Felietony

Moje 20 lat z macOS X. Świetne, choć nie bez wpadek

Krzysztof Kurdyła
Moje 20 lat z macOS X. Świetne, choć nie bez wpadek
Reklama

Technologiczne serwisy i social media obiegła informacja przypominająca, że macOS X* obchodzi właśnie okrągłe 20 urodziny. Jako że jestem użytkownikiem systemu z jabłkiem lewym górnym rogu jeszcze od czasów Systemu 7, przebyłem z macOS X praktycznie całą jego drogę. W międzyczasie miałem też większą (Windows) lub mniejszą (Linux) styczność z innymi systemami i śmiało mogę powiedzieć, że od pojawienia się pierwszych dojrzałych wersji macOS X, za którą uznaję 10.3 Panther, jest to najlepszy i najwygodniejszy system operacyjny. Co nie znaczy, że ta wspólna podróż odbyła się bez wpadek.

Szkolne spotkanie

Systemem Apple, jeszcze w klasycznej wersji, miałem okazję zafascynować się w okolicach 1993 r., dzięki temu, że szkoła średnia do której chodziłem, miała - zamkniętą na cztery spusty - pracownię z tęczowym jabłkiem naklejonym na drzwiach. Komputery te znałem do tego czasu tylko teoretycznie, z książek i prasy komputerowej.

Reklama

W czasach kiedy w szkołach królował DOS z nakładką graficzną do uruchamiania Sapera i Pasjansa, a w domach posiadano najczęściej C64, Amigi lub Atari, pełniące z reguły rolę konsol do gier, egzotyczny Macintosh, z pięknie zaprojektowanym systemem graficznym i intuicyjnymi programami jawił mi się jako urządzenie z przyszłości. Udało mi się doprowadzić do tego, że pracownia została otwarta, a moja klasa właśnie na tym sprzęcie miała pierwsze lekcje informatyki.

Pomimo że później przerzucono nas na na PC, sam z Makami nie straciłem już styczności, nieoficjalnie zajmując się tą pracownią przez cały okres szkoły. Po maturze szybko kupiłem używanego Maca 68k za pierwsze zarobione w regularnej pracy pieniądze. Dzięki spotkaniu z tą platformą zainteresowałem się jeszcze w szkole grafiką i DTP-em, co wpłynęło potem na całe moje życie zawodowe. Poznałem też wielu ciekawych ludzi, w integrującym się w tamtym czasie środowisku polskich użytkowników (zloty takie jak MacWarsztaty, później serwery Hotline).

Mroczne czasy

Kiedy wchodziłem w dorosłe życie, w Apple trwał właśnie najczarniejszy okres w dziejach. Klasyczny macOS, pomimo że ergonomią ciągle bił konkurencję, technologicznie bardzo się zestarzał. Jego następca, Copland, o którym doniesienia czytało się z coraz większą irytacją, wyglądał na projekt, który nie ujrzy zbyt szybko światła dziennego. Jednocześnie konkurencja nie spała, Windows 95 pomimo początkowych problemów jakościowych szybko zdobył popularność.

Gdy Apple było o krok od bankructwa, pojawiły się doniesienia o śmierci Coplanda i negocjacjach Apple z firmami mającymi supernowoczesne, ale mało popularne systemy operacyjne. Na stole negocjacyjnym leżał BeOS, stworzony przez Be Inc, kierowaną przez Jean-Louis Gassée, byłego szefa rozwoju Macintosha oraz NeXTSTEP od założyciela Apple, Steva Jobsa. Ostatecznie padło na tego ostatniego i dzięki temu powstał macOS X w formie, jaką znamy do dziś.

Złe miłego początki

System szybko zawładnął wyobraźnią użytkowników, dyskutowano o jego unixowej podbudowie, o tym, jak nowoczesny i łatwy w programowaniu będzie, dzięki temu, że jest obiektowo zorientowany. Pojawiały się pierwsze przecieki dotyczące dużych zmian wizualnych, które pojawią się w nowym systemie. Siedzieliśmy więc na macOS 8, a potem 9 i czekaliśmy na tego systemowego świętego Gralla.

