Świat

Wojna technologiczna między Chinami a USA przeniosła się właśnie na platformę wideokonferencji. Kto wygra?

Paweł Winiarski
Wojna technologiczna między Chinami a USA przeniosła się właśnie na platformę wideokonferencji. Kto wygra?
Reklama

Nikt chyba nie spodziewał się, że jakieś jedno konkretne wydarzenie sprawi, że platformy do wideokonferencji zanotują w tak krótkim czasie tak znaczący wzrost popularności. Ale to też oznacza zaciętą wojnę między Chinami a USA. Kto wyjdzie z niej zwycięsko?

Nie jest tak, że wideokonferencje były jedynie ciekawostką, a dopiero pandemia wirusa COVID-19 wyciągnęła je z głębokiego podziemia. Ogarnięte technologicznie firmy cały czas próbują nowych sposobów komunikacji i sam uczestniczyłem w online-owych spotkaniach czy pokazach. Rzeczywistość jednak przymusiła nas do siedzenia w domu, firmy pozamykały swoje biura, co przynajmniej w teorii powinno znacząco zmniejszyć ich produktywność. I wtedy, niczym rycerz na białym rumaku, wjechały platformy do wideokonferencji, które zastąpiły klasyczne spotkania. A, że pewnie większość siedzi przed kamerami bez spodni, to już inna sprawa.

Reklama

Gdyby nie koronawirus, Zoom pewnie dalej byłby nieznany

Największym wygranym wydaje się tu być platforma Zoom, o której sam jeszcze w zeszłym roku tylko słyszałem - a nawet nie przyszło mi do głowy żeby jej używać. Serwis, który powstał w 2011 roku stał się jednak ulubioną platformą do wideokonferencji i dziś może się pochwalić około 300 milionami użytkowników. Nie jest to ani najlepsza, ani najbezpieczniejsza usługa (w kwietniu wyciekły zdjęcia i e-maile kilku tysięcy osób), a jednak udało jej się wskoczyć na szczyt listy popularności. Konkurencja oczywiście nie śpi, nawet Google, które miało swoją usługę Google Meet w płatnym pakiecie GSuite, zdecydowało o jej wypuszczeniu, za darmo, do wszystkich użytkowników.

Przeczytaj też: Od teraz Google Meet za darmo dla wszystkich

Plusem Meet jest na pewno integracja z Gmailem i kalendarzem Google. Tylko czy jest jeszcze szansa na prześcignięcie Zooma? Ludzie przyzwyczaili się już do tej platformy i raczej ciężko będzie ich przekonać, że jakiś tam serwis konkurencji będzie lepszym rozwiązaniem skoro wyrobili już sobie tak zwany workflow.

Chińska Alibaba też ma swoją platformę do wideokonferencji

Nie wiem czy wiecie - ale pewnie nie wiecie, bo jej nie używacie - chińska Alibaba, którą wszyscy znamy z serwisu AliExpress, też posiada swój bardzo popularny komunikator wykorzystywany podczas wideokonferencji. I on również zanotował wzrost zainteresowania w związku z home office i epidemią koronawirusa. DingTalk (no sami przyznacie, że nazwa nie jest specjalnie poważna) to dziś około 200 milionów użytkowników i 10 milionów korzystających z niej firm w Chinach. W marcu DingTalk potroił liczbę uczestników konferencji i oferuje teraz wspólną rozmowę aż 302 osób. Jak możecie się domyślić, Alibaba mocno inwestuje w tę platformę i chciałaby zobaczyć, jak rozprzestrzenia się poza granicami Chin. Szczególnie, że ma do tego potencjał, oferując automatyczne tłumaczenie rozmów na czacie w aż 14 językach. Podobno aktualnie głównym celem Alibaby jest Japonia i tamtejsze firmy. Na rodzimym rynku nieźle radzi sobie również dedykowana usługa od Tencent.

