Na rynku motoryzacyjnym szykują się poważne zmiany, dotyczyć będą kwestii jazdy autonomicznej, współdzielenia aut oraz ich zasilania. Coraz więcej mówi się o tym, że przyszłość należy do samochodów elektrycznych i hybryd. Już teraz przybywa ich na ulicach, a za 10-20 lat auta te staną się standardem. Sektor nie jest jednak z gumy: tam, gdzie ktoś zyskuje, inni muszą stracić. W tym przypadku ofiarami będą zapewne diesle. Po latach promowania samochodów tego typu na Starym Kontynencie, przyszedł zimny prysznic, m.in. w postaci dieselgate. Widać jego efekty, ale to dopiero przedsmak zmian.
Diesle to europejska specjalność. To u nas zyskały dużą popularność i pozycję rynkową, to my odczuwamy teraz skutki tej "mody". Warto w tym miejscu przypomnieć, że afera dieselgate wybuchła za Oceanem, gdzie diesle miały mizerną pozycję i gdzie próbowano przekonać klientów do tego rozwiązania. Po tych doświadczeniach Amerykanów raczej trudno będzie namówić na zakupy. Problem nie dotyczył jednak wyłącznie USA, sprawa zyskała wymiar globalny, ostatecznie najmocniej będzie pewnie oddziaływać na Europę, w której to samochody z silnikami wysokoprężnymi zrobiły furorę. Producenci szli w tym przypadku pod rękę z politykami i urzędnikami, przekonywali, że diesle są ok. Ba, są eko.
Według najświeższych danych, branża ewoluuje. W roku 2017 rynkowy udział samochodów z silnikami wysokoprężnymi spadnie poniżej 50%. To nadal dużo, ale trend ma się utrzymać i w roku 2030 diesle będą stanowić mniej niż 10% sprzedanych aut. Rzecz jasna nie odbywa się to równomiernie na całym kontynencie: Niemcy rezygnują z tych silników wolniej, klienci w krajach Beneluksu czy we Francji zdecydowanie szybciej. Co na to wpływa? Czynników wymienić można przynajmniej kilka. Prócz wspomnianej dieselgate (przypomnę, że nie dotyczy to tylko marki Volkswagen - swego czasu mówiono też o Audi, pod lupę trafił Mercedes), swoje (z)robią m.in. decyzje producentów aut: Volvo mówi o odejściu od diesla, koncerny z Europy i Azji informują o rozszerzaniu oferty elektryków i hybryd.
Na razie ceny tych ostatnich są wyższe od aut z silnikami spalinowymi, ale to będzie się zmieniać, koszt akumulatorów, które robią różnicę, powinien spadać, zwiększenie skali produkcji zrobi swoje. Do tego dochodzą decyzje i zapowiedzi urzędników oraz polityków. Radykalne kroki podejmują metropolie (Madryt, Londyn, Paryż), ale też całe kraje - świetnymi przykładami Francja, Wielka Brytania, a nawet Chiny. Bardzo ambitne plany na tym polu ma Norwegia, która chce wyeliminować ze swoich ulic nie tylko diesle, ale wszystkie samochody z silnikami spalinowymi. Mieszkańcom Północy wychodzi to całkiem nieźle, za sprawą licznych bonusów (ale też bogatego społeczeństwa), samochody elektryczne sprzedają się tam naprawdę dobrze.
Wszystkie te zmiany mogą mieć niestety negatywny wpływ na nasz rynek motoryzacyjny. Wspominałem niedawno, że szumne zapowiedzi rozwoju elektromobilności póki co pozostają zapowiedziami, zmiany ograniczają się do konkursów na wygląd polskiego samochodu elektrycznego. Może się też zdarzyć tak, że Polska stanie się odbiorcą aut wycofywanych ze sprzedaży i obiegu na Zachodzie: diesle ruszą do nas jeszcze większą falą. I może to być proces rozpisany na całe dekady. Pytanie, czy rządzący (obecnie i w przyszłości) podejmą kroki, które będą przeciwdziałać temu zjawisku? Bo chociaż diesle mogą kusić polskich odbiorców osiągami i cenami, to dla naszego środowiska oraz zdrowia obywateli rozszerzanie floty o pojazdy tego typu będzie zjawiskiem niekorzystnym. Warto o tym nie tylko pamiętać, ale też głośno rozmawiać.
Hej, jesteśmy na Google News - Obserwuj to, co ważne w techu