Gdy jednak pojawiła się Public Beta, nie wywołała tak dużego entuzjazmu, jak można było się spodziewać. System był powolny i bardzo niedorobiony, a część zmian interfejsu wywołał wręcz furię u wieloletnich użytkowników. Największa burza wybuchła o likwidację menu Apple (nieaktywne logo Apple umieszczono na środku belki), na szczęście Steve Jobs zrezygnował w finalnej wersji z tego pomysłu. Nawet dock budził u części osób spore kontrowersje.

Gdy w 2001 r. pojawiła się w końcu sklepowa wersja 10.0 Cheetah, szybko okazało się, że większość osób z klasycznym systemem będzie musiała jeszcze sporo czasu wytrzymać. Nowy system był bardzo powolny, brakowało w nim wielu podstawowych funkcji i dalej zasługiwał na status bety, a nie gotowego produktu. Nie mniej zarówno interfejs Aqua, Terminal, jak i wiele innych nowych rzeczy robiły już wtedy duże wrażenie. Większość z nas miała więc macOS 9 do pracy, ale kiedy się tylko dało przełączano się na macOS X, żeby poczuć smak przyszłości.

Reklama

Wojny graficzne i nowy system

Niezbyt budująca była początkowo reakcja najważniejszych w tamtym czasie dla platformy deweloperów. Adobe zakończyła rozwój PageMakera i ogłosiła, że ten nie pojawi się na nowym systemie, QuarkXPress również nie zdecydował się na szybkie przeniesienie na nową platformę. Wszystko pomimo tego, że Apple stworzył  Carbon API, umożliwiające w miarę proste przystosowanie starszego oprogramowania do nowych warunków.

Quark już niedługo miał swojej decyzji mocno pożałować. Adobe miało bowiem tajną broń w postaci InDesigna, który na nowym systemie pojawił się w 2002 r. i między innymi ten fakt spowodował upadek dotychczasowego, a niekwestionowanego wtedy, lidera. Dziś o Quarku praktycznie nikt nie pamięta, podczas gdy InDesign i Adobe przejęły praktycznie cały jego rynek. To między innymi brak alternatywy dla InDesign na nowym systemie Macintosha był impulsem, który spowodował szybką migrację użytkowników Quarka.

Reklama

Egzamin dojrzałości

Kolejne wersje, 10.1 Puma i 10.2 Jaguar wprowadzały ogromną ilość usprawnień, ale ciągle były systemami, które na których ciężko było pracować bez stałego wspomagania się macOS 9 (dostępnym też jako podsystem macOS Classic, uruchamiany z poziomu OS X). Dopiero 10.3 Panther, a szczególnie 10.4 Tiger stały się tym, na co wszyscy czekali, nowoczesnymi, szybkimi systemami, przy których Windows wyglądał jak narzędzie z poprzedniej epoki.

Jednocześnie rynek aplikacji natywnych zaczął się bardzo dynamicznie rozwijać i czasy w których problemy mieliśmy na prawie każdym polu, od aplikacji, po wyszukiwanie zgodnych z Apple urządzeń zewnętrznych (nawet drukarek), odeszły w niepamięć. Można powiedzieć że był to najbardziej „romantyczny” czas dla użytkowników, zloty, codzienne pogaduchy w sieci i wielka ekscytacja kolejnymi nowościami od firmy, powodowały, że pomimo gwałtownego rozwoju Apple jako całości, ciągle nikt nie postrzegał ich jako klasycznego, „zimnego” koncernu.