Spekuluje się, że globalny rynek aplikacji i platform do telekonferencji będzie wart w 2030 roku 16 miliardów dolarów, dla porównania mamy 6 miliardów dolarów w roku 2019. To dość długi okres na takie wzrosty, a raczej wątpię by w najbliższych latach zanotowano aż taki skok popularności jaki widzimy w ostatnich miesiącach. Jednocześnie aktualna sytuacja na świecie na pewno przyniesie zmiany zarówno w naszych codziennych życiach, jak i przede wszystkim w funkcjonowaniu firm. I nie chodzi o przyzwyczajenie do spotkań na platformach telekonferencyjnych, ale o wygodę takiego rozwiązania. A jeśli sprawdziło się w kryzysowej sytuacji, gdzie nie było innego wyjścia, to po co wracać w 100% do klasycznych spotkań? To jednocześnie oznacza, że firmy odpowiedzialne za tworzenie i utrzymywanie tych platform zobaczyły ogromny potencjał, a wzrost popularności musi wiązać się z rozwojem. Zaskakujące jest natomiast, że w kontekście home office i wideokonferencji praktycznie nikt nie mówi o wideospotkaniach w wirtualnej rzeczywistości. Przecież kiedy na rynku debiutowały nowe gogle i analitycy węszyli boom na VR, praktycznie wszyscy wspominali o tym, że najlepszym spotkaniem będzie to, podczas którego wszyscy rozmówcy założą gogle VR, siądą w cyfrowej sali i będą udawać, że to realny świat. Aktualna sytuacja zweryfikowała jak widać te futurystyczne wizje i jednak klasyczna kamerka plus mikrofon sprawdza się lepiej - choćby dlatego, że to zdecydowanie tańsze rozwiązanie.

Reklama

Kto wygra walkę wideokoferencyjną. Chiny, czy USA?

Na chwilę obecną widać, że to amerykański Zoom, amerykański Facebook (a przecież mają swój Messenger Rooms) czy Google rządzą na całym świecie. Jednocześnie w Chinach korzysta się z lokalnych usług, które cieszą się ogromną popularnością. I każdy z rynków jest łakomym kąskiem dla każdej z firm - amerykańskie chciałyby ugruntować swoją pozycję w Chinach, chińskie poza granicami swojego kraju. Moim zdaniem prędzej czy później DingTalk, czy jakaś inna chińska platforma zacznie podbijać Europę, tak jak miało to miejsce ze smartfonami. Część z Was pewnie już nie pamięta, ale był czas kiedy chińskie telefony praktycznie nie istniały na europejskim rynku, a choćby w Polsce kojarzyły się z podróbkami iPhonów. Pamiętam, jak startował u nas Huawei i wszyscy żartowaliśmy, że nikt w naszym kraju nie potrafi poprawnie wymówić nazwy chińskiej firmy. Ich smartfony były ciekawostką, a jednak po kilku latach Huawei to czołówka sprzedawców tego typu urządzeń nie tylko w Polsce, ale i w całej Europie. Ameryka wciąż się trzyma i kiedy pytam mieszkających tam znajomych, jakie smartfony są u nich najpopularniejsze, w ogóle nie pojawiają się takie nazwy jak Huawei, Xiaomi czy Oppo. No i umówmy się, Amerykanie nie lubią Huawei.

Gdzieś z tyłu głowy mamy taką myśl, że jeśli aplikacja jest amerykańska, na pewno nas nie śledzi i jest dużo bezpieczniejsza od chińskiej alternatywy. Zoom udowodnił, że bezpieczeństwo to nie rurki z kremem i sam dość szybko padł ofiarą dziur we własnym systemie. Chińskie firmy zapewniają, że na pewno nikogo nie śledzą, a Ameryka banuje i z banów nie rezygnuje - ba, mówi też o rozszerzeniu ich na inne firmy. Jeszcze rok czy dwa lata temu nie uważałem, że rynek platform do wideokonferencji może być polem bitwy Chin i Ameryki, a tymczasem okazuje się, że właśnie na nim może dojść w najbliższych latach do najbardziej zażartych batalii.

Reklama

grafika: 1, 2, 3

źródło

Hej, jesteśmy na Google News - Obserwuj to, co ważne w techu

Reklama