Wczoraj Netflix zaprezentował kilka nowych zdjęć z nadchodzącej adaptacji anime Cowboy Bebop. Jak można było się spodziewać - wśród miłośników japońskich animacji zawrzało.
Czasami czuję się... po prostu stary. Każda adaptacja przynosi właściwie identyczną reakcję: jest źle, kiedyś było lepiej, to się nie uda, tak nie można, zostawcie nasze świętości.Tak było przecież z hollywoodzkim Ghost in the Shell (gdzie dla wielu największym problemem było to, że wcielająca się w rolę androida aktorka nie była Azjatką), a by za daleko nie szukać — tak było też z Wiedźminem. Wszystko źle, wszystko nie pasuje, to nie tak sobie wyobrażali, oryginał był lepszy.
No i? Na setki filmów które powstały w oparciu o książki lepszych jest... dosłownie kilka? Nie śledzę za bardzo fandomów amerykańskich komiksów, ale jestem przekonany, że gdyby popytać najwierniejszych fanów tematu, także dopatrzyliby się nieścisłości i uproszczeń w uwielbianych przez miliony widzów filmów z Marvel Cinematic Universe. Bo oryginał jest lepszy, bo komiksy miały więcej głębi, bo (...) — argumentów prawdopodobnie by nie brakowało.
Aktorski Cowboy Bebop wygląda intrygująco. I piszę to z pozycji fana oryginalnej animacji
Trudno mi się specjalnie emocjonować takimi projektami, traktuję je jako ciekawostkę. Aktorski Cowboy Bebop to projekt, który ciągnie się od lat, zmieniło się w nim od pierwszych zapowiedzi... chyba wszystko. Pewnie niewielu pamięta, że kiedyś miał być filmem - z Keanu Reevesem w roli głównej. Później zniknął. Po latach temat powrócił - już nie jako film, a serial. I nie z Keanu Reevesem, a Johnem Cho w roli głównej. To właśnie produkcja Netflixa, na którą wielu wydało wyrok po... zobaczeniu dosłownie ośmiu nowych obrazków. O takich:
I tak. Tyle wystarczyło ludziom, by napisać, że to jedno wielkie gówno. Że nijak się to ma do kreskówki z 1998 roku. Że nie ma klimatu, że to nie to samo (wow, oh wow). Że na to się nie da patrzeć.
...i wybaczcie moje rozbawienie, ale kto pamięta komiksową adaptację Cowboya Bebopa autorstwa Hajime Yatate, ten może się co najwyżej złapać za głowę. Bo to wyglada lepiej, niż jakakolwiek strona jego komiksu, a nie pamiętam, by było jakoś specjalnie dużo narzekania. Hipokryzja?
Ocenianie przed oglądaniem, bo ktoś próbuje zrobić coś więcej niż było dotychczas
Widziałem w swoim życiu sporo złych adaptacji anime. Przez lata obejrzałem kilkadziesiąt japońskich (ale nie tylko - tajwańskich i koreańskich również) dram na podstawie anime, które nie były wybitne. Ba, obejrzałem nawet aktorski film na podstawie kultowej mangi Rumiko Takahashi - Ranma 1/2. I choć powstał w roku 2011, efekty specjalnie przypominały te z 1991.
Ale teraz ktoś próbuje szarpać świętość - i to jeszcze ktoś ze zgniłego Zachodu, kto nie rozumie nic, ani niczego. Tylko że to nie jest w ogóle prawdą:
Na koniec taka mała refleksja. Nie wszystko trzeba lubić, nie wszystko musi wam się podobać, nie wszystko musi wam pasować. Ale też pamiętajcie, że nie wszystko trzeba komentować - a tym bardziej oglądać. Nie podoba wam się zaprezentowana artystyczna wizja? Nikt nie zmusza by oglądać. A nie ważne ile gorzkich słów napiszecie, nikogo to nie interesuje: serial powstaje, będzie miał swoich fanów - prawdopodobnie dla wielu będzie to pierwsza styczność z tą marką i to od niej zacznie swoją podróż Swordfishem.
Jeżeli wam to nie pasuje, wasz problem. Dla odmiany - nowe filmy Neon Genesis Evangelion to kompletnie nie moja bajka, dlatego ostatnich dwóch nawet nie ruszyłem. Świat się nie zawalił: ani mój, ani fanów serii, ani tym bardziej twórców. Żyjcie i dajcie żyć innym.
Hej, jesteśmy na Google News - Obserwuj to, co ważne w techu