Bariery językowe dziś nie są już tak dużym problemem. W końcu mamy dostęp do wielu translatorów – zazwyczaj w postaci aplikacji w naszych smartfonach. Kto by się jednak spodziewał, że rewolucję na tym gruncie zaproponuje polska firma.

Pochodząca z Krakowa firma Vasco już odniosła sukces, bo na rynku kieszonkowych tłumaczy jest liderem. Przy czym trzeba zauważyć, że jest to ciągle stosunkowo mała branża, czemu trudno się dziwić. Rynek konsumencki jest pod tym względem zdominowany przez smartfony, po które zwykły użytkownik sięga znacznie częściej, kiedy potrzebuje tłumacza.
Stąd produkty Vasco są adresowane raczej do specyficznych odbiorców, a w szczególności do biznesu. I tutaj polski producent ma dużą przewagę nad konkurencją. Otóż cała produkcja odbywa się w naszym kraju, a co jeszcze ważniejsze – firma oraz jej podwykonawcy są skrupulatnie audytowani oraz posiadają stosowne certyfikaty. Wszystko po to, aby translatory Vasco mogły być używane w nawet bardzo wrażliwych na wszelkie wycieki danych branżach, jak bankowość, opieka zdrowia i pokrewnych.
Zresztą to już się dzieje, bo na spotkaniu przedstawiciele Vasco sami chwalili się, że ich produkty są wykorzystywane m.in. do obsługi klientów w jednej z sieci niemieckich banków, gdzie często pojawia się problem z osobami, które nie mówią po niemiecku. Takich przykładów ma być więcej.
Tłumacz w uchu – Vasco Translator E1
Vasco Translator E1 to najnowszy produkt w portfolio krakowskiego producenta i zarazem, jak dotąd, najbardziej rewolucyjny. Jest to bowiem zestaw dwóch słuchawek zakładanych na ucho (zawsze prawe – podobno taką preferencję użytkowników wykazały wewnętrzne badania), które są w stanie w sposób symultaniczny tłumaczyć rozmowę dwóch (lub większej liczby – przy połączeniu kilku zestawów) osób w różnych językach.
Jak to działa w praktyce? Miałem okazję przekonać się o tym na własnej skórze na spotkaniu w Warszawie, po którym na kilka tygodni wypożyczono mi taki zestaw.
Jak wspomniałem E1 składa się z dwóch słuchawek w sporawym, trójkątnym etui składanym niczym kanapka. Raczej nie zmieścimy go w kieszeni spodni, ale z drugiej strony nie powinno ono zajmować sporo miejsca w plecaku.
Jedna słuchawka jest dla nas, a druga dla naszego rozmówcy. Do działania urządzenie potrzebuje smartfona z zainstalowaną aplikacją Vasco (lub kieszonkowego translatora tej marki). Po połączeniu ustawiamy rodzimy język każdej osoby i możemy przystąpić do rozmowy.
Do dyspozycji oddano nam dwa tryby pracy: push to talk oraz bezdotykowy. W pierwszym musimy lekko nacisnąć słuchawkę, żeby aktywować mikrofon – po zakończeniu wypowiedzi rozpocznie ona automatycznie tłumaczenie, w związku z tym trzeba sobie wyrobić nawyk nie robienia zbyt długich pauz w środku zdania. W drugim całość działa automatycznie, co jest jednak okupione pewnym kosztem w postaci niższej dokładności. Po prostu w bardziej hałaśliwym otoczeniu urządzenie potrafi się lekko pogubić.
Tlumacz obsługuje 51 języków i ta liczba ciągle rośnie. Całość jest połączeniem mechanizmów przekształcających mowę na tekst oraz odwrotnie – tekst na mowę. W związku z czym serwery usługodawców, z którymi umowę ma Vasco muszą być bardzo responsywne i charakteryzować się niskim opóźnieniem. Liczba mnoga nie jest tutaj przypadkowa, bo producent współpracuje z aż 11 niezależnymi silnikami tłumaczącymi – pewne systemy lepiej obsługują określone języki, więc w zależności od tego jest dobierany inny usługodawca.
Czy efekty są zadowalające? W większości przypadków bardzo – tłumaczenie jest wręcz magicznie sprawne i szybkie. Zdarza się jednak, że opóźnienie w bardziej dynamicznych konwersacjach może być kłopotliwe i obniżać płynność rozmowy. Problemem są też zwroty w innym języku (np. niektóre mniej powszechne anglicyzmy), a także nazwy własne, które system często próbuje też przetłumaczyć. Twórcy zapewniają, że technologia jest stale ulepszana, a lista nazw własnych poszerzana tak, aby ten problem był marginalny.
Urządzenie ma zresztą też otrzymywać przez dłuższy czas aktualizacje. Vasco chwali się, że ich starszy czytnik otrzymywał nieustannie aktualizacje z nowymi funkcjami przez 4 lata i dopiero teraz, po wprowadzeniu nowego modelu wsparcie dla niego będzie powoli wygaszane. Biorąc pod uwagę, że nie mamy tutaj żadnego dodatkowego abonamentu jest to dobra informacja.
Bateria w każdej słuchawce Vasco Translator E1 ma pojemność 70 mAh wystarcza na 3 godziny nieprzerwanej pracy. Etui ma dodatkowe 400 mAh, więc pozwoli nam na kilkukrotne wydłużenie tego czasu.
Dla kogo Vasco Translator E1?
Jak już wspomniałem – jest to bardzo specyficzna kategoria sprzętu. Raczej nie sądzę, żeby to był gadżet na wyjazdy wakacyjne, przez co na rynku konsumenckim Vasco Translator E1 może mieć ciężko. Szczególnie, że jego cena nie jest niska – 1849 zł
Tkwi tutaj jednak potężny potencjał biznesowy, bo to wręcz idealny sprzęt na różnego rodzaju konferencje, gdzie uczestnicy pochodzą z różnych krajów. Mogą z niego korzystać przewodnicy, którzy oprowadzają po historycznych obiektach czy placówkach kulturalnych turystów. To również doskonałe rozwiązanie wszędzie tam, gdzie pracownicy muszą obsługiwać klientów w różnych językach. Zdecydowanie też może być pomocne podczas rozmów biznesowych z zagranicznymi kontrahentami. Takich przykładów są dziesiątki.
W tym wszystkim najważniejsze jest to, że produkt Vasco faktycznie działa stabilnie i niezawodnie. Nie jest to produkt składający obietnice bez pokrycia. Jasne, miejscami wymaga jeszcze dopracowania i nie radzi sobie z niektórymi scenariuszami, ale już teraz powinien w zupełności wystarczyć 90% klientów, którzy faktycznie potrzebują takiego rozwiązania.
Fajnie się patrzy na takie projekty powstające nad Wisłą. Nie mamy w końcu zbyt wielu okazji do chwalenia się sukcesami, jeżeli chodzi o hardware w branży technologicznej.
Hej, jesteśmy na Google News - Obserwuj to, co ważne w techu