Prawo każące gigantom (Facebook i Google) płacić australijskim podmiotom medialnym za korzystanie z ich treści weszło w życie. Kto na tym zyska?
Prawo okazało się silniejsze od korporacji. Koniec rollercoastera pt. Google i Facebook vs. Australia
Przez ostatnie tygodnie siadaliśmy, jakby to określił Włodzimierz Szaranowicz, "jak do telenoweli", czytając i oglądając kolejne doniesienia z placu boju, na którym australijska władza zdecydowała się pójść na kurs kolizyjny z największymi gigantami świata IT - Google i Facebookiem. Zaczęło się od samego pomysłu, by firmy oddawały podmiotom medialnym część dochodu z racji tego, że ich treści służą do generowania ruchu w serwisie społecznościowym i wyszukiwarce. Zaczęło się w lipcu, kiedy Australia po raz pierwszy ogłosiła chęć wdrożenia takich przepisów w życie. Wtedy też zakładano, że kiedy Facebook i Google wytną ruch z tamtego regionu, rząd bardzo szybko porzuci pomysł. Tak się jednak nie stało.
Facebook i Google dostosują się do prawa Australii
Temat regulacji wrócił pod koniec stycznia, kiedy to Google w ramach "eksperymentu" najpierw zagroził, a potem wyciął ruch z tamtejszych portali. Chwilę później dołączył do niego Facebook, wycinając nie tylko portale gazet, ale też - agencji rządowych. Nikt nie mógł też wklejać na Facebooka linków z australijskich serwisów informacyjnych. Taki stan nie trwał jednak długo, ponieważ po kilku dniach rządowi i Facebookowi udało się dojść do bliżej niezidentyfikowanego porozumienia. Finalnie więc - prawo weszło w życie.
Jakie wnioski płyną z takiego pokazu sił obu stron? Moim zdaniem - dosyć straszne. Z jednej strony bowiem mamy zagraniczne megakorporacje, których siła jest tak duża, że rządy muszą liczyć się z ich zdaniem i uwzględniać ich interesy w tworzeniu lokalnego prawa. Innymi słowy - firmy ze Stanów Zjednoczonych mają wpływ na to, jak będzie wyglądał krajobraz prawny po drugiej stronie oceanu, a tamtejszy rząd de facto nie może tego ustalić samodzielnie, bez oglądania się na ich opinie. Z drugiej jednak strony, ze względu na właśnie taką pozycję korporacji, zaczynamy wchodzić w erę prawa, które nie do końca jest równe dla wszystkich. Pamiętajmy bowiem, że przyjęta ustawa wymienia z nazwy Google i Facebooka, inne podmioty (Twitter, TikTok etc.) które również na tym zarabiają zostawiając w spokoju. Jest to zachwianie zasad równej konkurencji, które (niestety) będzie raczej postępowało. Jestem bowiem przekonany, że za chwilę także inne państwa będą chciały się przyłączyć i idąc za precedensem uszczknąć coś "dla siebie" z pieniędzy tych gigantów.
Finalnie więc, na tym konflikcie nie zyskał ani rząd, który musiał uznać siłę korporacji, ani Facebook i Google, które stracą część przychodu. Kto zyskał? Na pewno konkurenci tych platform, którzy takich opłat uiszczać nie muszą (i być może nie będą musieli też w innych krajach). Czy zyskają wydawcy? O tym przekonamy się niebawem. Może się bowiem okazać, że kompromis polega na podpisaniu ugody tylko z największymi podmiotami (jak we Francji) i umowa wcale nie wspomaga niezależnego dziennikarstwa a tylko wzmacnia pozycję największych względem najmniejszych, dodatkowo zmniejszając różnorodność medialną którą niosła na sztandarach.
Hej, jesteśmy na Google News - Obserwuj to, co ważne w techu