy całymi grupami przechadzają się po ulicy bez maseczek. Widzę osoby, które tłumnie oblegają popularną kawiarenkę nieopodal. Komunikacja zbiorowa? Wypchana po brzegi. Po pandemii zostały już tylko niezdrapane z przystanków nalepki o myciu rąk. Świat wrócił do "normy" właśnie w momencie, w którym najbardziej powinien dbać o przestrzeganie kwarantanny. Szybki rzut oka na statystyki wystarczy, by zobaczyć, że jesteśmy teraz w absolutnym szczycie, jeżeli chodzi o zachorowania. Jest już obecnie prawie 8 milionów chorych. To tak jakby chory był każdy obywatel Szwajcarii. Codziennie przybywa 133 tys. nowych chorych - to tyle co populacja Zielonej Góry. I co więcej - przez ostatnie 3 miesiące na Covid-19 zmarło prawie pół miliona osób. Pół miliona. To tak jakby wykasować z mapy Polski miasto wielkości Opola.
Cztery razy.
Puff i nie ma.
Każda z tych osób jeszcze 3 miesiące temu wiodła normalne życie i nie spodziewała się, że (jak to określił Kuba w swoim świetnym wpisie) choroba nieodwracalnie wyloguje ją z serwera.
Mamy się czego bać, zagrożenie jest diabelnie realne, a jednak - na ulicy widać co innego. I nie ma się co tym ludziom dziwić. Trzy miejące nieustannego bombardowania ich informacjami o zagrożeniu zrobiły swoje. Początkowy stres przerodził się w apatie i myślenie, że skoro ani ja, ani nikt z moich znajomych nie umarł, to nie może być przecież tak źle. Łatwo wmówić sobie, że zagrożenia nie ma. A jeżeli nie ma, to w imię czego mają sobie odmawiać pójścia do fryzjera czy na piwo ze znajomymi?
Jesteśmy łatwymi ofiarami, pomimo, że zagrożenia pokazuje się nam jak na dłoni
Na szczęście (albo nieszczęście) żyjemy w czasach, w których rzeczy nam zagrażające nie są tak "oczywiste". Nie zaatakuje nas lew czy niedźwiedź (chyba że przeskoczymy barierkę w ZOO), nie musimy walczyć o pożywienie czy miejsce do spania. Nie znaczy to jednak, że zagrożeń nie ma wcale. Są, ale innej natury. Jedno z poważniejszych to to dotyczące naszego bezpieczeństwa w sieci. Wiecie ile kosztowały nas cyberataki w 2018 roku? Okrągły bilion dolarów. I to przy ostrożnym szacowaniu. Bilion, czyli tysiąc miliardów, stracone w skutek ataków na firmy, kradzieże pieniędzy z kont, kradzieże tożsamości czy wyłudzenia. To 10 razy tyle, ile wynosił budżet naszego kraju w zeszłym roku. Niestety, koronawirus bardzo dobrze pokazał, dlaczego w tym i kolejnych latach liczba ta będzie rosnąć. Bo żeby dbać o swoje cyberbezpieczeństwo potrzebna jest wewnętrzna dyscyplina. Dyscyplina w wyborze instalowanej aplikacji, podawaniu swoich danych czy odwiedzaniu stron internetowych. A jak chcemy jako ludzkość zachować minimum wewnętrznej dyscypliny, jeżeli nie jesteśmy w stanie wytrzymać nawet 3 miesięcy w samoizolacji, mając w domu wszystkie możliwe wygody tego świata? Ludzie wychodzą na ulice pomimo, iż grozi im tam realne niebezpieczeństwo śmierci, więc nie możemy oczekiwać, że będą przejmować się tym, co może im zrobić jakiś bliżej niezidentyfikowany haker przy użyciu metody, której nie są w stanie nawet wymówić. Wszak jedyna forma hakowania z jaką większość ludzi kojarzy to ta, gdy zapomnieli u kogoś wylogować się z Facebooka.
I niestety, na nic zdadzą się tu artykuły mówiące o tym, czy innym zagrożeniu. Opisujące, w jaki sposób przebiega atak i jak można się przed nim obronić. One tylko dokładają kolejną cegiełkę do tego, o czym mówiłem na początku. Niebezpieczeństwo w sieci, tak jak koronawirus, już nam okrzepło. Oswoiliśmy się z nim, nauczyliśmy się z nim żyć i zaczęliśmy myśleć, że nie jest ono tak duże. Dlatego cybezprzestępcy są w stanie oszukiwać młodych ludzi metodami, którymi okrada się emerytów (oszustwo "na BLIK" to nic innego jak cyfrowy odpowiednik przekrętu "na wnuczka"), a ludzie nawet po poważnym wycieku nie zmieniają swoich haseł. Ci sami młodzi nie potrafią zrobić nawet podstawowych czynności przy komputerze i nie mają pojęcia czym jest phishing.
Z tego też względu jestem zdania, że współcześnie frazę "cyberbezpieczeństwo" można włożyć między bajki. Bo nie sądzę, by zachowanie ludzi w tym aspekcie się zmieniło. Dalej będziemy łatwymi celami, a przestępcy dalej będą żerować na naszej nieświadomości. Nie przerazi nas to, ze przez własne niedbalstwo możemy stracić oszczędności życia, zostać wplątani w spirale długów bądź wrobieni w przestępstwo.
Skoro nie przeraża nas nawet Game Over.
Hej, jesteśmy na Google News - Obserwuj to, co ważne w techu