Gry

Tylko dzięki Game Passowi gram w tytuły, których bym nie kupił. Niektórych dzisiaj, innych wcale

Kamil Świtalski
Tylko dzięki Game Passowi gram w tytuły, których bym nie kupił. Niektórych dzisiaj, innych wcale
Reklama

Może i korzystam z Game Passa nieco inaczej - ale po wielu miesiącach z usługą odkryłem, że są gry w które inaczej najzwyczajniej w świecie bym nie zagrał. Dlatego cieszę się, że taki abonament istnieje - i oby istniał jak najdłużej!

Żyjemy w czasach, w których w świecie rozrywki najdroższą walutą jest czas. Klęska urodzaju to mało powiedziane. Wszyscy zabiegają o naszą uwagę — każdego miesiąca pojawiają się setki (!) nowych gier. Ogranie ich wszystkich jest równie niewykonalne, co obejrzenie wszystkich materiałów które trafiają na YouTube. Po prostu się nie da. Dlatego mając na uwadze ograniczenia czasowe, dość starannie tworzę listę gier, z którymi będę chciał się zapoznać. Mam to szczęście, że część z nich ogrywam w ramach przygotowywania recenzji. Ale nie zmienia to faktu, że raczej nie kupuję tytułów, których wcześniej nie dodałem do listy. A już na pewno nie w premierowej cenie i bez odpowiedniej rekomendacji. Biorąc pod uwagę koszta — nie biorę też tytułów, w które wiem że pogram maksymalnie kilkanaście minut.

Reklama

Okazuje się, że od tego mam Game Pass.

Z czystej ciekawości pobieram i sprawdzam gry z Game Passa. Jedne wciągają na dłużej, przy innych świetnie bawię się kwadrans i zapominam

O Death's Door zrobiło się głośno już po premierze — i jako że wielu znajomych z którymi mamy podobny gust bardzo mi ten tytuł polecało, dodałem do obserwowanych. Zgodnie z zasadą: kiedy gra jest dobra, będzie też dobra za kilkanaście miesięcy, gdy stanieje - a ja będę miał więcej czasu. Okazało się jednak, że nim produkt spadł poniżej 50 złotych na konsolach (cena bazowa to blisko dwa razy więcej) — trafił do abonamentu. A skoro jest w Game Passie i nie jest od Microsoftu — to znak, że trzeba ogrywać, póki jest. Pozmieniałem kolejność ogrywania backlogu — i przepadłem na wiele godzin. Serdecznie polecam wszystkim fanom gier akcji, fajnych projektów światów i... dobrych gier w ogóle. Po prostu.

Ale Death's Door to taki rodzynek — gra o której zrobiło się głośniej po premierze, bo okazała się po prostu bardzo dobrą. Nie za krótka, nie za długa; nie za łatwa nie za trudna - taka... w sam raz.

Ja NAPRAWDĘ nie narzekam na nudę i mam w co grać — i choć obecnie w katalogu Game Passa jest ponad czterysta gier, nie wydaje mi się, bym odpalił chociaż połowę z nich. Jednak Game Pass już kilka razy okazał się świetną bramą do gier imprezowych, albo szybkich arcade które sprawdzaliśmy ze znajomymi. Czy to lokalnie, czy sieciowo - to bez większego znaczenia. Fakty są takie, że jeżeli kupujemy jakąś grę by wspólnie się bawić - to raczej robimy to rozważnie, kalkulując czy będziemy w ogóle mieć czas i ochotę by się przy tym bawić. A skoro już wszyscy mamy ten abonament, to po prostu odpalamy i cieszymy się grami. Nie będę owijał w bawełnę — w życiu nie kupiłbym Windjammers 2 — a już na pewno nie za ponad 90 złotych. Czy odpaliłem ze względu na obecność w abonamencie? Tak. Czy bawiłem się świetnie przez kilkadziesiąt minut, a później już nigdy go nie włączyłem? No tak. Podobnie jak Dodgeball Academia czy Worms WMD.

Ostatnią z kategorii gier, których bym nie kupił, ale zdarza mi się je odpalać tylko dlatego że są w XGP są... tytuły znane mi i lubiane, które przeszedłem już przed laty. Niekoniecznie na Xboksie (więc nie zawsze mam stan zapisu), ale czasem serwuję sobie taką krótką nostalgiczną podróż by sprawdzić czy jest równie dobrze, jak w mojej pamięci. Tak było m.in. z Crysisem, Dante's Inferno, drugim Dishonored czy Mirror's Edge. Jednym idzie lepiej, innym gorzej — ale summa summarum — pamięć wiele rzeczy lubi wygładzić.

Oto powód, dla którego sam korzystam z Game Passa

Zdaję sobie sprawę z tego, że jestem w bardzo uprzywilejowanej pozycji — regularnie otrzymując gry jeszcze przed ich oficjalną premierą. Ale nawet jeśli otrzymuję je wcześniej, to wybieram tylko tytuły którymi jestem szczerze zainteresowany i... nawet jeśli okażą się niezbyt fajne - to wiem, że zmęczę je do końca, by móc napisać ich recenzję. Mniejsze i starsze gry - owszem, wciąż kupuję. Ale głównie takie, które od lat zalegają na mojej liście "do nadrobienia", albo są klasykami które uwielbiam (nie potrafię przejść obojętnie przy jakiejkolwiek konsolowej odsłonie Katamari i dobrych wcieleniach starych bijatyk). I ze względu na ograniczone fundusze oraz czas - raczej nie rozglądam się na prawo i lewo, nie mam też specjalnie czasu wyszukiwać perełek podczas lawiny regularnych premier. I to jest powód, dla którego tak sobie cenię Xbox Game Pass. A te wszystkie duże, głośne, gry które tam trafiają? Owszem - też mnie cieszą, ale jeżeli na którąś z nich czekam to prawdopodobnie prędzej czy później i tak bym ją kupił i nie umknęłaby mojej uwadze :)

Reklama

Hej, jesteśmy na Google News - Obserwuj to, co ważne w techu

Reklama