Felietony

Zakaz handlu w niedzielę, czyli idę po pół litra do czytelni

Mirosław Mazanec
Zakaz handlu w niedzielę, czyli idę po pół litra do czytelni
32

Żyjemy w oparach absurdu a państwo zamiast je likwidować, jeszcze dokłada do pieca. Tak się dzieje, gdy polityka zwycięża ze zdrowym rozsądkiem.

Ograniczenie handlu od początku miało więcej przeciwników niż zwolenników. Przypomnijmy, że od 2018 r. obowiązywało w dwie niedziele w miesiącu, a od 2020 r. już w każdą, z kilkoma wyjątkami w roku. Oczywiście, jak o wszystkim, decydowała polityka. Pomysł związkowców z Solidarności został poparty przez PiS, dodano 2-letni okres przejściowy by złagodzić nieco niezadowolenie mniej radykalnej części elektoratu i w efekcie jest to co jest. Polacy mieli się do niego przez dwa lata przyzwyczajać. Chyba się nie przyzwyczaili.

Podobne obostrzenia obowiązują w kilku krajach Europy, ale nie można mówić tu u jakiejś jednolitej praktyce. Niemcy, Austria, ale też Szwajcaria czy Norwegia zakazały handlu całkowicie. W kilku krajach są częściowe ograniczenia, w innych nie ma żadnych.

Przepisy są po to, by je łamać

Zostawmy teraz na chwilę na boku sens tego prawa. A skupmy na tym, w czym jako naród jesteśmy naprawdę nieźli. Czyli na walce z systemem, którą przecież mamy we krwi. Skoro są jakieś przepisy, to nie po to by je przestrzegać, tylko po to, by je obchodzić. Tradycja to u nas wyssana z mlekiem matki, rozbiory, komunizm, brak państwowości i poczucia że kraj jest nasz. Zawsze przecież był ich. A skoro tak, to nie ma nic złego w tym, że oszukujemy. To raczej powód do dumy i chwały, że zrobiliśmy ich w konia.

Tak też było oczywiście z zakazem handlu. Dwa przejściowe lata minęły szybko i dość bezboleśnie, układ 2x2 sprawdzał się moim zdaniem nieźle. Pracownicy mieli czas na odpoczynek, ludzie – na zakupy.

Na pocztę, na dworzec, do wypożyczalni…

Ale potem się zaczęło. Doskonale opisał to w swoim tekście Grzegorz Ułan. Zabawa w ciuciubabkę trwa w najlepsze i końca jakoś nie widać. Prym w obchodzeniu przepisów wiedzie Żabka, ale i inne sieci nie są gorsze. Najpierw sklepy zamieniły się w placówki pocztowe w których można było nadać bądź odebrać paczkę. Rząd znowelizował więc przepisy tak, by trzeba było osiągać z tego tytułu co najmniej 40 proc. miesięcznych przychodów. I poczty w sklepach zniknęły.

Pojawiły się za to kolejne dziwolągi. Wypożyczalnie sprzętu sportowego. Zakład pogrzebowy. Stacja paliw. A nawet dworzec autobusowy.

… a teraz do czytelni

Ostatnim hitem jest klub czytelnika. Wg. informacji portalu wiadomoscihandlowe.pl takich sklepów działających w niedzielę jest już kilkanaście. To franczyzy, więc zgodnie z przepisami mogą wtedy funkcjonować, jeśli za kasą stoi właściciel. I to sprawdza się w przypadku małych placówek. Z dużymi jest już gorzej. Ale jeśli to nie sklep tylko czytelnia – normalnie mogą w nim pracować inne zatrudnione osoby. Tak właśnie dzieje się w jednym ze sklepów Carrefour Polska w Warszawie. W koncie jest stolik, na nim kilka książek i karteczka, że można je wypożyczyć bądź wymienić.

Ca ważne, przepis który pozwala sprzedawać w niedzielę mówi o: „placówkach handlowych w zakładach prowadzących działalność w zakresie kultury, sportu, oświaty, turystyki i wypoczynku”. I nie ma w nim ani słowa o skali tej działalności. Dlatego właśnie przy placówkach pocztowych dopisano zdanie o co najmniej 40 proc. przychodach z tego tytułu.

Oczywiście Państwowa Inspekcja Pracy zapowiada, że ruszy z kontrolami. Ale poczty w sklepach też karała, a potem przegrała w sądach wszystkie sprawy i potrzebna była dopiero nowelizacja przepisów.

Bardzo jestem ciekawy, jak będzie w tym przypadku. Czy w większych sklepach pojawią się czytelnie. Trochę przestrzeni na dwa fotele, regał z książkami i automat do kawy zawsze się zajdzie. I nie wydaje się to wielką ceną za możliwość zarobku w siódmy dzień tygodnia.

A jak to się nie uda, będą na pewno kolejne pomysły. Głos Wielkopolski pisał o tym, że Geronimo Martins czyli Biedronka zastanawia się, czy jej wybrane placówki nie mogą funkcjonować w niedzielę jako placówki medyczne. Analizy prawne trwają. Z kolei sklepy Dino mają wpisać do statutów działalności wypożyczanie i dzierżawę sprzętu sportowego oraz działalność obiektów kulturalnych.

Czy to się kiedyś skończy?

Zakazu handlu chciała Solidarność. I ja ją rozumiem, jako związek zawodowy powinna walczyć o prawa swoich pracowników. Podział na dwie niedziele wolne i dwie pracujące w miesiącu był złotym środkiem. Albo raczej zgniłym kompromisem. Może nikt nie był do końca zadowolony, ale każdy dostał co chciał. Pracownicy – odpoczynek. Właściciele i klienci – możliwość zakupów. Nikt nie musiał kombinować, naginać przepisów, lawirować i oszukiwać. Ale zamiast ten stan rzeczy zostawić, trzeba było dokręcić śrubę.

Wg. ostatnich badań na temat handlu w niedzielę za jest 35 proc. Przeciw 55. Reszcie jest to obojętne. Osobiście nienawidzę, gdy o polityce decydują sondaże. A tak już w historii naszego kraju było. Marzę, by decydował o niej zdrowy rozsądek. I mam nadzieję, że w tej kwestii kiedyś zatriumfuje. Na razie mamy szarą strefę. Spora grupa naszego narodu lawirowanie na granicy prawa ma we krwi i dobrze, by kolejne pokolenia potrafiły myśleć i działać inaczej.

źródło

Hej, jesteśmy na Google News - Obserwuj to, co ważne w techu

Więcej na tematy:

news