Gdy smartfony raczkowały - każda kolejna generacja wprowadzała rewolucję. Najwyraźniej teraz kolejne modele pojawiają się głównie po to, by zadowolić akcjonariuszy.
Wymieniłem iPhone na model o 3 lata nowszy i... niespecjalnie odczułem różnicę
Gdy nastała era smartfonów, każda generacja była solidnym przeskokiem. Po trzech latach urządzenia były jakby z innego świata. Porównajcie sobie Samsung Galaxy S, z Samsung Galaxy S4, albo pierwszego iPhone'a z iPhone 4. Przepaść. Kilka dni temu problemy z iPhone X zmusiły mnie do zakupu nowego urządzenia — i po szybkim rachunku sumienia wybrałem urządzenie z rodziny iPhone 12. Ten pierwszy zadebiutował w roku 2017, ten drugi - 2020. Trzy lata różnicy, a po uruchomieniu nowego sprzętu... niespecjalnie odczułem jakąkolwiek różnicę. Serio.
Te smartfony dzielą trzy lata, a niespecjalnie odczułem różnicę. Apple stoi w miejscu?
"Na papierze" zmieniło się od groma. Procesor o trzy generacje nowszy, aparaty fotograficzne oferujące zupełnie inną jakość (i ten szeroki kąt!), wsparcie dla sieci 5G i e-sim. Każda z tych zmian prawdopodobnie znajdzie swoich fanów, ale... no właśnie, dla mnie okazały się one bez znaczenia. Sieć GSM z której korzystam nie oferuje e-sim. 5G w moim pakiecie także brak — a jako że nie czuję potrzeby korzystania z któregokolwiek, transfer mnie nie interesuje. Aparat fotograficzny... no owszem, jest lepszy — ale nie po to kilka miesięcy temu kupiłem bezlusterkową pełną klatkę, by robić zdjęcia smartfonem — dlatego te najczęściej robię by wysłać coś "na szybko" znajomym przez komunikator. Jakość oferowana w iPhone X mi więc w 100% wystarcza. Zostaje zatem kwestia podzespołów — no i te działają kapkę sprawniej, tylko... to dla mnie trochę za mało, by mówić o jakimś gigantycznym przeskoku. Jak na trzy lata - przepaści brak, a raczej delikatny postęp. Chociaż wiadomo też, że "na świeżo" każdy system działa lepiej.
Kwestia indywidualnego podejścia czy faktyczny brak różnic?
Nie mam pojęcia czy problem tkwi w moich potrzebach czy faktycznym braku postępu — ale gdybym przy sprawnym iPhone X wywalił kilka tysięcy złotych na nowego iPhone'a byłbym bardzo rozczarowany. Próżno tu szukać nowości, które pchają urządzenie zauważalnie naprzód. To nie jest rewolucja którą odczułem przesiadając się z iPhone 7 na X, gdzie zmieniło się... niemalże wszystko: od nawigacji, przez sposób odblokowywania, na rozmiarze i ekranie OLED kończąc.
Druga strona medalu jest taka, że Apple pod wieloma względami stoi w miejscu. Nie spotkałem się na iPhone X z grą, która by nie działała czy klatkowała (nie wykluczam, że po prostu miałem szczęście), więc chętnie nowe układy zamieniłbym na... ekran z wyższym odświeżaniem. Bo w mojej subiektywnej opinii — to dałoby mi poczucie dużo szybszego działania urządzenia, niż trzy generacje apple'owskiego procesora później. Szybkie ładowanie smartfona mogłoby być jeszcze szybsze.
I tak - narzekam, choć może bardziej: przestrzegam i dzielę się spostrzeżeniami. Bo stojąc przed wyborem: jaki smartfon wybrać, byłem w kropce. W złości na Apple - myślałem nawet o Androidzie, ale to wymagałoby nie tylko zmiany przyzwyczajeń, ale dodatkowych kombinacji z wymianą zegarka na nowy — przecież z Apple Watcha na Androidzie bym nie skorzystał. A nawet jeśli rozważać wyłącznie smartfony od Apple, wybór także nie był oczywisty. Zakup X już raczej nieopłacalny, podobnie jak Xs. Między 11, 11 Pro, 12 mini, a 12 były stosunkowo niewielkie różnice w cenie, same sprzęty zaś różnią się... rozmiarem, ekranami i podzespołami. Ale skoro po przesiadce z X na małą 12 nie odczułem specjalnych różnic poza wielkością urządzenia, to nawet nie chcę sobie wyobrażać jak to wygląda w przypadku zamiany 11 (Pro) na zeszłoroczne modele. Bo tam odchodzi już nawet aspekt e-sim, a największą różnicą są udoskonalone aparaty i wsparcie dla 5G. Auć.
Hej, jesteśmy na Google News - Obserwuj to, co ważne w techu