Recenzja

Ginąłem z uśmiechem na ustach, ta gra to złoto. Dead Cells - recenzja

Paweł Winiarski
Ginąłem z uśmiechem na ustach, ta gra to złoto. Dead Cells - recenzja
13

Mam wrażenie, że o tytuł najlepszej gry tego roku będą się bić nie tylko największe produkcje z ogromnymi budżetami. Jedną z perełek, która może o niego powalczyć jest bowiem Dead Cells.

Kiedy tylko w sieci pojawiły się pierwsze recenzje finalnej wersji Dead Cells, ludzie zaczęli kłócić się o szufladkę, do której należy wrzucić grę. Jedni twierdzili, że to metroidvania (gra w stylu Metroida i Castlevanii), inni wydrapaliby im oczy twierdząc, że to normalny rogue-like. Ach, byli też tacy, którzy widzieli w Dead Cells serię Dark Souls i nie dopuszczali do siebie myśli, że gra może przynależeć do dwóch wymienionych przeze mnie wcześniej gatunków.

Kompletnie nie rozumiem jak w 2018 roku można w ogóle myśleć o szufladkowaniu gier, skoro mało który producent nie stara się dziś mieszać gatunków by pokazać choć trochę oryginalności i nie powielać schematów. Przyjmijmy więc, że najbardziej trafnie określił Dead Cells Tomek “Quaz” Drabik, który w swojej recenzji wczesnej wersji gry nazwał ją “roguesoulsvanią, czyli gatunkową glutosklejką".

Ciągle ginę, ale nie rzucam padem o ścianę

Nigdy nie ukrywałem, że gry w których po śmierci zostaję z niczym, nie sprawiają mi frajdy. Między innymi dlatego najpierw starałem się omijać rogue-like szerokim łukiem, a kiedy już na nie trafiałem, raczej rezygnowałem po kilku godzinach zabawy. Mamy też coś, co nazywane jest rogue-lite, czyli lżejszą wersją gier o śmierci - tu część progresu lub przedmiotów jest zachowywana, właśnie po to by nie zaczynać od zera. I na szczęście w Dead Cells mamy dokładnie taki scenariusz.

Budzimy się w lochu, jesteśmy glutem. Pełzniemy w stronę martwego ciała, po czym w nie wskakujemy by zostać odważnym wojownikiem, który musi stawić czoła stworom zamieszkującym okolicę. Ci na pierwszym z 7 etapów raczej nie stawiają oporu, choć nie obejdzie się bez umiejętności robienia fikołka po ziemi i skoku - ta pierwsza daje chwilową nieśmiertelność, pozwala więc uniknąć ataków wroga. Łącząc obie umiejętności da się natomiast przebiec przez lokację bez uszczerbku na zdrowiu, co jest kluczową sprawą jeśli zechcecie otworzyć drzwi z zamkiem czasowym - a tam czekają na Was naprawdę fajne przedmioty, więc warto przynajmniej kilka razy spróbować tego sposobu gry.

Klasycznie jednak będziecie biegać po lokacjach i wyżynać hordy mniej lub bardziej wymagających przeciwników. I tu kluczowym jest nauczenie się ich ataków oraz uników, wbicie sobie tych czynności do głowy, a później wykorzystywanie zdobytej wiedzy by dojść do trzech groźnych bossów. Ci pewnie od razu Was powalą, ale to też cenna lekcja, którą później wykorzystacie.

