Streaming w teorii umożliwia nam takie samo obcowanie z muzyką co nośniki fizyczne. Praktyka wygląda jednak inaczej.
Serwisy streamingowe wywróciły całą branżę muzyczną do góry nogami. Nagle okazało się, że dystrybucja muzyki może być bardzo proste i każdy może wrzucić swoją muzykę do usługi takiej jak Spotify za darmo. Nagle cała muzyka, jaką potrzebujemy, stała się dostępna na wyciągnięcie ręki za średnią cenę jednej płyty CD miesięcznie. I tak, ta muzyka nie będzie "nasza" kiedy przestaniemy płacić za abonament, ale jest to najtańszy i najwygodniejszy sposób dostępu do legalnych treści, a patrząc, co się dzieje m.in. na rynku streamingu wideo, pozostaje być wdzięcznym, że wytwórnie muzyczne nie zdecydowały się pójść tą drogą.
Jednocześnie jednak, nowa rzeczywistość to też nowe nawyki. Spotify bowiem nie zmienia tylko i wyłącznie sposobu dostępu do muzyki, ale przez to jak jest skonstruowane, także nasze podejście do niej. Używam tu Spotify jako przykładu, bo z tej usługi akurat korzystam, ale jestem przekonany, że można to odnieść do większości usług streamingowych na rynku.
Jestem boomerem: kiedyś człowiek miał niewiele i się cieszył
Tak - tak w skrócie można podsumować to, co chciałbym wam dziś przekazać. I oczywiście, można na tym zakończyć, jednak to absolutnie nie wyczerpuje tematu podejścia, które chciałbym wam dziś pokazać. W wielu wypadkach bowiem stwierdzenie to odnosi się tylko do sytuacji, w których ktoś po prostu bardziej doceniał to, co miał, ponieważ to było jedyne, co miał. Moi rodzice powtarzają tę frazę bardzo często odnośnie wielu rzeczy, ale w wielu wypadkach mija się to z prawdą. Dla przykładu, zostając w temacie muzyki, kiedyś można było dostać tylko gitary Defila, ew. czechosłowackie Jolany.
Czy fakt, że dziś można kupić Jacksony, Ibanezy i BC Riche sprawia, że mniej się cieszę z małej kolekcji, którą udało mi się przez lata zebrać? Absolutnie nie.
Jednak w przypadku muzyki coś się jednak zmieniło i nie sądzę, by była to zmiana na lepsze. Wszystko dlatego, że Spotify ma swoje cele do zrealizowania i realizuje je w bardzo skuteczny sposób. O czym mówię? Oczywiście o tym, w jaki sposób Spotify promuje muzykę i, poprzez swój interfejs skłania użytkowników do określonych zachowań.
Kiedyś, kiedy kupiło się (bądź spiraciło) album muzyczny, słuchało się go prawdopodobnie przez długi czas w kółko. Przynajmniej ja tak miałem. Po prostu, jeżeli lubiłem jakiegoś wykonawcę, starałem się poznać to, co ma on do zaoferowania. Efektem tego był fakt, że znałem ten album na wylot, od największego hitu, po ukryte smaczki.
Jednak wiadomo, że nie ma albumów idealnych, nie każdy utwór będzie pasował każdemu słuchaczowi, a celem Spotify jest oczywiście utrzymanie uwagi odbiorcy przez jak najdłuższy czas. W przypadku darmowego planu oznacza to więcej reklam, w przypadku płatnego będzie to po prostu przywiązanie klienta do usługi.
I o ile oczywiście wciąż można słuchać muzyki w "tradycyjny" sposób, warto zauważyć, że to, jak skonstruowane jest UI Spotify promuje zupełnie inny sposób obcowania z muzyką, a mianowicie - playlisty. Playlisty, na których serwis sam wybierze ci numery do słuchania z olbrzymiej bliblioteki, jaką posiada, a słuchacz nie będzie musiał kiwnąć nawet palcem.
I tak, to ma swoje zalety, ale i duże wady
Oczywiście, warto zaznaczyć, że takie playlisty czasami są świetnym sposobem na poznawanie nowych zespołów. Sam wielokrotnie miałem dzięki nim miłe zaskoczenie, poznając w ten sposób m.in Powerwolf, czyli zespół, który obecnie jest jednym z moich ulubionych. Jednocześnie jednak zauważyłem, że ponieważ odpalając Spoti mam każdą muzykę na wyciągnięcie ręki, uruchomienie takiej "generowanej" playlisty jest po prostu bardzo kuszące i wygodne.
Nie trzeba "zmieniać płyty" co 40 minut i ma się pewność, że wyuczony algorytm dobierze takie numery, które będą nam pasowały. Jednocześnie jednak Spotify w naturalny sposób wybiera te utwory, które mają większą szansę nam się spodobać, a więc - największe hity. Co więcej, nie musimy dziś czekać na premierę nowego krążka i nic robić samemu, Spoti samo wrzuci nam je do playlisty.
Efektem tego jest to, że choć dalej staram się w miare na bieżąco przesłuchiwać najnowsze albumy, to zauważyłem, że odnośnie większości z nich... nie mam tak naprawdę za wiele do powiedzenia. Znam "najlepsze" kawałki, które Spotify wrzuca do playlist, a odnośnie tych mniej znanych nie jestem w stanie przypomnieć sobie żadnego ich aspektu. Tam, gdzie kiedyś znałem album na blachę tak teraz pojawia się po prostu pustka.
I nie - nie każdy album trzeba znać. Ale to też nieco smutne
Wyobraźcie sobie, że jesteście artystą, który stara się dopieścić swoje piosenki do perfekcji i dba o każdy aspekt, nawet o ułożenie utworów na płycie, by najprzyjemniej się jej słuchało. Tymczasem część twojej twórczości może zostać nigdy nie odkryta, ponieważ algorytm stwierdzi, że... nie warto jej pokazywać. W takim środowisku takie rzeczy jak np. albumy koncepcyjne (jak np. Van Canto - Voices of Fire) które opowiadają pewną zamkniętą historię nie mają racji bytu.
I wiem, że nie jestem pierwszy, który to zauważył. I nie - w tym wypadku nie ma (stety albo niestety) powrotu do tego co było. Nawet gdyby fizyczne płyty były wciąż w powszechnej sprzedaży (w większości miejsc już znikły) to ich kupowanie staje się coraz to bardziej nieopłacalne. Dobry czas na kupowanie płyt już minął. A, póki co, od streamingu nie ma odwrotu.
Hej, jesteśmy na Google News - Obserwuj to, co ważne w techu