Felietony

Ze Wschodu na Zachód, czyli jak to nam wyszło z adaptacjami azjatyckich hitów

Bartosz Gabiś
Ze Wschodu na Zachód, czyli jak to nam wyszło z adaptacjami azjatyckich hitów
Reklama

Ile razy się złapaliście na tym, że film, który bardzo się wam spodobał, okazał się mieć drugie dno? Bynajmniej nie chodzi o ukryte znaczenie, lecz rzecz bardziej prozaiczną, ot po prostu... Jest to adaptacja i to z zupełnie innej kultury! Dawniej trudno było zdobyć rzeczy na bazie, których powstawały Hollywoodzkie hity. Dzisiaj na szczęście możemy włączyć VOD i z ciekawości sobie sprawdzić jak to wyszło na Zachodzie w porównaniu do oryginału.

Azjatyckie kino oraz seriale już dawno przestały być po prostu ciekawostką dla garstki kinomanów zafascynowanych Dalekim Wschodem. Daleko szukać nie trzeba, bo choćby na naszym rynku anime zaczęły być wyświetlane w kinie, a Pięć Smaków (festiwal azjatyckiego kina w Warszawie oraz platforma online) to kunszt poszerzający nasze horyzonty. Z kolei na całym świecie, reżyserzy kalibru Quentina Tarantina czy Braci Coen wskazują fenomenalną kinematografię Wonga Kar-Waia jako czynnik, który kreował ich styl.

Reklama
Pięć Smaków

Dziś to pełnoprawny element globalnej popkultury, który zachód nie tylko ogląda, ale coraz częściej – adaptuje na własny użytek. Hollywood, które przez dekady żywiło się własną mitologią, coraz śmielej sięga po gotowe historie z Japonii, Korei czy Hongkongu, próbując przełożyć ich unikalny klimat na język zachodnich blockbusterów. Efekt? Czasem fascynujący, czasem rozczarowujący, ale niemal zawsze wywołujący emocje. Przyjrzyjmy się kilku najgłośniejszym przypadkom, sprawdźmy, czy Polska również próbowała swoich sił na tym polu, a na koniec zastanówmy się, czy amerykańska wersja „Squid Game” ma szansę powtórzyć sukces oryginału, czy stanie się kolejnym argumentem dla tych, którzy uważają, że nie wszystko da się przełożyć na zachodni grunt.

Infernal Affairs – to dzięki temu w końcu doczekał się Oscara

Zacznijmy od jednego z najbardziej oczywistych przykładów – „Infernal Affairs”, czyli hongkońskiego thrillera, który w 2002 roku zdefiniował na nowo kino policyjne w Azji. Film Andrew Lau'a i Alana Maka to coś, co rozbudziło we mnie zainteresowanie azjatyckim kinem, które do tamtej pory było nam sprzedawane głównie jako historie o latających wojownikach od dachu do dachu. Tym razem historia jednak była przedstawiona w mieście i była przykładem precyzyjnej inżynierii napięcia i wyraźnym sygnałem, że azjatycka narracja nie musi ustępować tej z Hollywood.

Hollywood zresztą szybko to zauważyło i pięć lat później Martin Scorsese podjął się zadania przełożenia tej historii na amerykańskie realia. Tak powstała „Infiltracja”. Zamiast mafii triad mamy irlandzką mafię z Bostonu, a w miejsce Tony’ego Leunga i Andy’ego Lau'a pojawiają się Leonardo DiCaprio i Matt Damon. W efekcie spełniło się pragnienie reżysera, który latami obchodził się smakiem. W końcu trafił do niego Oscar za najlepszy film. Udowodnił, że nawet najbardziej uniwersalna historia zyskuje nową tożsamość w innym kontekście kulturowym. Czy lepszą? To już kwestia gustu, ale trudno nie zauważyć, że oryginał był znacznie bardziej wyciszony i skupiony na psychologii postaci, podczas gdy Scorsese postawił na tempo i brutalność – co mnie nie urzekło.

Old Boy – na stałe opuścił granice Korei

Innym głośnym przypadkiem jest „Oldboy” – film Park Chan-wooka, który na stałe wpisał się do kanonu światowego kina dzięki swojej bezkompromisowej wizji zemsty. Oryginał z 2003 roku do dzisiaj trzyma w napięciu. Wykreowana historia jest mroczna, brutalna, pełna szokujących zwrotów akcji i nieoczywistych motywów, doskonale się broniących pomimo tych 22 lat. Hollywood naturalnie nie mogło się oprzeć pokusie i w 2013 roku powstał remake w reżyserii Spike’a Lee. Niestety, amerykańska wersja nie tylko nie powtórzyła sukcesu oryginału, ale wręcz została przyjęta bardzo negatywnie, z jedynie garścią krytyków doceniających zachodnią wizję Lee'a. Zarzucano jej, że zabrakło tej specyficznej intensywności, a całość wydawała się zbyt ugrzeczniona i pozbawiona pazura. To przykład na to, że nie każdą opowieść da się przeszczepić bez strat – czasem atmosfera i kontekst są nie do podrobienia. Chociaż na obronę reżysera, warto dodać, że to co trafiło na płyty i do kin nie byłą jego 100% wizją. Wiemy dzisiaj, że jego wersja trwała 140 minut i została mocno uszczuplona przez producentów. Zarówno on jak i odtwórca roli głównej, gdy mają okazję, wspominają, że wersja reżyserska byłaby przyjęta zupełnie inaczej.

Azja straszy nas od lat i robi to dobrze!

