Na hasło "Komisja Europejska" w Mountain View pewnie zgrzytają zębami i ściskają w rękach trzymane akurat przedmioty. Organ Unii Europejskiej nie odpuszcza i podejmuje kolejne działania wymierzone w amerykańskiego giganta. Finały tych historii mogą być dla firmy bolesne: albo ograniczy swoje wpływy i przez to straci na polu finansowym albo stanie przed koniecznością zapłaty olbrzymich kar sięgających miliardów euro. Żadna z tych dwóch opcji nie brzmi zachęcająco, a urzędnicy z Brukseli rozszerzają zakres postępowań i coraz mocniej naciskają na firmę. Do tematów Androida i porównywarek cen dorzucono wątek AdSense.
Komisja Europejska wytacza armaty przeciw Google. Tym razem chodzi o porównywarki cen i reklamy
Komisja Europejska vs Google to temat, który ciągnie się od kilku lat. Sprawa dotyczy np. Androida, w kwietniu pisał o tym Tomasz:
Jak donosi Financial Times europejska komisarz ds. konkurencji, Margrethe Vestager zapowiedziała dogłębną analizę umów Google’a z operatorami i producentami sprzętu. Wszystko to ma na celu sprawdzenie, czy wymuszanie instalowania na smartfonach i tabletach aplikacji Google’a jest zgodne z zasadami uczciwej konkurencji. Komisarz nie ma wątpliwości, że idealną sytuacją byłoby pozostawienie użytkownikom pełnej swobody na tym polu.[źródło]
Równocześnie rozpatrywany jest temat zakupów i porównywarek cen w usługach Google. W roku 2014 pisali o tym Jan i Grzegorz (zachęcam do lektury - rozjaśnia sprawę), w roku 2015 wokół tej kwestii zrobiło się naprawdę gorąco:
W opinii Komisji, Google promuje w wyszukiwarce swoje Google Shopping i odbywa się to kosztem konkurencji. Ta ostatnia przegrywa już na wstępie, ponieważ konsument w pierwszej kolejności zwróci uwagę na wyniki faworyzujące usługę korporacji z Mountain View. Na tym tracą i klient, który nie może mieć pewności, że otrzymał najlepszą odpowiedź dla swojego zapytania, i inne porównywarki. Celem jest zatem zrównanie Google Shopping z konkurencją w wynikach wyszukiwania. Brzmi logicznie? Tak. Co na to Google?[źródło]
Czytaj dalej poniżej
To pytanie zadawałem w kwietniu, kilka miesięcy później pojawiła się oficjalna odpowiedź amerykańskiej korporacji:
Na podstawie analizy ruchu sieciowego jesteśmy w stanie odrzucić zarzut, że wyświetlanie przez nas reklam i specjalnych grup wyników organicznych naruszyło konkurencję poprzez uniemożliwienie porównywarkom cenowym dotarcia do klientów.[źródło]
To zaledwie fragment rozbudowanej odpowiedzi, w której Google dowodziło, że Komisja Europejska nie ma racji, że firma rozwija rynek, nie szkodzi ani klientom, ani konkurencji. Koniec tematu? Nie, postępowanie toczy się nadal, a do historii wracam, ponieważ urzędnicy z Brukseli przypomnieli o sobie amerykańskiej firmie - wysłano do niej dwa zgłoszenia zastrzeżeń.
Porównywarki cen i dominująca pozycja na rynku
Komisja Europejska nie uznała zeszłorocznych tłumaczeń Google za wystarczające, sprawę dalej analizowano. Unijna komisarz ds. konkurencji Margrethe Vestager wyraziła obawę, iż klienci nie otrzymywali najlepszych wyników wyszukiwania, lecz takie, jakie chciała im pokazać korporacja. Google wykorzystuje swoją dominujacą pozycję i faworyzuje własne usługi w ogólnych wynikach wyszukiwania. Komisja Europejska nie zgodziła się z argumentem, że porównania cen należy rozpatrywać razem z usługami platform sprzedażowych - np. Amazon i eBay. Zdaniem urzędników to oddzielne kwestie. Ale nawet gdyby razem rozpatrywać te dwa segmenty, to, zdaniem urzędników, działania Google są widoczne i szkodliwe, konkurencja jest osłabiana lub wręcz marginalizowana przez amerykańską korporację.
Komisja Europejska bierze pod lupę AdSense
Badane są usługi porównywarki, badany jest Android, do tego dochodzą reklamy. KE sprawdza ograniczenia, jakie Google nałożyło na wyświetlanie reklam na innych stronach. Te działania mają prowadzić do osłabienia konkurencji - m.in. pozostałych wyszukiwarek czy firm z segmentu reklamy internetowej. W tym przypadku nie chodzi o reklamy wyświetlane bezpośrednio na stronie wyszukiwania Google, lecz na stronach korzystających z platformy AdSense for Search. Korporacja z Mountain View miała zdominować ten rynek, a mocną pozycję utrzymuje stosując rozwiązania, którym sprzeciwia się KE. Chodzi m.in. o wyłączność (reklamy pochodzące od konkurencji nie są wyświetlane), konieczność przyjmowania minimalnej liczby reklam od Google i rezerwowanie dla nich najlepszego miejsca czy konsultowanie z Google warunków umieszczania reklam konkurencji.
Google ma 8 tygodni, by ustosunkować się do pierwszej sprawy i 10 tygodni, by odpowiedzieć na zarzuty w drugim temacie. Warto podkreślić, że Margrethe Vestager nie neguje wkładu Google w rozwój nowych technologii - wspomniała o stworzeniu przez tę firmę innowacyjnych produktów, ale jednocześnie dodała, że to nie daje firmie prawa do działań monopolistycznych, które na dłuższą metę zabijają innowacyjność. Jedni się z tym zgodzą i będą przekonywać, że władza Google jest zbyt duża, że korporacja wykorzystuje swoją pozycję i trzeba to ukrócić, inni stwierdzą, że korporacja samodzielnie doszła do takiej pozycji, zasłużyła na nią i dzisiaj ma prawo czerpać profity ze swojego rozwoju. Komisja Europejska powinna uszanować to, że jakiś biznes wykorzystuje zwoje rozwiązania w najbardziej odpowiedni i korzystny dla siebie sposób. Wydaje się jednak wątpliwe, by Google używało takich argumentów - jeśli KE będzie naciskać i pojawi się widmo wysokich kar, to firma w końcu ustąpi. Jak bardzo? Przekonamy się - na razie czekamy na ustosunkowanie się do powyższych zarzutów.
Hej, jesteśmy na Google News - Obserwuj to, co ważne w techu