Motoryzacja

Wielki pożar na statku nie był winą elektryka. Ale kogo to obchodzi?

Kamil Pieczonka
Wielki pożar na statku nie był winą elektryka. Ale kogo to obchodzi?
Reklama

Od jakiegoś czasu obserwuje w mediach pewną histerię związaną z samochodami elektrycznymi. Każdy pożar pojazdu elektrycznego generuje głośne nagłówki i można odnieść wrażenie, że do tej pory pożary samochodów nigdy się nie zdarzały. Podobnie było z holenderskim samochodowcem, na którym miał zapalić się "elektryk"...

Auta elektryczne nie jeżdżą tylko płoną

Nie wiem czy to tylko moje wrażenie, ale sami pewnie przyznacie, że od dobrych 2 lat w mediach relacjonowany jest chyba każdy pożar samochodu elektrycznego. Głównie za sprawą faktu, że taki pojazd trudno jest skutecznie ugasić bez specjalnych środków, a najlepiej kontenera z wodą. Reakcja mediów jest jednak moim zdaniem mocno przesadzona. Bo nie wiem jak wy, ale ja w swoim życiu widziałem już kilka płonących samochodów i co ciekawe, żaden z nich nie był elektryczny. Zwykłe auta z silnikami spalinowymi również potrafią się zapalić w trakcie jazdy, ale nikt z tego nie robi sensacji. Takie sytuacje się zdarzały i będą się zdarzać w przyszłości, nic na to raczej nie poradzimy.

Reklama

Nie znam dokładnych statystyk, ale nie sądzę aby auta elektryczne płonęły częściej niż te spalinowe, bo w zasadzie dlaczego? To silniki spalinowe się mocniej nagrzewają i korzystają z łatwopalnej substancji do napędu. Nie mniej jednak w ostatnim czasie niemal każdy pożar próbuje się powiązać z autem elektrycznym. Żeby daleko nie szukać, w miniony piątek na S3 zapalił się samochód dostawczy. Lokalny portal Radia Szczecin napisał, że to auto elektryczne i do dzisiaj nie poprawił nagłówka, mimo, że już 2 godziny później potwierdzono, że było to auto spalinowe. Wygląda na to, że podobnie jest z samochodowcem Fremantle Highway.

Fot. Straż Wybrzeża Holandii

Statek się zapalił, ale nie od elektryka

Pod koniec lipca w mediach, nie tylko w Polsce, pojawiła się informacja o płonącym u wybrzeża Holandii samochodowcu Fremantle Highway, który przewoził niespełna 4 tys. samochodów takich marek jak Mercedes, BMW, Lamborghini czy Volkswagen. Gdy tylko pojawiło się stwierdzenie, że na pokładzie jest kilkadziesiąt samochodów elektrycznych, to wszystkie nagłówki z miejsca twierdziły, że to właśnie samochód elektryczny jest winny pożaru. Wniosek taki wyciągnięto zapewne dlatego, że akcja gaśnicza trwała kilka dni i pożar trudno było opanować. Na początku sierpnia statek udało się ściągnąć wreszcie do portu i obecnie trwa szacowanie strat.

Z relacji firmy, która ma uprzątnąć spalone samochody ze statku wynika, że około 1000 pojazdów nie zostało uszkodzonych, a wśród nich nawet 500 ma być autami elektrycznymi. Okazuje się, że pożar wybuchł w środkowej części statku. Ten ma 12 pokładów, na których przewoził samochody, a 4 najniższe, gdzie były auta elektryczne, pozostały nietknięte. W tej chwili nie wiadomo jeszcze definitywnie co było przyczyną pożaru, ale raczej nie było to auto elektryczne. Działania specjalnej komisji, która zbada przyczyny tego zdarzenia potrwają kilka tygodni, ale o wynikach tego śledztwa media już pewnie nie napiszą, bo skoro to nie auto elektryczne, to temat nikogo nie zainteresuje...

źródło: Gospodarka Morska

Hej, jesteśmy na Google News - Obserwuj to, co ważne w techu

Reklama