Nie planowałem poruszać tematu szybkiego ładowania w smartfonach w najbliższym czasie, ale to co się obecnie dzieje w tym temacie ciężko jest pozostawić bez komentarza. Wystarczy bowiem prześledzić temat ładowarek, by zobaczyć, że pod kątem prędkości ładowania w ostatnim półroczu (prawie) wszyscy producenci wsiedli na rakietę pod tytułem „więcej wattów” i wystrzelili się w kosmos. Dawno już minęli przy tym Księżyc, Marsa i obecnie kierują się w stronę Jowisza. Dokąd dolecą? Na czym zakończy się ta podróż? I czy leci z nami pilot?
Zaczęło się niewinnie
O tym, jak bardzo zdryfowaliśmy od „standardu” niech świadczy fakt, że dziś mało kto pamięta, jaką moc ma „standardowa” ładowarka do telefonu. Ja musiałem wygooglować. Wiecie ile? 5W. Z taką mocą przez lata ładowaliśmy nasze smartfony z bateriami o pojemności +/- 3000 mAh, czyli nie tak znowu mniejszymi niż obecnie. Wszyscy żyli, wszyscy byli szczęśliwi. W pewnym momencie ktoś jednak stwierdził, że pozostawianie smartfona pod prądem na kilka godzin nie koresponduje ze stylem życia ludzi w drugiej dekadzie XXI wieku, więc trzeba w tym temacie coś zrobić. Tak zrodziły się takie standardy jak SuperCharge (Huawei), QuickCharge (Qualcomm) i jego odmiany (np. Mi Fast Charging) czy Pump Express (Mediatek).

Przez długi czas ich rozwój był bardzo stopniowy. Jeszcze w 2017 r. Huawei w swoim flagowcu Mate 10 Pro oferował 18 W ładowanie, podobnie jak Xiaomi w swoim Mi 6. Jest to nieco więcej niż Samsung w Galaxy S8, gdzie mogliśmy ładować z mocą 15W. Sami przyznacie, że choć jest to 3x więcej niż w podstawowych ładowarkach, to wzrost nie był jeszcze aż tak gwałtowny. A potem się zaczęło.
2020 to rok ładowarek
Od początku 2020 r. ładowarki do smartfonów były gorącym tematem. Najpierw dostaliśmy Galaxy S20, który z odpowiednią ładowarką i kablem może ładować z mocą 45W, Następnie Huawei zaprezentował swoją linię P40 z 40 W ładowaniem, a chwilę później Xiaomi podbiło stawkę o 10 W. Myślicie, że nie da się więcej? Wolne żarty – na salony wchodzi Oppo/Realme prezentując 65 W. W tym momencie wszystkie zabezpieczenie puściły i przez ostatnie tygodnie mogliśmy obserwować istny wyścig na to, kto w tym temacie krzyknie wyższą liczbę. Żeby dać wam ogląd sytuacji – dwa tygodnie temu zastanawiałem się, czy (i ewentualnie – kiedy) zobaczymy zapowiadane przez Xiaomi 100 W, a już kilka dni temu Oppo zaprezentowało 125 W. 125 W! Żeby wrzucić wam to w kontekst, to według danych od realme 1/3 baterii 4000 mAh naładujemy w 3 minuty, a całość – w 20! Innymi słowy, jesteśmy już w momencie 25 krotności „zwykłego” ładowania i dziś „szybkie” ładowanie sprzed 2 lat rzędu 20 W może budzić co najwyżej gromkie salwy śmiechu.
Co będzie za chwilę? Nie mam pojęcia. Patrząc na to że od początku roku potroiliśmy moc ładowarek, to przebicie granicy 200, a nawet 300 W nie wydaje się tak nieprawdopodobne jak jeszcze…. dwa tygodnie temu.
Problemy? Brak. Na razie…
Producenci zarzekają się, że wszystkie „superszybkie” ładowarki są dokładnie testowane pod kątem wpływu na baterie i jej temperaturę. 125 W ma wszak nie rozgrzewać telefonu bardziej niż 35-40 stopni. I ja absolutnie nie chcę tu podważać stanowiska firm i wyników ich testów, ale uważam, że konsumenci nauczeni wieloletnim doświadczeniem mają wszystkie podstawy, by takim testom nie ufać. W końcu kolejne aktualizacje Windows 10 też są testowane i to zapewne dużo bardziej intensywnie, a efekt jaki jest – każdy widzi. Jak wspomniałem we wpisie o Xiaomi, w przypadku ładowania „po kablu” fizyka teoretycznie jest po stronie producentów i kiedy bateria jest prawie pusta, jest w stanie przyjąć ładowanie z naprawdę dużą mocą.
Ale..
Patrząc na to, jak szybko przeskoczyliśmy do omawianych 125 W, z którymi za chwilę będą konkurować wszyscy w świecie Androida, nie jestem przekonany czy pogoń za coraz większą mocą nie skończy się błędem. A w przypadku baterii wystarczy bardzo niewiele, by doprowadzić do przykrych konsekwencji, z których najlżejsza to wyraźne skrócenie żywotności ogniwa. I… to właśnie dzieje się na naszych oczach. Jakiś czas temu mówiliśmy wam, iż potwierdzono, że już 40 W bezprzewodowe ładowanie jest w stanie wyraźnie skrócić żywotność baterii. I co dostaliśmy razem ze 125 W ładowarką? 65 W bezprzewodowe ładowanie. Nie twierdzę tu, że sama idea szybkiego ładowania jest zła – uważam wręcz przeciwnie. To tempo przyrostu i chęć pochwalenia się jak najwyższymi cyferkami w tym zakresie napawają mnie niepokojem co do długotrwałego wpływu tej technologii na trwałość telefonów, a kto wie – może i bezpieczeństwo użytkowników.
Niestety – na chwilę obecną możemy tylko gdybać, w którą stronę pójdzie bój na watty, który dzieje się wprost na naszych oczach. Pozostaje mieć tylko nadzieję, że nie w kierunku bezrefleksyjnego wyścigu w którym funkcjonalność dla użytkownika znajduje się na którymś tam miejscu za podium.
Więcej z kategorii Moje przemyślenia:
- LG znika z rynku, ale niesmak pozostał. Dlaczego firma zaprzeczała, że ma jakiekolwiek problemy?
- Przy konstruowaniu smartfona można popełnić kilka błędów. Nokia zdecydowała się popełnić je wszystkie
- Kiedy „Pro” znaczy tyle co nic - 7 rzeczy, które wkurzają mnie w iPadzie Pro
- Na tym etapie Facebook mógłby rozrzucać nasze dane po ulicy i nikt by nie protestował
- Clubhouse pozwala już twórcom zarabiać. Pełne wpłacane kwoty trafią na ich konta