Felietony

Windows 11 może popełnić najgorszy błąd Windowsa 10

Krzysztof Rojek
Windows 11 może popełnić najgorszy błąd Windowsa 10
Reklama

Jednym z największych problemów obecnego Windowsa są psujące komputer aktualizacje. Obawiam się, że nowy system dużo w tej kwestii nie zmieni.

Windows 11 z miejsca stał się hitem internetu. Zewsząd można znaleźć kolejne informacje o tym, czym będzie nowy system operacyjny od Microsoftu, jak będzie działał i jakie funkcje przyniesie. Niedawne doniesienia sugerują, że może on być znacznie szybszy niż Windows 10, prawdopodobnie tracąc przy tym nieco ze swojej wstecznej kompatybilności. Microsoft wciąż jednak twierdzi, że to, co zaprezentuje 24 czerwca będzie aktualizacją dla Windows 10, nawet jeżeli wyciekła już do sieci data wygaszenia wsparcia "dziesiątki", jasno zaznaczając, że zmiana ma być osobnym systemem. Niezależnie od tego, jak finalnie będzie wyglądała dystrybucja systemu (nie wyobrażam sobie, by Windows powrócił do płacenia za nową licencję dla osób które już posiadają "10"), obawiam się, że to nowe otwarcie dla Windowsa będzie mniej spektakularne, niż sobie by w Redmond życzyli. Dlaczego?

Reklama

Nowy Windows - stare demony

Pomyślcie przez chwilę - co was najbardziej irytuje w Windowsie 10. Dla niektórych będzie to niespójne UI, dla innych - niestabilne działanie. Mam jednak wrażenie, że dużą część osób najbardziej irytują aktualizacje, które wnoszą do systemu raczej niewiele, powodując przy tym spore problemy. O tym, dlaczego tak się dzieje i dlaczego nie do końca jest to wina samego Windowsa, pisałem już wcześniej. Nie neguję jednak, że skoro Microsoft przestawił się na taki proces dystrybucji systemowych funkcji, to powinien był lepiej rozplanować ich testowanie. Pomysł z wcześniejszymi wersjami systemu testowanymi nie przez samych testerów, a przez early adopterów w specjalnych kręgach szybszych aktualizacji nie sprawdził się, ponieważ duża część krytycznych błędów pozostawała niewykryta. Jeżeli dodamy do tego brak możliwości wypisania się z procesu aktualizacji, mamy przepis na  wizerunkową katastrofę, która na pewno w jakimś stopniu przyczyniła się do tego, że firma z Redmond chce się odciąć od Windowsa 10.


Jednak nowe funkcje i UI zapożyczone z Windowsa 10X nie rozwiązują problemu dystrybucji aktualizacji. To, w jaki sposób Windows poradzi sobie z tym problemem będzie w znacznym stopniu definiowało sukces nowego oprogramowania. Jeżeli zobaczycie na konkurencję - Maci otrzymują jedną dużą aktualizację co roku, a i tak Apple ogranicza liczbę aktualizowanych komputerów. Jestem zdania, że w przypadku Windowsa warto wrócić do systemu, który działał w przypadku poprzedników, czyli jedna, duża aktualizacja zmieniająca sporo rzeczy co 2-3 lata. Dałoby to firmie czas i możliwości na przetestowanie nowych funkcji oraz pozwoliłoby jasno wskazać kompatybilne sprzęty.

To jednak generuje inny problem - fragmentację

Jest bardzo jasny, finansowy powód, dla którego Windows 10 miał być ostatnim systemem. Jeden system sprawia, że nie ma konieczności utrzymywania wsparcia dla innych niż najnowsza instancji. Wsparcie dla starszych wersji Windows 10 (np. 1903) jest dziś bardzo krótkie i kiedy zbliża się do końca, Microsoft woli forsować aktualizację na danym sprzęcie, nawet jeżeli został on wcześniej zaklasyfikowany jako niekompatybilny. Obawiam się więc, że w kwestii aktualizacji "nowy" system wejdzie w buty poprzednika, serwując nam częstsze aktualizacje dla wszystkich, jednocześnie nie rozwiązując problemu związanego z ich stabilnością. Jeżeli tak się stanie - jakkolwiek nowy Windows by się nie nazywał, nie zmieni on nic w opinii firmy.

Mam jednak nadzieję, że tak się nie stanie. Życzyłbym sobie, by "nowe otwarcie" faktycznie było nowym otwarciem, zmieniającym wizerunek produktu Microsoftu. A wy?

Hej, jesteśmy na Google News - Obserwuj to, co ważne w techu

Reklama