Google

Google oskarżone, Google odpowiada

Maciej Sikorski
Google oskarżone, Google odpowiada
Reklama

Dzień rozpocząłem od tekstu dotyczącego Google, kolejny również poświęcę tej firmie. Tym razem chodzi o ścieżkę wydeptaną do Białego Domu, o której ws...

Dzień rozpocząłem od tekstu dotyczącego Google, kolejny również poświęcę tej firmie. Tym razem chodzi o ścieżkę wydeptaną do Białego Domu, o której wspominałem w ubiegłym tygodniu. Zachęcałem do lektury tekstu z The Wall Street Journal poświęconego poczynaniom internetowego giganta, spotkaniom, w których brali udział przedstawiciele firmy oraz urzędnicy amerykańscy. W tle owych spotkań pojawił się wątek śledztwa antymonopolowego. Nieciekawa sprawa. Korporacja z Mountain View postanowiła się do niej odnieść.

Reklama

Przedstawiłem kilka dni temu wersję jednej ze stron, wypada też wspomnieć o punkcie widzenia drugiej strony. Celowo piszę tu o stronach, bo temat może dotyczyć konfliktu na linii Google - WSJ. Artykuł, do którego odsyłałem w ubiegłym tygodniu pojawił się na łamach The Wall Street Journal. Znana i ceniona gazeta, wielka marka, dobre źródło informacji, ciekawych analiz i prognoz. Problem polega na tym, że sama gazeta/serwis może w swoich tekstach załatwiać własne sprawy.

Gazeta należy do imperium medialnego News Corporation znajdującego się w rękach znanego miliardera Ruperta Murdocha. Ten ostatni oraz należące do niego biznesy mają, pisząc kolokwialnie, na pieńku z Google. Przypomina to przepychanki między internetowym gigantem a mediami w Europie. Chodzi oczywiście o wpływy i podział zysków - media twierdzą, że Google wykorzystuje swoją pozycję, nadużywa jej i może bez większego problemu szkodzić firmom, z którymi na dobrą sprawę konkuruje. Znamy ten wątek.

Biorąc pod uwagę te informacje, należy zadać pytanie: czy WSJ obiektywnie ocenia działania Google, spotkania z urzędnikami, wizyty w Białym Domu, a przede wszystkim kontakty z Federalną Komisją Handlu, która nie wszczęła postępowania wobec firmy z Doliny Krzemowej? Dziennikarz chciał w wyważony sposób przedstawić kontrowersyjne powiązania polityków i biznesu? A może działał na szkodę Google, próbował oczernić korporację i umocnić w ten sposób pozycję swoje firmy z przepychankach z Google?

Na to pytanie trudno znaleźć jednoznaczną odpowiedź, ostatecznie można pewnie dojść do wniosku, że prawda leży po środku. W ocenie warto jednak wziąć pod uwagę odpowiedź Google na stawiane im w artykule zarzuty. Przedstawiciel firmy stwierdza w teście, że część wizyt w Białym Domu zaliczonych na konto Google składali ludzie, którzy w danej chwili nie byli pracownikami Google. Część wizyt nie miała nic wspólnego z biznesem, bo ich podłożem były kwestie techniczne - chodziło np. o problemy ze stroną Healthcare.gov. Wiele razy spotykano się nie po to, by rozmawiać o postępowaniu antymonopolowym, a o autonomicznych samochodach, patentach, cenzurze, projektach medycznych itd.

Google zwraca uwagę, iż Microsoft składał w Białym Domu częściej wizyty, powołuje się na stanowisko Federalnej Komisji Handlu, która zaprzecza tezom postawionym w artykule WSJ. Pisząc krótko: Google przekonuje, że tekst z gazety to stek bzdur. Przyznam, że nie dziwi mnie ich odpowiedź, muszą się bronić. Jednocześnie zastanawiam się, czy to już koniec wymiany ciosów i sprawa uspokoi się w najbliższym czasie, czy też będziemy świadkami większej wojny dwóch imperiów i to wojny, w którą wmieszany zostanie świat polityki.

Hej, jesteśmy na Google News - Obserwuj to, co ważne w techu

Reklama