Rynek motoryzacyjny czekają poważne zmiany - przekonuje o tym coraz więcej osób i staje się jasne, że branża może podążać w nowym kierunku na kilku polach. Jednym z nich będzie źródło zasilania aut: zaczęło się odchodzenie od ropy jako głównego paliwa. Co prawda "czarne złoto" pozostanie nim jeszcze przez dekady, ale do głosu w końcu zaczną dochodzić alternatywne rozwiązania, w tym akumulatory, energia elektryczna. Dowodem na to, że coś się dzieje, jest Norwegia. W tym kraju zarejestrowano już sto tysięcy elektryków.
Norwegia od dawna podawana jest jako przykład zmian na tynku motoryzacyjnym, więc informacje, które wypłynęły kilka dni temu, nie mogą być zaskoczeniem dla ludzi śledzących branżę. Ale to nadal zjawisko godne uwagi. Okazuje się, że po drogach skandynawskiego kraju jeździ już sto tysięcy samochodów elektrycznych. To czwarty wynik na świecie. Tyle, że podium zajmują USA, Chiny i Japonia, a zatem państwa ze znacznie większą liczbą ludności - Norwegia ma około 5,2 mln obywateli. Jeżeli spojrzymy na liczbę elektryków przypadającą na tysiąc obywateli, okaże się, że lider pojawił się właśnie na Północy.
Elektryki stanowią już ponoć 1/5 rejestrowanych (nowych) aut. Robi wrażenie, chociaż trzeba dodać, że to jednocześnie... 3% wszystkich samochodów poruszających się po norweskich drogach. Nadal niewiele, lecz to może się zmienić, jeśli zrealizowane zostaną ambitne plany władz i zwolenników samochodów elektrycznych. A te zakładają m.in. osiągnięcie pułapu 400 tysięcy samochodów elektrycznych w roku 2020. Docelowo, w nieodległej perspektywie czasowej, wszystkie pojazdy miałyby być bezemisyjne. Zdecydowanie warto obserwować, jak się to będzie rozwijać.
Pojawia się oczywiście pytanie o to, jak Norwegom udało się osiągnąć wspomniane sto tysięcy aut: zastosowano metodę kija czy marchewki? Prawdziwa jest odpowiedź numer dwa: klienci wybierający elektryki mogą liczyć na bonusy podatkowe, nie ponoszą wszystkich opłat związanych z posiadaniem samochodu i samą jazdą (rejestracja, parkingi, autostrady). Zakup elektryka może się po prostu opłacać, kierowcy sami decydują się na takie rozwiązanie. Ale i ten medal ma drugą stronę: oferując te wszystkie ulgi, kasa państwa traci. W skali roku już teraz są to setki milionów euro.
Bogata Norwegia może sobie na razie pozwolić na ten eksperyment. Bogaty Norweg jest w stanie zapłacić za elektryka, który dzisiaj nadal jest opcją droższą, niż samochód z silnikiem spalinowym. Nie brakuje jednak krytyków owych subwencji, przekonują oni, że nie ma sensu ingerować aż tak w rynek. Co na to władze skandynawskiego kraju? Już teraz wspominają, że część bonusów za jakiś czas zniknie, ale póki co klienci mogą na nie liczyć. Bo z jednej strony dopłaca się do aut bezemisyjnych, ale z drugiej usuwa część zanieczyszczeń z atmosfery.
Na ten przykład zdecydowanie muszą spojrzeć nasze władze - jakiś czas temu zapowiedziano przecież, że za dziesięć lat po polskich drogach będzie jeździć milion elektryków. Polska ma oczywiście więcej obywateli, niż Norwegia, popyt jest (teoretycznie) większy, lecz patrzymy na jeden z najbogatszy krajów świata. I widać, że sprawa nie jest taka prosta. Jeżeli nasze władze chcą zrealizować wspominany cel, muszą przygotować pakiet bonusów dla potencjalnych klientów (plany stworzenia rodzimego auta to trochę za mało). A do tego górę pieniędzy, by owe bonusy opłacić. Prawdopodobnie mówimy o miliardach złotych. Oczywiście można liczyć na to, że elektryki same podbiją rynek, że klienci będą je wybierać bez wsparcia państwa. Z czasem pewnie do tego dojdzie. Nie jest to jednak kwestia najbliższych lat. Dlatego może warto już dzisiaj powiedzieć, że z tym milionem ktoś przesadził, że celem na najbliższą dekadę będzie sto tysiecy - jak u Norwegów...
Niedawno uruchomiliśmy serwis z Pracą w IT! Gorąco zachęcamy do przejrzenia najnowszych ofert pracy oraz profili pracodawców
Hej, jesteśmy na Google News - Obserwuj to, co ważne w techu