Felietony

Ludzie zaczynają przeglądać na oczy. Do tego prowadzi śledzenie w sieci

Krzysztof Rojek
Ludzie zaczynają przeglądać na oczy. Do tego prowadzi śledzenie w sieci
37

Co może zrobić Google z naszymi danymi? Wyświetlić nam reklamy? O nie, konsekwencje mogą być dużo, dużo gorsze...

Jeżeli rozmawiamy o prywatności użytkowników i tym, w jaki sposób wielkie korporacje śledzą każdy nasz krok, niestety większość ludzi nie tyle nie zdaje sobie sprawy ze skali inwigilacji, a ci, którzy cokolwiek w tym temacie kojarzą, zwyczajnie na to przyzwalają. Dlaczego? Cóż, albo po prostu godzą się z tym, nie wiedząc, w jaki sposób można zabezpieczyć swoje dane, albo też - po prostu bardziej niż własna prywatność interesują ich nowe funkcje i usługi, które firmy oferują "za darmo". Oczywiście, zawsze też można natknąć się na stwierdzenia "i co takie Google/Apple/Amazon/tu wkleić dowolną firmę może mi zrobić? Wyświetlić reklamy?"

Niestety, takie podejście powoduje, że dziś telefony wiedzą o nas więcej niż my sami, a rozwój cywilizacji poszedł w taki sposób, że jednostka chcąc się temu przeciwstawić, a jednocześnie - korzystać z jakkolwiek współczesnych zdobyczy technologii , ma zadanie nie tyle utrudnione, co też w wielu wypadkach zwyczajnie niemożliwe. I o ile faktycznie samo Google czy Facebook z naszymi danymi zrobić mogą relatywnie niewiele, problemem jest to, ile ich mają i komu mogą je przekazać.

Na przykład mogą je przekazać państwu, które na tej podstawie będzie karać ludzi

W Stanach Zjednoczonych trwa obecnie burza, jeżeli chodzi o to, w jaki sposób aplikacje i korporacje gromadzą dane i w jaki sposób te same dane trafiają następnie do władz stanowych. Chodzi o to, że po latach Sąd Najwyższy uchylił prawo do aborcji, dając poszczególnym stanom wolną rękę w decydowaniu o tym, czy na ich terenie jest legalna czy nie. 26 stanów już przymierza się do pełnego zakazu. To z kolei wzbudziło wiele kontrowersji w sprawie tego, w jaki sposób niektóre aplikacje gromadzą i przekazują dane władzom stanowym. Szczególnie mocno zaczęto się przyglądać aplikacjom do śledzenia miesiączki, które w prosty sposób mogą wskazać władzom, która kobieta była w ciąży i ją przerwała. Stąd właśnie powstał ruch by usuwać takie programy ze smartfonów. Oczywiście - zagrożeń jest dużo więcej, ponieważ dużo więcej programów może zdradzić władzom fakt bycia w ciąży.

Google, Apple i inni mają długą i bogatą historię współpracy z władzami

Oczywiście, fani Apple zapewne oburzą się mówiąc, że przecież ich firma nie sprzedaje danych i zapewne przytoczą historię z tym, że nie zgodzili się odblokować iPhone'a osoby podejrzanej o terroryzm. Jednak jeżeli chodzi o współprace z władzami w kwestii przekazywania danych, firma z Cupertino niewiele różni się od innych. Przykładem tego jest chociażby program PRISM czy fakt, że na terenie Chin Apple nie kontroluje nawet własnych serwerów, a partia ma tam pełny dostęp do danych użytkowników.

Wracając jednak do tematu - fakt, że telefony które każdy ma w kieszeni mogą posłużyć jako sposób na wykrywanie osób które starają się o aborcję bądź jej dokonały nie umknął politykom demokratów. Bardzo dobrze wiedzą oni, że wystarczy jeden przepis by zmusić największe firmy  - Facebooka, Google, Apple, Amazona i inne - by podzieliły się danymi, spośród których można wyłowić: odwiedzane strony, wyszukiwane hasła, zainstalowane aplikacje, odwiedzane miejsca czy przeprowadzone konwersacje. To wszystko pozwalałoby z praktycznie 100 proc. pewnością określić, czy jakaś osoba szukała np. kliniki aborcyjnej w innym stanie bądź np. środków wczesnoporonnych. I to nie jest science fiction - takie śledzenie nawet poszczególnych osób, z ich personaliami, miało już przecież miejsce. Dlatego politycy demokratów domagają się inspekcji tego, jakie dane największe korporacje zbierają i jakimi mogą się dzielić. Pytanie dosyć naiwne, bo wielokrotnie już udowodniono, że są to ilości przekraczające ludzkie rozumowanie. Ba, przecież to właśnie ze względu na to, że chociażby dane internautów z Google Analytics są przekazywane służbom USA wspomniana usługa jest na wylocie z kolejnych krajów Europy.

