Najpierw dostajemy jakąś nowość z ultradrogim flagowcu za kilka tysięcy złotych, potem nie mija dużo czasu, by podobne rozwiązania znalazły się w smartfonie za tysiaka.
Po co kupować flagowca, skoro prawie wszystkie nowości są już w smartfonach za 1000 zł?
Pierwszy komputer, Atari 65 XE, dostał pod choinkę...
Jesteśmy świeżo po konferencji realme, na której firma zaprezentowała nowe modele - realme 7 i realme 7 pro. Piszę o tym dlatego, że model z dopiskiem Pro dostał superszybkie ładowanie 65W. I tak z tego wszystkiego przypomniałem sobie specyfikacje dwóch tegorocznych flagowców Samsunga - Galaxy S20 Ultra i Note 20 Plus. Oba koreańskie smartfony też mają oczywiście szybkie ładowanie, ale 45W. Dla przypomnienia - oba smartfony wyceniono na 6 tysięcy złotych. A ile kosztuje realme 7 pro? 1299 złotych.
Wyśmiejecie mnie za porównanie ekranów i w pełni się z tym zgadzam - natomiast tańszy Realme 7, którego w najsłabszej wersji wyceniono na 799 złotych ma LCD z odświeżaniem 90Hz. Natomiast nagroda dla tego, kto gołym okiem, bez sprawdzania w ustawieniach, zobaczy różnicę między 90 a 120Hz. Ona oczywiście jest, ale nie tak widoczna jak przy przesiadce z 60Hz na 90Hz. Oczywiście oba wspomniane Samsungi mają o wiele lepsze ekrany niż oba realme 7 (model pro nie ma 90Hz, ale ma Super AMOLED-a). Na pewno jednak rozumiecie o co mi chodzi - nowe bajery z flagowców, czyli wysokie odświeżanie, zeszło do niskich półek cenowych. Może nie wszyscy producenci oferują takie rozwiązania za tysiaka, ale dziś 90 czy 120Hz to nie jest już żaden szok, ale dostosowywanie się do standardów rynkowych. No może poza Apple, bo nie będę zaskoczony jeśli w tym roku amerykańska firma nas rozczaruje. A skoro wspomniałem o 120Hz, to przypomnę o Poco X3, którego w przedsprzedażowej promocji wyceniono na 899 złotych. Można? Można.
To samo przecież było z dużymi matrycami - 64 Mpix, czy nawet 108 Mpix to nie jest już domena tylko i wyłącznie najdroższych smartfonów - tu również wskażę realme 7 Pro, którego główny aparat dostał taką właśnie matrycę. Za 1299 złotych.
To tyle papierowej specyfikacji, powiecie że praktyka mówi co innego. I ja się z tym w pełni zgadzam. 12 Mpix z iPhonów 11 pomaga zrobić zdecydowanie lepsze zdjęcia niż 64 Mpix w dużo tańszym smartfonie. Nie zmienia to jednak faktu, że skoro producenci mogą się bezkarnie chwalić specyfikacją, to ja mogę wytykać im obecność podobnych podzespołów w kilkukrotnie tańszych urządzeniach.
Każdemu według potrzeb
Czy każdy potrzebuje flagowca za 6 tysięcy złotych? Absolutnie nie - powiem więcej. Moim zdaniem ogromnej większości użytkowników w zupełności wystarczy smartfon za mniej niż 2 tysiące złotych. A jeśli dobrze poszukają i odpowiednio ocenią swoje wymagania, za tysiaka też kupią świetnego smartfona. Będą z niego zadowoleni przynajmniej dwa lata. Zrobi im odpowiednio dobre zdjęcia, dzięki dużej baterii podziała długo na jednym ładowaniu, a wydajność będzie wystarczająca by płynnie poruszać się po systemie, aplikacjach, da się też pograć. Przykład? Proszę bardzo - mam dwa - Poco F2 Pro, którego da się teraz kupić za około 1900 złotych.
To może płacimy jednak przede wszystkim za markę i pewność wsparcia?
Jest jakiś powód dla którego ludzie wybierają średniopółkowce Samsunga mogąc wydać mniej za bardzo podobne urządzenia. Dlaczego? Bo Samsung kojarzy się z pewnością. To samo jest z Apple, które dodatkowo przekonuje zamkniętym systemem, który jest bezpieczniejszy od Androida, a sklep nie ma miliona dziwnych aplikacji, które jakoś nie chcą zniknąć z Google Play mimo większego zaangażowania producenta Androida. Czy słusznie? O problemach z serwisami Samsunga słyszeliśmy wielokrotnie, tak samo jak o awaryjności ich smartfonów. Nie lepiej jest u Apple, które z jednej strony jest chwalone za świetne wsparcie i serwis, z drugiej problemy z naprawami u Apple są często ogromne, a ceny za wymianę części wręcz kosmiczne.
Jest też oczywiście przywiązanie do marki, ale patrząc na problemy sprzedażowe Huawei widać, że łaska klienta na pstrym koniu jeździ i nawet ogromne pieniądze wydane na promocję produktów firmy nie przekonują ludzi do braku usług Google na smartfonach chińskiego producenta.
A wspominam o tym wszystkich, ponieważ widzę, że coraz szybciej flagowe nowości i rozwiązania schodzą do dużo, naprawdę dużo niższych półek cenowych. I mówiąc szczerze, gdybym wydał 6 tysięcy złotych na smartfon a potem zobaczył, że rozwiązania, które się tam znalazły trafiają do smartfona za tysiaka, byłym zwyczajnie zły.
Co zrobić, jak żyć?
Oczywiście nikt nie może Wam mówić, co powinniście robić ze swoimi pieniędzmi - ale analizując testy i recenzje smartfonów, na pewno sami dochodzicie do pewnych wniosków. Widzicie porównania i doskonale wiecie, że smartfon za 1000 złotych, czy nawet 2000 złotych jest gorszy od tego za 5000 złotych. Myślę, że co do tego nie ma wątpliwości. Pozostaje natomiast pytanie, czy aby na pewno będziecie w stanie wykorzystać te wszystkie bajery, które lądują we flagowcach - czasem jako skończone, a czasem jako wersje beta, które testowane są na użytkownikach. Bo najwyższa półka cenowa to często poligon doświadczalny dla producentów, którzy obietnicami nowych rozwiązań czy technologii chcą zachęcić do zakupu najdroższych urządzeń. Szkoda tylko, że często te supernowe rozwiązania nie sprawdzają się w 100%, a kiedy zostaną już odpowiednio dopracowane - i tak lądują w niższych półkach cenowych. Więc czasem może po prostu lepiej poczekać, bo prędzej czy później i tak doczekacie się tych nowości w dużo tańszych urządzeniach.
Hej, jesteśmy na Google News - Obserwuj to, co ważne w techu