Jakościowa huśtawka

System rozwijał się bardzo szybko, a Apple dodawało do portfolio fantastyczne programy tak domowe (nowe iWork, Garage Band itd.), jak i dla profesjonalistów (Aperture). Ruszyła pełną parą rewolucja cyfrowego wideo. Jednak od czasu gdy Tim Cook zlikwidował opłatę za kolejne wersje systemu i wprowadził coroczne duże aktualizację, nowe wersje macOS zaczęła cechować spora jakościowa huśtawka, która trwa właściwie do dziś.

Bardzo dobre opinie miały systemy 10.6 Snow Leopard (uważany przez wielu za najlepszy ze wszystkich), 10.9 Mavericks, 10.12 Sierra i 10.14 Mojave. Pozostałym można było zarzucić mniejsze lub większe niedociągnięcia, czasem mocno utrudniające pracę. Coraz częściej Apple podejmowało też kontrowersyjne decyzje skutkujące powolnym „zamykaniem” systemu. Z tych powodów część z wersji była wręcz nielubiana, tak jak np. 10.11 El Captain, 10.13 High Sierra i omijana przez co bardziej doświadczonych użytkowników.

Sam, gdzieś chyba w okolicach 10.10 Yosemite przyjąłem taktykę, że komputer produkcyjny dostawał nowy system tylko, jeśli testy na podręcznym laptopie wypadały OK i to przynajmniej po kilku miesiącach takiej „zabawy”. W ten sposób moje PowerMaci i Mac Pro nie posmakowały nigdy wspomnianych wcześniej „bubelków”, a nawet na laptopie nie zdecydowałem się zainstalować 10.15 Cataliny (zwanej przez część użytkowników Crapaliną).

Reklama

Spore kontrowersje wywołał też największy lifting (nie licząc Big Sur), czyli spłaszczenie interfejsu systemowego przy premierze 10.10 Yosemite. Osobiście byłem zwolennikiem flat design, ale nie podobała mi się cukierkowa kolorystyka tego systemu. Prawda była jednak taka, że w tamtym momencie było tyle zdań, ilu „makjuzerów” uczestniczyło w dyskusji, a potem wszyscy się przyzwyczaili.

W przebudowie

Pomimo, że pod względem ergonomii i nowych narzędzi systemowych macOS przestał się od pewnego czasu rozwijać, Apple wprowadzało duże i częste wewnętrzne zmiany. To powodowało, że aplikacje firm trzecich potrafiły mieć po aktualizacji sporo problemów ze stabilnością. Jeśli jednak człowiek nie napalał się na bycie na czasie, to system ciągle był, jak to się w Stanach mówi, „rock solid”. Dość powiedzieć, że wprowadzonego w 2010 r. Adobe CS5 używałem bez większych problemów jeszcze na Mojave.

Najwięcej rewolucji pod maską pojawiło się w ostatnich latach, gdy przygotowując się do zunifikowania swoich technologii, Apple wycięło obsługę 32-bitowych aplikacji, Carbon API, zakończyło też wsparcie OpenGL i OpenCL. Wymuszano w ten sposób przejście deweloperów na 64-bit i Metal API, co skończyło się odejściem części deweloperów z platformy, zamrożeniem rozwoju części oprogramowania i frustracją osób z branż Audio-Video, którzy zaczęli mieć problemy z plug-inami, dodatkami etc.

Sytuację pogarszała jeszcze polityka Apple, które zaczęło szybciej niż kiedyś wycinać obsługę własnych aplikacji, np. FCP X ze starych systemów. W efekcie jeśli chciałeś być na bieżąco z programami Apple, musiałeś zdestabilizować oprogramowanie firm trzecich albo zostać na starszym macOS i nie aktualizować programów z Cupertino.

Pozostaje mieć nadzieję, że było to konieczne dla zaistnienia rewolucji Apple Silicon, która dla odmiany jest przeprowadzona wręcz wzorowo. Nowa jakość całej platformy daje nadzieję, że część z deweloperów niedługo być może powróci.

