Nowy serial fantasy Netfliksa pt. "Cień i kość" daje spore nadzieje na wciągającą i ciekawą wizualnie historię, gdyby nie kilka drobnych potknięć. Czy mimo to warto dać mu szansę?
Może i niebezpieczny, ale taki świat w serialu fantasy wciąga. Cień i kość - recenzja
Gdyby zastanowić się nieco dłużej nad tym, jak wiele produkcji fantasy posiada w swojej ofercie Netflix, to nagle okaże się, że jest ich naprawdę sporo: "Wiedźmin", "The Chilling Adventures of Sabrina", "Przeznaczenie: Saga Winx", "Umbrella Academy", "Przeklęta", "Warrior Nun" i kilka innych.
Potęga Netfliksa wyhamowała, ale te seriale biją rekordy oglądalności
Przyznam, że w ostatnim czasie byłem tym nieco przytłoczony, ponieważ w pewnym momencie można było już się pogubić, który z seriali to ten wart uwagi, a który już doczekał się anulowania nowego sezonu. Zapowiedź premiery "Cień i kość" spowodowała więc, że z jednej strony ucieszyłem się, że czeka nas coś naprawdę fajnego (opis książek autorstwa Leigh Bardugo był bardzo intrygujący), ale z drugiej strony byłem pewien obaw, czy produkcja nie skończy obok innych na półce kiedyś dokończę.
"Cień i kość" to serial o sporym potencjale
Po przedpremierowym seansie będę skłaniał się raczej temu, że "Cień i kość" ma ogromny potencjał, ale kilka potknięć na etapie pisania scenariusza i realizacji serialu sprawiło, że będzie można się od niego odbić. Pierwszym zarzutem dotyczący tej grupy widzów, którzy nie mają za sobą lektury książek, ponieważ mnogość nazw i dziwnych terminów przewijających się już w pierwszym odcinku potrafi przyprawić o ból głowy. Jeżeli nie znacie cech charakterystycznych konkretnych rodzajów postaci albo nie poznaliście historii jednego z bohaterów, to przeplatające się określenia mogą nawet zacząć denerwować. Nie lubię, gdy widz prowadzony jest za rękę i wszystko jest od razu tłumaczone, ale wydaje mi się, że próg wejścia będzie dla zbyt wielu osób za wysoki. Gdy się z tym uporamy, to czeka nas nie lada zabawa.
To kolejny serial fantasy Netfliksa na podstawie książki/komiksu
Wykreowany przez Bardugo świat został świetnie przeniesiony na ekran - nie jest to co prawda serial o budżecie "Władcy pierścieni" od Amazonu czy nawet "Gry o tron", ale nie zagłębianie się w niego nie sprawiło mi problemów, lecz było czystą przyjemnością. Scenografie i kostiumy są przekonujące i wiarygodne, a efekty specjalne dobrze prezentują się nawet na dużym telewizorze w rozdzielczości 4K. Cieszę się, że nie pożałowano na ten aspekt produkcji, ponieważ znajdująca się w centrum wydarzeń i pełniąca rolę katalizatora dla całej akcji Fałda Cienia nie wygląda jak komputerowo wygenerowany dym w "Lost" - takie coś mogło przejść kilkanaście lat temu, ale dzisiaj byłoby nie do zaakceptowania.
Jest pierwsze 7 minut Mortal Kombat, na 3 dni przed premierą
Na uwagę zasługuje cały fantastyczny świat, który był opisany w książce, a tutaj jest on rzeczywiście jak prawdziwy. Żyje własnym życiem, jest kolorowy i angażujący. Tłem dla większości wydarzeń są aktywne drugie plany, zamiast statycznych statystów. Dzięki temu jeszcze łatwiej jest nam się przenieść do tej krainy i przeżywać przygody z bohaterami. To jest coś, co zdecydowanie różni "Cień i kość" od kilku poprzednich seriali, jak "Przeklęta" czy "Warrior Nun", gdzie raczej niemożliwe było odczucie wielkości świata, po którym stąpają postacie.
Główna bohaterka sprawia, że serial jest dobry w odbiorze
Jako widzowie śledzimy losy Aliny, która wydaje się być dla mnie najciekawszą postacią ze wszystkich (sukces!). Nie jest przerysowana, ani sztuczna. Nie zgrywa wszechwiedzącej, ale zna swoją wartość i będzie chciała postawić na swoim, gdy przyjdzie taka potrzeba. Potrafi też być po prostu ludzka, umie okazać zainteresowanie i być pomocna. Szkoda, że autorom nie udało się powtórzyć tego przy choćby jeszcze jednej postaci w odcinkach, które widziałem, ale na plus zaliczę relację Aliny z przyjacielem o imieniu Mal, ponieważ dzięki niej jeszcze lepiej można utożsamiać się z główną bohaterką.
Ten serial Amazonu będzie na ustach wszystkich. Teraz wiemy, że jest najdroższy w historii
A przed nią nie lada wyzwania, bo w świecie, gdzie rozgrywa się akcja tuż za rogiem czają się gigantyczne konflikty zbrojne, świat jest na krawędzi wojny, w grę wchodzą niezwykle wartościowe i pożądane przedmioty oraz umiejętności. Te ostatnie są najważniejszym elementem fantastycznym serialu, a wspomniana Fałda Cienia to efekt działania jednej z nich. Odwrócenie tego procesu będzie wymagało kogoś wyjątkowego i jeśli dodacie dwa do dwóch, to szybko domyślicie się, kto będzie musiał przejść wyjątkowe szkolenie, poznać swój potencjał i dążyć do utrzymania równowagi w krainie.
Nie obyło się bez potknięć, ale "Cień i kość" zasługuje na uwagę
"Cień i kość" to zaskakująco miły seans. W trakcie oglądania bardzo przyjemnie spędziłem czas, mimo że od tzw. głupotek przy jego realizacji nie dało się uciec - niektórzy z bohaterów podejmują irracjonalne decyzje, a tempo nie zawsze sprawia, że będziecie zainteresowani tym, co dzieje się na ekranie. Zdarzają się dłużyzny, które są do zniesienia dzięki warstwie audiowizualnej, ale w pewnym momencie możecie powiedzieć "dość" i wcale nie będę Wam się dziwił. Otwierający serial odcinek wypada chyba najlepiej z wielu ostatnich projektów Netfliksa, a kontynuowane wątki podążają w ciekawe miejsca, więc będę śledził losy Aliny i bliskich jej osób, bo mają jeszcze wiele do zrobienia.
Zaskakująco dobry film ze znaczkiem Netflix. Miłość i potwory – recenzja
Ta premiera cieszy mnie też z innego powodu, bo pokazuje, że Netflix bardzo dobrze radzi sobie z adaptacją komiksów i książek fantasy. W swoim dorobku ma już kilka hitów, jak "Umbrella Acadamy" i "Wiedźmin", ale nie spoczywa na laurach, lecz nadal szuka ciekawych historii do opowiedzenia, a później tłumaczy je na serial. Jednocześnie platforma nabiera też wprawy w produkcji takich seriali pod względem technicznym, bo najwyraźniej nie są niezbędne gigantyczne budżetu, by móc pokazać coś angażującego na ekranie telewizora z kategorii fantasy.
"Cień i kość" debiutuje na Netflix 23 kwietnia.
Hej, jesteśmy na Google News - Obserwuj to, co ważne w techu