Jesteśmy świadkami bezprecedensowej sytuacji, w której z dużego krajowego rynku wycofują się największe światowe marki. Zastanawialiście się jednak, jak by taki exodus wyglądał w przypadku któregokolwiek innego europejskiego kraju? Na przykład Polski?
To, co dzieje się obecnie na Ukrainie nie ma precedensu we współczesnej europejskiej historii. Brutalna wojna, mordowanie cywili, niszczenie infrastruktury, zabytków kultury, próba zrównania z ziemią całych miast - skala przemocy i okrucieństwa, jaką widzimy jest niewyobrażalna. Dlatego też cały świat przyklaskuje (i słusznie) informacjom o kolejnych sankcjach oraz kolejnych firmach wycofujących się z rosyjskiego rynku. To jednak pokazuje też co innego - nawet taki kraj jak Rosja, który z podejrzliwością godną tradycji sowieckich patrzył na zachodni kapitał, miał go u siebie bardzo dużo. To z kolei zrodziło w mojej głowie pytanie - co by się stało, gdyby takie sankcje zostały nałożone na Polskę? Nie twierdzę, że chciałbym, by nasz kraj w najbliższym czasie na kogokolwiek napadł - mam nadzieję, że to się nigdy nie stanie.
Bardziej chodzi mi o to, że przykład Rosji pokazał, iż prywatne podmioty mogą i chcą być częścią ekonomicznej siły nacisku w kwestiach politycznych. A polityka może być kompletnie nieprzewidywalna. Poza tym, to, jakie sankcje zostały nałożone pokazują, że wycofanie się z rynku prywatnych firm w kluczowych sektorach potrafi zdestabilizować kraj. I nie - nie twierdzę, że powinniśmy pójść śladem XX w. komunistów i siłą nacjonalizować co nam wpadnie w ręce, ale zastanowienie się nad tym, jak bardzo znajdujemy się w sieci biznesowych zależności od zagranicznych podmiotów z pewnością nie zaszkodzi. Zwłaszcza, że do tej pory byłem przekonany (jak widać błędnie) że to właśnie te powiązania ekonomiczne i groźba ich zerwania stanowi skuteczną ochronę przed ewentualną wojną.
Oczywiście - nie należy tego traktować jako poważnej analizy ekonomiczno-geopolitycznej. Od takich są osoby mądrzejsze ode mnie. Ja postaram się skupić na tych aspektach, które są mi bliskie, czyli ogólnie pojętej technologii. I powiem wam - różowo nie jest.
Zacznijmy od kluczowych aspektów, czyli telekomunikacja
Gdyby w Polsce zadziało się coś niedobrego, kluczowym elementem byłaby komunikacja pomiędzy ludźmi, a więc - radio, telewizja i internet. W tym aspekcie wydaje się, że nie mamy problemów, ponieważ nawet w przypadku gdyby wszystkie zagraniczne sieci i telekomy się wycofały, pozostałby polski koncern Cyfrowy Polsat mający Plusa, telewizję Polsat i usługi internetowe. Oprócz tego mamy też media narodowe - TVP i Polskie Radio. Piszę jednak, że wydawałoby się, ponieważ w kwestii mediów tradycyjnych za ich nadawanie odpowiada co prawda polska spółka, ale za rozsiew (radiodyfuzję) - już Emitel, który obecnie jest firmą amerykańską. Odpowiada on za dystrybucję całego ogólnopolskiego jeżeli chodzi o radio i telewizję i ma w garści także większość rynku lokalnego. Owszem, ma konkurencję, jak chociażby kupiony jakiś czas temu przez cyfrowy Polsat BCAST. Jednak i tak, w razie wycofania się Emitela na mapie Polski pojawiły się olbrzymie białe plamy, do których nie docierałby sygnał TV bądź radia.