Zasadniczo po śmierci zostajecie z niczym, przynajmniej na początku. Z części wrogów wypadają jednak świecące "celle", które po śmierci...tracicie. Super, co? Pewną ich ilość jednak w 99% przypadków uda się Wam wymienić na artefakty, przynajmniej w pierwszej lokacji pomiędzy kolejnymi etapami. W moim przypadku było to sumienne ciułanie po 8-12 ogniw, by po kilku nieudanych przejściach móc wreszcie odblokować jeden z gadżetów. Najpierw inwestowałem w ulepszoną fiolkę życia, bo ta pozwalała mi na częstsze leczenie, a co za tym idzie dalsze brnięcie w grę. Później przyszła pora na ulepszenie losowych broni, z którymi rozpoczynałem swoją przygodę w pierwszym lochu. Jak to możliwe, skoro wszystko tracimy? - zapytacie. Otóż właśnie nie wszystko, część umiejętności i przedmiotów można właśnie w ten sposób odblokować i później cieszyć się nimi przy kolejnych przejściach. Lepsze bronie początkowe to jednak jedna wielka loteria - generalnie Dead Cells to loteria, szczególnie że poziomy generują się losowo. Jednak ten mały element progresu był dla mnie kluczowy, w przeciwnym wypadku gra by mnie nie wciągnęła i jestem pewien, że dla wielu z Was ta kwestia będzie również niezwykle istotna.

Poza tym, że ciągle ginąłem, a gra była w stosunku do mnie zarówno wymagająca, jak i trudna - tak naprawdę wszystko mnie tu zachwyciło. Oprawa nawiązująca do stylu retro miesza się ze świetnym systemem oświetlenia i płynną, dopracowaną animacją. Mechanizm walki jest zarówno wymagający, gratyfikujący, jak i efektowny - a muzyka świetnie dopełnia niezwykle plastyczną oprawę. Taki cukiereczek, perełka, na która można patrzeć godzinami wyrzucając z głowy te wszystkie dążenia do 4K, 8K i miliona efektów w grach 3D.

Dead Cells wydaje się więc łączyć kilka gatunków, robi to jednak niezwykle zgrabnie. Mimo tego, że średni czas przejścia to powiedzmy 5 godzin, tak zwane replayability przyciąga do ekranu nawet jeśli uporacie się z trzema głównymi przeciwnikami. DC to frajda walki, eksplorowania, kombinowania z zestawami oręża - mamy tu bowiem broń białą, do której dokładamy łuk (lub magiczne ataki na odległość), są też pułapki i granaty, które nie raz i nie dwa ocalą skórę. Z czasem odblokujecie również umiejętności, które pozwolą dotrzeć do wcześniej niedostępnych miejsc - jak chociażby pnącza czy miejscowe teleporty. To wszystko sprawia, że Dead Cells nie nudzi się zbyt szybko i potrafi cieszyć przez wiele godzin.

Pierwszą styczność z Dead Cells miałem jeszcze na GOG-u, gdy gra opatrzona była szyldem “wczesny dostęp”. Na dłużej siadłem do niej jednak dopiero po premierze, w dodatku na konsoli Nintendo Switch, którą uważałem za najlepszą platformę do tego typu produkcji. Niestety trochę się pomyliłem, bo zdecydowanie lepiej gra się na Pro Controllerze i faktycznie można zabrać ten tytuł w podróż, jednak responsywność Joy-Conów względem samodzielnego pada do Switcha jest zdecydowanie gorsza, a to utrudnia zabawę, która przecież i tak do najłatwiejszych nie należy. Miejcie to więc na uwadze decydując się na platformę Nintendo.

Werdykt

Zdaję sobie sprawę z tego, że nie jestem specem od metroidvanii, rogue-likeów i souls-likeów, dlatego nie potrafię w pełni docenić Dead Cells. Boli mnie na przykład specyficzne dla tego typu gier opowiadanie historii - skrawkami znalezionymi na planszach. Ale mimo to bawiłem się świetnie i zamierzam do tej produkcji regularnie wracać. Ma w sobie to dziwne “coś”, co przyciąga do ekranu na długie godziny i każe uczyć się przeciwników, ćwiczyć ataki i uniki - jednocześnie zachwyca oprawą i mechanizmami. Świetny tytuł, jeden z najlepszych, w jakie grałem w tym roku.

PS. screeny pochodzą z konsoli Nintendo Switch, gra jest jednak dostępna również na Windows, macOS, Linux, PS4 i Xbox One

Ocena 9/10

Hej, jesteśmy na Google News - Obserwuj to, co ważne w techu