Kiedy Tesla rozpoczynała prace nad swoją elektryczną rewolucją, stanęła nad nierozwiązanym do końca nawet dziś problemem czasu ładowania baterii. Jednym z rozważanych rozwiązań tego problemu, było przygotowanie systemu szybkiej zmiany baterii w samochodzie. Pomimo tego, że Tesla S otrzymała taką możliwość, a nawet powstała jedna stacja tego typu, firma szybko zakończyła ten program z nie do końca wyjaśnionych powodów. Teraz ten pomysł chce realizować start-up Ample. Czy to się może udać?
Startup Ample opracował system baterii samochodowych, który Tesla porzuciła
Jak w pilocie
W samej koncepcji nie ma nic bardzo skomplikowanego. Zamiast podłączać samochód do wtyczki, wyjmuje się rozładowaną baterię na specjalnie przygotowanym stanowisku. Ta trafia następnie na stanowisko ładowania, a do naszego samochodu od razu trafia „nakarmiona” bateria z magazynu. W Tesli cała operacja trwała kilka minut. Ot, powiększona operacja wymiany baterii w pilocie.
Nie wiemy, dlaczego firma Muska zrezygnowała, być może wiązało się to ze sporymi problemami logistyczno-magazynowymi, które pogrzebały inną inicjatywę tego typu, amerykański startup Better Place, który posiadał takie stacje m.in. w Danii i Izraelu . Być może też koszt inwestycji w takie stacje był w tamtym czasie dla Tesli zbyt wysoki. W Chinach na większą skalę stosuje ten model marka Nio, która dokonała już podobno ponad 500 000 takich wymian (na filmie od 6 min.). Na „Zachodzie” i w Stanach Zjednoczonych bezapelacyjnie wygrała wizja samochodów doładowywanych. Ale Ample zamierza to zmienić.
Samochód? A po co?
Co ciekawe, Ample nie jest firmą, która zamierza wypuszczać własny samochód, chce przekonać innych, żeby przeszli na ich system. Sam satrtup zamierza skupić się na produkcji baterie oraz stacje wymiany. Firma chwali się, że współpracuje już z czterema dużymi producentami samochodów oraz Uberem, który za plecami Nissana chce przebudować pod te ogniwa flotę swoich Leafów.
Choć na pierwszy rzut oka sytuacja wygląda niedorzecznie, firma może mieć pewne szanse na sukces. Firm, które już zainwestowały ogromne pieniądze w budowę własnych platform, raczej nie można brać pod uwagę, przynajmniej w najbliższym czasie. Pozostali, którzy na elektryczny „pociąg” się spóźnili, jeszcze mogą rozważać przyjęcie tego rozwiązania. Ample może tylko żałować, że przygotowanie gotowego systemu trwało aż 7 lat. Jeszcze 2 - 3 lata temu, szanse na szerokie rozpropagowanie tego rozwiązania byłyby znacznie większe.
Hybryda inaczej
Duża zaletą tego rozwiązania jest to, że jest na swój sposób hybrydowe, umożliwia też klasyczne, przewodowe ładowanie. Nie będziemy więc mieli żadnych problemów w miejscach gdzie stacji wymiany nie będzie. Za to jeśli będziemy potrzebować szybko pokonać jakąś dłuższą trasę, jeśli tylko będą tam stacje Ample, nie dorówna nam żaden „klasyczny” EV. Przy czym, firma musi szybko przekonać firmy do swojego rozwiązania, wraz z coraz większym nasyceniem (nie mówię o Polsce) szybkimi stacjami ładowania oraz zwiększającym się dostępem do gniazdek na parkingach i w miejscach pracy, atrakcyjność tego rozwiązania będzie spadać.
To, co bardzo zastanawia, to czy firmie udało się na tyle usprawnić procesy wymiany, magazynowania, testowania i logistyki (np. dowozu ogniw tam, gdzie bilans oddanych i odebranych zagrozi brakiem ogniw), żeby dało się utrzymać koszty w ryzach, przy szybkiej rozbudowie sieci, co jest niezbędnym warunkiem dla sukcesu tej inicjatywy. Pokazany na zdjęciach przykład nie jest skomplikowany, ale nie pokazano tam ani magazynu baterii, ani stanowisk ich ładowania.
Koncerny naftowe za plecami
Ciekawostką jest też, kto stoi za firmą Ample. W 2018 r. jej akcje kupiły fundusze inwestycyjne prowadzone przez znane firmy naftowe, holenderskiego Shella oraz hiszpańskiego Repsola. Firmy z tej, wydawałoby się wrogiej, branży często ostatnio pojawiają się w roli inwestorów w EV i branże czystej (czy też czystszej) energii. Chyba czują pismo nosem...
Źródło: [1]
Hej, jesteśmy na Google News - Obserwuj to, co ważne w techu