Smarfony? Byłoby ciężko
Jakiś czas temu przeprowadziłem wywiad z dyrektorem MyPhone odnośnie konstrukcji polskiego - polskiego flagowca. Zarówno ten tekst, jak i materiał o prawdziwie polskim smartfonie pokazują, że w tym aspekcie, chociaż nie jesteśmy w takiej dziurze jak Rosjanie, którzy dopiero teraz próbują wypromować swój biedafon jako konkurencję dla iPhone'a, to i tak bez takich marek jak Samsung czy Apple nasz rynek raczej nie obfitowałby w najnowsze rozwiązania technologiczne w tej kwestii. Polskie marki jak jeden mąż skupiają się na smartfonach budżetowych, modelach z klapką bądź dla emerytów, lub też - urządzeniach wzmacnianych. O takich akcesoriach jak smartzegarki czy słuchawki TWS raczej nie ma co nawet mówić.
Oczywiście, w tym aspekcie warto też być realistami. Zobaczcie, że w przypadku Rosji z tamtejszego rynku nie wycofują się chińskie marki. Nie wiem więc, co musiałoby się stać, żeby z naszego rynku się one wycofały. Jedyną opcją jest bezpośrednia konfrontacja z Chinami, co wcale nie jest takie wykluczone, ponieważ jako członek NATO musimy bronić każdego kraju w pakcie, co tyczy się też Stanów Zjednoczonych. Ewentualny konflikt przywodzi na myśl także inną kwestię - tego, jak ważnym aspektem bezpieczeństwa kraju jest dziś smartfon. W końcu to właśnie bezpieczeństwo narodowe było powodem, dla którego Litewski rząd zarekomendował wyrzucenie z kraju i kieszeni użytkowników chińskich smartfonów. Jakiś czas temu podsumowałem, co by się stało, gdyby z Polski znikły chińskie marki i powiem wam, że jest to operacja praktycznie nie do zrealizowania. Jeżeli połączyć to z wycofaniem się z rynku innych zagranicznych marek, w kwestii smartfonów, a więc - komunikacji międzyludzkiej, zwyczajnie leżelibyśmy na łopatkach, bo marki takie jak MyPhone czy Maxcom zwyczajnie nie dałyby rady zapełnić rynku.
Laptopy i komputery? Oh boy...
Jeżeli w przypadku smartfonów możemy jeszcze mówić o polskich producentach, o tyle w kwestii laptopów zwyczajnie nas nie ma. Owszem, istnieją firmy, które reklamują się sloganem "polski laptop" ale po ich rozebraniu widać, że korzystają z prefabrykowanych części chińskiego CLEVO. Owszem, mało który producent dziś ma wszystko produkowane "u siebie" i bardzo często w wielu markach możemy znaleźć takie elementy jak karty sieciowe, głośniki czy matryce pochodzące od kogoś zupełnie innego (na tym przecież polega łańcuch dostaw), ale wystarczy rzut oka pod maskę hyperbooków, by zobaczyć, że polegają oni na częściach chińskiego Clevo. Nie są więc producentem, a resellerem (VAR-em). Owszem, są jeszcze inni producenci, ale w ich przypadku niektórzy użytkownicy sugerowali, że jeżeli podmieni się logo niektórych laptopów z Kiano na Goclever, to nikt nie odkryłby różnicy (Insignia 1410 WIN/Slimnote 14.1). I nie twierdzę, że to jest zła strategia biznesowa (chociaż dla Goclever była, bo firma upadła), ale chodzi mi o to, że w przypadku, gdy producentowi wypadnie z łańcucha dostaw kilka firm, ten może znaleźć zamienniki. Dlatego właśnie gdy takim producentom jak Lenovo czy Nokia zabrakło procesorów, ci przerzucili się na chwilę na markę Unisoc. W przypadku importerów ich los zależy od tego, czy firma produkująca laptop chce z nimi współpracować czy nie. To samo tyczy się takich sprzętów jak telewizory czy smart-odkurzacze.
