Nie mamy już Pana informacji…
Władze korporacji zdecydowały się zablokować możliwość publikowania informacji wszystkim serwisom informacyjnym z tego kraju. Zwykli Australijczycy nie będą mogli udostępniać na swoich profilach wiadomości zagranicznych, nie mogą też wklejać linków do serwisów tego typu. Faktycznie, jeśli spróbujemy dziś wejść na profil jakiejkolwiek australijskiej gazety, zobaczymy tylko jej pusty profil.
W pierwszym momencie Facebook zablokował też kilka profili rządowych. Później je przywrócono, a przedstawiciel korporacji „przeprosił” mówiąc, że:
„Ponieważ prawo nie daje jasnych wskazówek na temat definicji treści informacyjnej, na początku przyjęliśmy zbyt szeroką definicję. Będziemy przywracać te strony, które zostały niesłusznie usunięte”. Moim zdaniem te czasowe blokady przypadkowe nie były.
The @BOM_au Facebook page has also disappeared as part of the news ban.@SciNate: "This is incredibly concerning, since the Bureau uses social media to get their warnings out as broadly as possible." pic.twitter.com/8CTHvD2oFW
— News Breakfast (@BreakfastNews) February 17, 2021
O co cała awantura?
Australijski rząd zaproponował, żeby serwisy takie jak Facebook i Google wynegocjowały z dostawcami treści jednolitą stawkę za publikowane przez tych ostatnich newsy i udostępnienia. Jeśli negocjacje nie przyniosłyby skutku, stawkę miano określić w postępowaniu arbitrażowym. Facebook i Google uważają to za absurd i niezrozumienie mechanizmów działania tak ich serwisów, jak i tego, co jest korzystne dla autorów newsów.
Tacy dostawcy sami przecież publikują treści po to, żeby linki do nich rozchodziły się jak najszerzej i w efekcie trafiał do nich zwrotny ruch z Facebooka. O ile w przypadku niektórych inicjatyw Google faktycznie można było mówić o podbieraniu treści, to Facebook, w tym konkretnym przypadku, działa jak darmowa tablica ogłoszeń. Szczerze, pomimo tego, że do tego serwisu nie żywię żadnych cieplejszych uczuć, wręcz przeciwnie, nie ufam mu za grosz, to w australijskim pomyśle nie widzę żadnego sensu.
Wydaje się, że ruch Facebooka w tym konkretnym przypadku może być, przynajmniej na jakiś czas, skuteczny. Zablokowane serwisy z pewnością odczuwają brak możliwości publikacji, rośnie irytacja zwykłych ludzi. Z drugiej strony, wydaje się, że ta sprawa ze strony rządu ma drugie dno, a jest nim próba pośredniego… opodatkowania gigantów. Jeśli wymusi się na nich konieczność płacenia dostawcom, to tak jak każda inna transakcja w dzisiejszych czasach i ta byłaby w jakiś sposób fiskalnie obciążona.
To może spowodować, że rządy mogą w przyszłości wykorzystać ten mechanizm kontroli regionalnej nad treściami w inny sposób. Wystarczy, że wprowadzą podatek powiązany z możliwością publikowania reklam na terenie swojego kraju i Facebook się nie będzie w stanie spod tego wywinąć. Skoro jest w stanie ograniczać treści regionalnie, jeśli nie zapłaci podatku, nie ma prawa publikowania reklam na terenie kraju.
Koniec Facebooka jakiego znamy?
Tak czy inaczej, wszystkie wydarzenia pokazują, że model, w jakim działał dotychczas Facebook (a także inne socjale), odchodzi na śmietnik historii. Nie wiemy, w jakim kierunku dokładnie pójdą zmiany, ale potrzeby fiskalne państw z pewnością spowodują, że serwisy tego typu nie uciekną już od lokalnego opodatkowania.
Jednocześnie rosnąca pozycja Apple i ich prywatnościowej krucjaty pogorszą, dotychczas cieplarniane, warunki sprzedaży naszych danych, co też przełoży się na zwiększenie trudności w zarabianiu. Co zabawne, nawet jeśli w niektórych sytuacjach, tak jak w Australii, ciężko będzie Facebookowi zarzucić brak logiki, nikt nie będzie ich żałować. Innymi posunięciami robionymi przez ostatnie lata ciężko zapracowali na dzisiejszy brak szacunku.
Więcej z kategorii Facebook:
- Facebook Bars, czyli nowa aplikacja firmy do... rapowania?
- Facebook twierdzi, że to, że nas śledzi, jest dla nas dobre
- Awaria Messengera - nie działa wysyłanie wiadomości na komunikatorze
- Kilka dni i po sprawie. Facebook znów będzie udostępniać wiadomości w Australii
- Kupilibyście smartwatch Facebooka? Bo ja nie