Gry z serii Borderlands zapoczątkowały zupełnie nowy gatunek loot-shooterów, w których gracz przewala przez swój ekwipunek tony żelastwa, strzelając co chwila z innego grata. Okazało się, że to plus parę erpegowych elementów doskonale się dopełniają, bo Borderlandsy po tylu latach ciągle mają się świetnie…
Tiny Tina’s Wonderlands to Borderlands w przebraniu. Fantasy nigdy nie było tak porąbane
…mimo, że niespecjalnie ewoluują. Gdyby zestawić ze sobą pierwszą odsłonę serii z trójką to te różnice wcale takie kolosalne nie są. Jasne – inni bohaterowie, więcej broni, nowi przeciwnicy, ale cała reszta ze specyficznym, porąbanym klimatem są niezmienne. I to może stanowić pewien problem, bo ile można grać w to samo.
Twórcy pewnie zdają sobie z tego sprawę, bo już za kilka tygodni światło ujrzy nietypowy spin-off – Tiny Tina’s Wonderlands – w którym akcja przeniesie się do równie zwariowanego i wykręconego świata fantasy. A to wszystko w konwencji sesji RPG (wiecie, takiej „papierowej”) prowadzonej przez tytułową Tiny Tinę.
Pomysł jest rozwinięciem DLC do Borderlands 2 zatytułowanego Tiny Tina’s Assault on Dragon Keep. Zostało ono bardzo ciepło przyjęte przez graczy, więc ekipa Gearbox poszła za ciosem. Czy jednak słusznie?
Miałem okazję spędzić chwilę z wersją preview gry, w ramach której twórcy udostępnili dwie klasy oraz kilka questów. Na pierwszy rzut oka wszystko jest tutaj inne. Uzbrojenie zostało mocno zmodyfikowane w taki sposób, żeby choć trochę pasowało do konwencji. Otoczenie zresztą też mocno zmieniono – skrzypiące skrzynie, imitujące średniowiecze chaty no i oczywiście przeciwnicy – gobliny, orki, trolle i inne tałatajstwo.
Wystarczy jednak kilkanaście minut, żeby przekonać się, że gramy w stare dobre Borderlands. Bronie strzelają tak samo (no chyba, że używacie kuszy), przeciwnicy zachowują się tak samo, rozgrywka przebiega tak samo. Jedyna większa różnica to rzucanie zaklęć oraz większy nacisk położony na walkę bezpośrednią – w przeciwieństwie do Borderlands możemy mieć pod ręką jakiś topór czy inną maczugę. Jeśli zaś chodzi o zaklęcia, są one dystrybuowane tak, jak granaty w Borderlandsach – przedmioty umieszczane w specjalnym slocie na ekranie ekwipunku, które modyfikują efekt, jaki następuje po wciśnięciu klawisza odpowiedzialnego za „hokuspokus”. I tu twórcy na szczęście się nie hamowali, bo tych czarów wydaje się być sporo, a każdy działa trochę inaczej.
Widać też delikatny powiew świeżości w kreatorze postaci. Nowe klasy to nowe umiejętności, a to trochę wymaga innej taktyki podczas eliminacji przeciwników. Pojawiły się też atrybuty postaci, czego w Borderlands nigdy nie było – ulepszając np. inteligencję będziemy rzucać potężniejsze czary, a inwestując w siłę – mocniej bić z topora. Z czasem nasz bohater ma mieć możliwość odblokowania drugiej klasy (czego w wersji preview niestety nie było), więc finalnie mamy tutaj spore pole do eksperymentowania.
Cała reszta to właściwie Borderlands 3 w nowej konwencji. Z przeciwników wypadają tony kolorowego sprzętu, a my stale doposażamy naszego wojaka w najlepsze. Fani serii poczują się tutaj jak w niebie. Rozgrywka jest intensywna, NPC dziwni, questy porąbane, a całość ma ten niepowtarzalny, groteskowy klimat.
Wersja preview jest dość krótka, bo dało się ją ukończyć w niespełna 2 godziny. To jednak wystarczająco, żeby wyrobić sobie pierwsze zdanie na temat Tiny Tina’s Wonderlands. Sądzę, że gra nie przekona do siebie nikogo, kto dotąd od Borderlands się odbił lub stronił. Nie wprowadza ona bowiem żadnego elementu czy innowacji, które mogłyby być takim wabikiem. Co innego pozostali – fani pewnie będą się tutaj bawić świetnie. Możliwe nawet, że lepiej niż w Borderlands 3, które momentami trochę nużyło i przytłaczało wielkimi, rozległymi lokacjami, po których podróżowanie było mało emocjonujące. Tu całość wydaje się bardziej zbita, nasycona i intensywna. Jestem daleki jednak od nazywania Wonderlands czymś nowym. To po prostu Borderlands w przebraniu. Czy to dobrze, czy źle – przekonamy się, patrząc na wyniki sprzedaży.
Hej, jesteśmy na Google News - Obserwuj to, co ważne w techu