Samochody? Podobnie
O tym, że nie mamy własnego przemysłu motoryzacyjnego - wiemy od dawna. W tym aspekcie mielibyśmy nawet gorzej od Rosjan, którzy przecież mają swoją, chociaż kupioną rok temu przez Renault, Ładę. Czesi mają Skodę (VW), Rumuni - Dacię (Renault). My natomiast w tym aspekcie... nie mamy nic, co oznacza, że gdyby z naszego kraju wycofały się wszystkie marki motoryzacyjne, zostalibyśmy z absolutnie niczym. Owszem, są plany polskiego elektryka - Izery - ale patrząc po prezentacji i fakcie, że od 2020 w temacie nie zadziało się nic, to jakoś nie widzę, aby te auta miały odnieść sukces. Warto poczytać ekspertyzy w tym temacie by zobaczyć, że polski elektryk póki co ma duże szanse pozostać wydmuszką. Nawet jednak gdyby udało się wszystkie te problemy obejść, pozostaje kwestia sukcesu sprzedażowego w kraju, gdzie wciąż elektryki są nowością, stacji ładowania jest jak na lekarstwo. a mroźne zimy odbijają sobie na czasach pracy na jednym ładowaniu. Cóż, przynajmniej w autobusach jakoś sobie radzimy.
Usługi? Po co ja jeszcze pytam..
Z Rosji, trochę bardziej na życzenie samego reżimy Putina, wyrzucony został Twitter, Facebook i Instagram, a losy YouTube'a są niepewne. Nie ma tez Netflixa i Spotify, a przed chwilą administracja położyła Google News pod topór, aby nie przeszkadzało propagandzie. Jednak nawet, jeżeli Google, Bing i DuckDuckGo wycofają się z Rosji, ta wciąż ma własną wyszukiwarkę Yandex i (zamiast Facebooka) własny, sprawnie działający portal społecznościowy, czyli VK. Oczywiście, oba podmioty są ściśle kontrolowane, by powielać propagandę, ale są. My natomiast... nie mamy nic. Jedyna próbą stworzenia polskiej usługi społecznościowej w ostatnim czasie była żenująca, że aż bolały zęby i nazywała się Albicla. Tak samo w przypadku wyszukiwarki. W Rosji wykorzystanie Yandexa to 50 proc. (co też dodaje kolejną cegiełkę do wyjaśnień, dlaczego Rosjanie popierają krwawą inwazję), u nas to prawie 100 proc. Google. W kwestii wyszukiwania, kontaktu z innymi ludźmi przez sieć, słuchania muzyki i oglądania filmów bazujemy w prawie 100 proc. na zagranicznych usługach, co nie jest niczym złym, gdyby nie to, że nie mamy pod ręką żadnej lokalnej alternatywy.
Stety-niestety, nie będzie żadnym zaskoczeniem, że w kwestii technologicznej zwyczajnie sobie nie poradziliśmy i gdyby w tym momencie nałożono na nas takie sankcje jak na Rosję, mielibyśmy spory problem z zakupem, użytkowaniem i naprawą najbardziej podstawowych sprzętów elektroniki użytkowej. Dlaczego tak się stało? Cóż, przyczyn można szukać w wielu miejscach. Przede wszystkim, w przemianę ustrojową wchodziliśmy będąc ekstremalnie biednym krajem i w porównaniu z Niemcami czy Francuzami - wciąż jesteśmy biedni. To z kolei wykształciło u nas nawyki konsumenckie, aby kupować jak najtaniej. Jakość jest u nas na dalszym miejscu. To w połączeniu z masowym napływem zagranicznego kapitału sprawiło, że jeżeli gdzieś jest jeszcze polska firma, to skupia się ona bardziej na utrzymaniu pozycji na rynku, a nie na konkurowaniu ze światowymi gigantami.
Czy wojna coś zmieni? Cóż, sankcje Rosyjskie zadały kłam stwierdzeniu, że kapitał nie ma narodowości. Owszem, jak widać - ma i będzie robił to, co mu narodowość każe. Wojna na Ukrainie może więc też pośrednio wpłynąć na to, w jaki sposób postrzegamy to, co kupujemy i od kogo kupujemy. Wojna pokazała, że niezależność w kluczowych elementach jest istotnym elementem zapewnienia bezpieczeństwa w kraju. Czy więc szykuje się zmiana? Nie mam pojęcia.
Ale przywitałbym ją z otwartymi ramionami.
Hej, jesteśmy na Google News - Obserwuj to, co ważne w techu