Spotify odpowiada na potrzeby swoich użytkowników, serwując im funkcję na którą długo czekali. Tyle tylko, że według zarządu Spotify tym, czego chcą użytkownicy nie jest Hi-Fi Audio, a kolejne, bezsensowne NFT.
Zarządzanie dużymi platformami cyfrowymi to niezwykle odpowiedzialne zadanie, szczególnie w kontekście decydowania o rozwoju. W tym momencie trzeba zrównoważyć takie rzeczy jak koszt inwestycji ze stopą jej zwrotu, na którą wpływa to, ilu użytkowników faktycznie jest zainteresowanych rozwojem w tym kierunku czy też - ilu nowa funkcjonalność może się nie spodobać. Dlatego stojąc z boku i mając na uwadze tylko swoje potrzeby łatwo jest mówić, że dana firma powinna pójść w tym a tym kierunku. Jednocześnie, co jakiś czas możemy obserwować, że niektóre przedsiębiorstwa podejmują działania, których nie da się w żadnej perspektywie wytłumaczyć i co do których nie trzeba MBA, żeby przewidzieć, że jest to niewłaściwy kierunek. I mam wrażenie, że tak właśnie, w tym momencie, zarządzane jest Spotify.
Spotify wprowadza NFT, chyba tylko po to, by pokazać, gdzie ma swoich klientów
Mam wrażenie, że obecnie praktycznie wszyscy klienci wymagają od Spotify jednej rzeczy - dogonienia konkurencji w kwestii jakości oferowanej muzyki. Tidal, Apple i jeszcze kilka serwisów oferuje muzykę w wysokiej rozdzielczości i o ile 320 kbps to absolutnie wystarczająco do słuchania np. w trasie, to duża część osób kupuje wzmacniacze sieciowe za naprawdę duże pieniądze po to, by słuchać muzyki na swoim domowym systemie audio. I tutaj Spotify po prostu traci na wszystkich frontach względem konkurencyjnych usług. Firma ma tego świadomość i od długiego czasu karmi użytkowników obietnicami, że już za chwilę, już za momencik jakość CD pojawi się w serwisie.
Tymczasem szwedzka firma ma dla nas kolejną nowość, tym razem w formie - tak, zgadliście - NFT. Do Szwecji chyba nie docierają newsy, że po krótkiej zwyżce popularności, NFT pikuje w dół, liczba transakcji maleje a tokenów nikt kupować nie chce. Jednocześnie, coraz więcej firm chce dorobić się na NFT, wpychając je na siłę w miejsca, w których ludzie ani ich nie chcą, ani też nie potrzebują. Idealnym przykładem takiego kuriozum jest Starbucks, aczkolwiek w tamtym przypadku można mówić o pobocznej działalności. Tymczasem Spotify żyje i utrzymuje się na powierzchni rozwijając swoje usługi muzyczne. Dlatego kiedy słyszę, że trwają testy w których artyści mogą sprzedawać swoje NFT bezpośrednio przez aplikację, przyznam że irytacja jest sporym niedopowiedzeniem odnośnie tego, co czuję.
NFT jest bowiem potrzebne Spotify jak rybie rower, a jednak - ktoś przeznaczył sporo czasu, środków i roboczogodzin na projekt, który skończy się tak samo, jak pomysł kupowania Tesli za kryptowaluty, bądź nawet nigdy nie odpali. Gdybym miał to do czegoś porównać, to jest to ekwiwalent zawieszania w aucie choineczki Wunderbaum podczas gdy auto coraz pilniej wymaga generalnego remontu silnika. I co więcej - nie tylko ja jestem takiego zdania.
Historia zna wiele przykładów firm, które zapatrzone w swoją wizję rzeczywistości z uporem wartym lepszej sprawy twierdziły, że poszczególne funkcje są klientom niepotrzebne. Liderem w takim myśleniu swego czasu była oczywiście Nokia, którą takie podejście wysadziło z biznesu. Nie twierdzę, że Spotify w najbliższym czasie czeka taki sam los, ale użytkownicy nie są ślepi (ani głusi). Widać wyraźnie, że Spotify ma obecnie najbiedniejszą ofertę, jeżeli chodzi o funkcje i użytkowników, oprócz przyzwyczajenia, trzyma dużą bazą mniejszych wykonawców oraz podcastów.
Oby obie osoby, które kupią NFT przez Spotify, były z tego faktu zadowolone.
Hej, jesteśmy na Google News - Obserwuj to, co ważne w techu