Nie sposób pominąć fenomenu japońskich horrorów, które na przełomie wieków zawładnęły wyobraźnią widzów na całym świecie. „Ringu” i „Ju-on” (czyli „Klątwa”) stały się wręcz synonimami azjatyckiej grozy – tej opartej na niedopowiedzeniu, atmosferze i lęku, który wpełza pod skórę. To zresztą było też podsycane i w innych mediach przy pomocy gier konsolowych oraz PC. Hollywood od razu wyczuło potencjał: „The Ring” i „The Grudge” to już dziś klasyki amerykańskiego horroru, które zaskakująco nie są przykładem spłycenia atmosfery grozy do zwykłego akcyjniaka. Obydwa tytuły starały się jak mogły, aby w nowych realiach oddać ducha oryginałów. Gore Verbinsky postawił w swoim "Ringu" na powolną nutę, pełną zielonego filtra, która do dzisiaj inspiruje nowych filmowców, zaś "Klątwa" to udana, lecz może trochę nudna, bo bardzo wierna adaptacja, za którą był odpowiedzialny reżyser... Japońskiej wersji, Takashi Shimizu.

Zachód tak bardzo polubił ten odmienny od slasherów styl kreowania grozy, że rozpoczął się na niego boom i dzisiaj już każdy kojarzy strachy o długich włosach i bladej cerze. Twórcy sięgnęli nawet do innych inspiracji, które odnaleźli w grach jak "Silent Hill" Konami, zaś inni twórcy spod bandery wydawnictwa Sierra, stworzyli nawet uznaną serię F.E.A.R, która aż kipi od wschodnich wpływów. W niedalekiej przyszłości świat czeka jeszcze amerykańska wersja południowokoreańskiego hitu "Pociąg do Busan", pod tytułem "Ostatni Pociąg do Nowego Jorku". Pełen akcji i wzruszenia film o tym co by było, gdyby epidemia zombi wybuchła podczas drogi super szybkim pociągiem.

Seriale również do nas nadciągają

Ale, to nie jest tak, że tylko filmy docierają! Seriale również nie pozostają w tyle. Amerykańska wersja „The Good Doctor” to dziś jeden z popularniejszych medycznych dramatów, który doczekał się aż siedmiu sezonów i mało kto w ogóle wie, że pierwowzór powstał w Korei Południowej. Niestety lub stety, w przypadku telewizji to częściej na odwrót się dzieje i powstają takie serie jak „Money Heist: Korea”. Przykład inspirowania w drugą stronę ogromnymi hitami. Z tego powodu najbardziej prominentnym przykładem inspiracji Wschodem w zachodniej telewizji pozostają Power Rangers oraz inne wariacje na temat zamaskowanych bohaterów. Z jakiegoś powodu stacje są bardziej zainteresowane przeróżnymi show jak Iron Chef, zamiast dramatami czy akcją.

Reklama

Chyba że jest to tak ogromny sukces jak....

Oczywiście, że Squid Game trafi do Stanów Zjednoczonych

Oryginalny serial z Korei Południowej stał się światowym fenomenem (głównie dzięki TikTokowi oraz sytuacji na świecie), redefiniując pojęcie globalnego hitu na Netfliksie. Nic dziwnego, że Hollywood już ostrzy sobie zęby na własną interpretację tego konceptu. Czy ma ona w ogóle sens? Z jednej strony, potencjał na widowiskowy, brutalny thriller w stylu zachodnim jest ogromny – Amerykanie potrafią robić kino akcji. Z drugiej jednak, cała siła „Squid Game” leżała w osadzeniu fabuły w koreańskich realiach społecznych i kulturowych. Przeniesienie tej historii na grunt amerykański może skutkować utratą oryginalnego przesłania i zamianą w kolejną efektowną, ale pustą rozrywkę. Co najpewniej będzie miało miejsce, w końcu jest to ogromny hit spoza amerykańskiego kontynentu, więc Amerykanie będą musieli zrobić więcej, mocniej, lepiej i ostatecznie raczej to oskubią z jakiejkolwiek głębi.

Reklama

Czy w Polsce importujemy wschodnie historie?

W polskiej kinematografii i telewizji nie ma przykładów bezpośrednich adaptacji azjatyckich hitów na wzór hollywoodzkich remake’ów takich jak „The Departed” czy „The Ring”. Owszem, azjatyckie kino i seriale cieszą się w Polsce coraz większą popularnością – są szeroko dostępne na platformach streamingowych, a festiwale takie jak Pięć Smaków promują je wśród polskiej widowni. Jednak polscy twórcy nie sięgali dotąd po gotowe scenariusze z Dalekiego Wschodu, by przenieść je na rodzimy grunt. Inspiracje kulturą azjatycką pojawiają się raczej w formie motywów, estetyki czy pojedynczych wątków, a nie jako pełnoprawne adaptacje fabularne.

Szkoda też, że i w drugą stronę to nie działa. Polacy są obecni w produkcjach zagranicznych, lecz nasze historie nie odciskają wyraźnego piętna na filmach i serialach poza granicami naszego kraju. Jednak jako ciekawostkę można dorzucić, że w Japonii z jakiegoś powodu bardzo dobrze się przyjęła gra "Wiedźmin" i to jeszcze w czasach sprzed ogromnego sukcesu "Wiedźmina 3: Dzikiego Gonu". Pamiętam, że CDProjekt miał dawniej na swojej oficjalnej stronie wyróżnione fanowskie portale i wśród nich był także japoński i o ile mnie pamięć nie myli, to właśnie tam fani także stworzyli samodzielnie tłumaczenie pierwszej części serii.

Cóż, może kiedyś się to zmieni i jeszcze zobaczymy w Polsce adaptację "Dobrego Doktora", a może będzie odważniej i ujrzymy polskie średnie wieki w stylu "Kingdom"?

Hej, jesteśmy na Google News - Obserwuj to, co ważne w techu

Reklama