Otwartość macOS

Przez całą ostatnią dekadę najgorzej wyglądał jednak rozwój UI/UX macOS, którego... nie było prawie wcale, a czasem można było odnieść wrażenie, że system wręcz się cofa. Na szczęście firmy trzecie, dzięki otwartości systemu, pozwoliły na utrzymanie przez niego zdecydowanej pozycji lidera w zakresie ergonomii użytkowania. Szczegółowy opis najciekawszych rozwiązań tego typu możecie znaleźć w mojej serii macOS na sterydach, linki znajdziecie na końcu artykułu.

Nawet jednak bez tych dodatków, macOS ergonomicznie jest ciągle lepszym systemem niż konkurencja. Miałem w swoim życiu kilka momentów, gdy zawodowo musiałem pracować dłuższy czas na Windows 10 i cały czas ten system ma ogromną ilość niespójnych rozwiązań, a do tego jest znacznie bardziej toporny, nawet na poziomie podstawowego przebijania się przez okienka.

Znacznie trudniej jest też znaleźć dobre i tanie rozwiązania do zaawansowanej automatyzacji zadań. Brakuje narzędzi w stylu np. Hazel, Keyboard Maestro, a inne narzędzia, jak choćby szybki podgląd QuickLook, działają znacznie bardziej topornie i nieprzewidywalnie niż natywne narzędzia w systemie Apple. Również kilka moich prób z Linuxem pokazało, jak wiele pracy jest jeszcze przed twórcami różnych środowisk graficznych tej ciekawej skądinąd rodziny systemów.

Co przyniesie przyszłość?

Czy Apple utrzyma tę przewagę? Z jednej strony, z każdą wersją macOS jest coraz mocniej zamykany, a przejście na procesory Apple Silicon zapewne to pogłębi. Może się więc okazać, że część aplikacji, głęboko ingerujących w system odpadnie. Z drugiej strony, wprowadzenie Big Sur, choć wizualnie jest różnie oceniany, świadczy o tym, że macOS znów trafił w ręce projektantów UI/UX i w najbliższym czasie będzie rozwijał się w tej kwestii bardziej dynamicznie niż w ostatnich latach.

Dodatkowo nowe procesory powodują, że Mak jako całość znów błyszczy pod względem wydajności oraz energooszczędności, co powinno pozwolić platformie na znaczne zwiększenie udziałów w rynku. W połączeniu z silną pozycją rynkową iPhona i iPadów, tworzących razem najlepszy na rynku ekosystem produktów, powinno się to przełożyć na większe zainteresowanie deweloperów. Większa ilość programów, to więcej ciekawych rozwiązań.

Jeśli coś mnie w tym wszystkim niepokoi, to wprowadzenie Catalysta, który może spowodować zubożenie oferty zaawansowanych, natywnych programów dla Maca, na korzyść uproszczonych, przepisywanych na szybko iPad-owych aplikacji. Mam jednak nadzieję, że sukces Maków z M1 wymusi na deweloperach presję jakościową w walce o klientów.

Podsumowanie

Po frustrującej dla większości wieloletnich użytkowników Maków ostatniej dekadzie, zarówno komputery, jak i ich najważniejszy element, czyli macOS X mają szansę na kolejną złotą erę. Choć po moim „romantycznym” podejściu do Apple nie pozostało już nic, to sam macOS jest ważną częścią mojego życia, a do tego bardzo efektywnym narzędziem pracy. Mam nadzieję, że na jego 30 urodziny będą mógł napisać to samo, okraszając to tylko większą ilością „świeżych” komplementów.

* nazewnictwo macOS X zmieniało się przez te lata, dla czytelności w artykule używam dla całego okresu ostatniej aktualnej nazwy z X. Obecny macOS Big Sur stracił co prawda X z nazwy, ale dalej jest przedstawicielem całej tej rodziny.

macOS na sterydach:

 

Hej, jesteśmy na Google News - Obserwuj to, co ważne w techu

Reklama