To już się dzieje

Wydaje się, że korporacją która najszybciej i najchętniej dostosowała się do nowych przepisów jest Facebook. Do mediów napływają zgłoszenia, że część głosów użytkowników w sprawie aborcji jest natychmiastowo usuwana z serwisu, a ich konta - dodatkowo blokowane. Taki przypadek spotkał jednego z użytkowników, który na swoim profilu napisał "tabletki aborcyjne mogą być przesłane pocztą", co w świetle nowych przepisów wydało się Facebookowi złamaniem prawa, dlatego usunął on post i zawiesił konto użytkownika na 24 godziny. Uściślijmy - sam użytkownik nie złamał prawa i nie nawoływał do aborcji w stanach gdzie jest bądź będzie to zakazane. Stwierdził tylko, że grupa leków może zostać przesłana pocztą nie tylko legalne, ale też - jest w Stanach popularną praktyką. Podobnie z resztą robi Instagram.

To pokazuje bardzo dobrze, po której stronie są wielkie korporacje. Facebookowi najbardziej zależy na tym, by serwis mógł operować w każdym kraju, więc z chęcią dostosuje się do politycznego klimatu. Jeżeli aborcja będzie zakazana w Stanach, cóż - tamtejsi użytkownicy będą musieli się przygotować, że Facebook nie będzie ich sprzymierzeńcem i miejscem, w którym ich głos w tym temacie nie spotka się z odzewem moderatorów.

Nasza chata z kraja? A gdzie tam, w Polsce też władza jest łasa na dane firm technologicznych

Obecnie prośby o dane użytkowników w naszym kraju może wysyłać m.in. policja i prokuratura. Jednak w zeszłym roku powstał projekt ustawy mające dawać policyjne uprawnienia... Zakładowi Ubezpieczeń Społecznych. Projekt jest tak napisany, że ZUS miałby móc zapytać dosłownie kogokolwiek o jakiekolwiek dane na nasz temat i z miejsca dostałby uprawnienia do ich przetwarzania. Polskie służby często też korzystają z danych od wielkich firm. W samym tylko 2021 roku w stronę Facebooka skierowano ponad 10 tys. zapytań o dane.

Źródło: Meta

Pokazujemy palcem na Chiny, a sami mamy Orwella na sterydach

Kiedy mówimy o permanentnej inwigilacji przez władzę, przed oczami pojawia nam się chiński system który patrzy na wszystkich wszędzie, wykrywając nawet takie rzeczy jak to, czy pracownik w pracy nie przysypia, nie mówiąc już o kontroli całego państwa mającej na celu eksterminację mniejszości etnicznych. Jednak "my" (czyt. świat zachodni) nie mamy wcale lepiej. Jak bowiem nazwać system który na podstawie danych ze smartfona może ocenić, czy kobieta jest w ciąży i czy chce tę ciąże usunąć, bądź też już to zrobiła, i na tej podstawie rozpocząć w tej sprawie dochodzenie. Jak nazwać firmy takie jak Google czy Facebook, które mają niesamowicie obszerne bazy danych na temat każdego użytkownika i które z chęcią się nimi podzielą, jeżeli tylko powstaną odpowiednie przepisy.

To, właśnie to, a nie reklamy jest prawdziwym kosztem, jaki ponosimy, zgadzając się na kompletny brak prywatności i pełną inwigilację w zamian za nowe filtry na Instagramie i zniżki do burgerowni. Nie łudzę się jednak, że nawet, jeżeli dochodzenie polityków pokaże (po raz kolejny) skalę problemu, a ludzie zobaczą, że zagrożenie jest realne, to coś się w tym temacie zmieni. To bowiem wymagałoby od władzy samoograniczenia siebie i swoich możliwości, a jak wiemy, takie zdarzenia to absolutna rzadkość. Pozostaje więc liczyć na to, że konsumenci przejrzą na oczy. Pomimo tego, że żyjemy w świecie kreowanym przez korporacje technologiczne i gramy na zasadach narzucanych przez nie, wciąż mamy w rękach narzędzia pozwalające nam wyrwać chociaż skrawek tej prywatności dla siebie.

Zróbmy to, póki to też nie zacznie być nielegalne.

Hej, jesteśmy na Google News - Obserwuj to, co ważne w techu