Recenzja

Czy to już glamping? Testowałem namiot na hak za 18 tysięcy złotych

Tomasz Popielarczyk
Czy to już glamping? Testowałem namiot na hak za 18 tysięcy złotych

Namioty dachowe to nic nowego, ale namiot na hak? Firma Thule uznała, że takie rozwiązanie znajdzie swoich zwolenników - szczególnie wśród posiadaczy elektryków, gdzie każdy bagaż powodujący opór powietrza jest niemile widziany.

Podróżowanie z namiotem zdaje się zdobywać coraz liczniejsze grono zwolenników. W Polsce mamy setki świetnych pól kempingowych, a dzięki akcjom typu “Zanocuj w lesie” organizowanym przez Lasy Państwowe możemy nawet zabawić się w bushcraft.

Thule od lat produkuje namioty dachowe, a także bagażniki montowane na haku auta. Szwedzi postanowili pójść o krok dalej i połączyć jedno z drugim. Tak powstał Thule Outset - namiot na hak.

Miałem okazję na własnej skórze (własnych plecach?) przekonać się, czy to sensowne rozwiązanie. Nie ukrywam, że początkowo byłem sceptyczny, kiedy zobaczyłem wielką, nieporęczną skrzynię na kółkach. Z każdą kolejną godziną jednak Thule Outset zdobywał moje serce przemyślanymi rozwiązaniami i typową dla tej marki jakością.

Dla kogo taki namiot?

Zanim zdecydujemy się na taki namiot, musimy spełnić kilka warunków. Przede wszystkim udźwig zamontowanego w naszym samochodzie haka musi wynosić minimum 70 kg - tyle bowiem waży Outset.

Kolejna sprawa to trzecia tablica rejestracyjna - raczej oczywistość dla osób, które kiedykolwiek podróżowały z bagażnikiem rowerowym. Należy ją wyrobić w urzędzie, co kosztuje ok. 60 zł i trwa maksymalnie do dwóch tygodni.

Trzeba też mieć na uwadze, że to naprawdę ogromna skrzynia. Złożony namiot mierzy 70 x 90 x 144 cm. W przypadku niższych aut zasłoni zatem niemal w całości tylną szybę (tak było w moim przypadku). Warto też uwzględnić kwestię przechowywania namiotu - bez przestronnego garażu się nie obędzie.

Montaż i transport - nie było tak źle

Założenie namiotu na hak jest bardzo proste i spokojnie poradzi sobie z tym jedna osoba. Wystarczy podjechać skrzynią pod tył samochodu, odczepić ramię (które odchyla się o 180 stopni), przechylić lekko całość do siebie i zaczepić, dociskając dźwignię. Następnie zachodzimy skrzynię od tyłu i “zarzucamy” na zamontowaną platformę, zabezpieczając metalową linką z karabińczykiem. Na sam koniec pozostaje jedynie podpięcie 13-pinowej wiązki - do świateł i kierunkowskazów.

Jak wspomniałem - to duży boks, który będzie utrudniał w pewnym stopniu manewrowanie autem na parkingu. Na wielu miejscach postojowych się zwyczajnie nie zmieścimy, a widoczność będzie mocno ograniczona. To raczej oczywiste, ale warto o tych kwestiach pomyśleć przed zakupem, żeby potem nie żałować.

W trasie namiot w niewielkim stopniu zaburza aerodynamikę. Będzie w to na pewno zależne od modelu pojazdu. U mnie (Toyota Corolla HB) górne rogi wystawały nieco poza bryłę auta. Natomiast moje wrażenia z jazdy nie były jakoś diametralnie odmienne. Owszem, przyśpieszanie było jakby “bardziej toporne”, ale nie “czułem” namiotu podczas manewrowania i nie przełożyło się to jakoś mocno na wyniki spalania wskazywane przez komputer pokładowy - różnice względem podobnych tras pokonywanych w przeszłości wyniosły maksymalnie 0,1-0,2 l/100km. Przy czym poruszałem się głównie po drogach krajowych (z drobnymi przerwami na ekspresówki), a sam pojazd ma napęd hybrydowy, więc trudno tu o rzetelne porównanie, bo wiele zależy od warunków i natężenia ruchu.

Co istotne, namiot zamontowany na haku jest zaskakująco wręcz stabilny. Jasne, widziałem w lusterku, jak pracuje na nierównościach, ale przez większość czasu pozostawał nieruchomy. Budzi to pewne zaufanie.

Maksymalna, zalecana przez producenta prędkość, z którą możemy jechać z namiotem na haku to 130 km (pokrywa się to tym samym z zaleceniami dotyczącymi bagażników rowerowych Thule’a).

Rozkładanie i składanie namiotu - szybciej się chyba nie da

Tutaj pojawia się jeden haczyk. Namiot rozkłada się bowiem bez zdejmowania go z haka. Musimy zatem wjechać w miejsce, gdzie będzie stał i odpowiednio ustawić auto, co nie zawsze będzie takie proste. Owszem, po rozłożeniu, można odczepić i przenieść namiot, ale nie jest to wygodne i wymaga udziału dwóch osób.

Sam proces składania jest szybki i prosty - choć początkowo nic na to nie wskazuje. Otóż zaczynamy od dwóch metalowych belek, które trzeba zdjąć z uchwytów na przodzie skrzyni. Rozsuwamy je na maksymalną długość i zahaczamy o tył (haczyki są plastikowe, ale wydają się bardzo solidne). Każda belka ma dwie regulowane nóżki, co ułatwia ustawienie namiotu na nawet nierównych powierzchniach.

Potem jest już banalnie - odpinamy dwa klipsy i rozwijamy skrzynię tak, aby poszczególne ściany stały się naszą “podłogą” i spinamy ze sobą dwie szelki. Tu pojawia się od razu zaskoczenie, bo namiot ma zintegrowany materac. Nie musimy brać ze sobą zatem żadnych dodatkowych karimat.

Podstawę konstrukcji namiotu stanowi aluminiowy stelaż, który okazał się bardzo stabilny. Podobnie zresztą jak sama podstawa - oczywiście pod warunkiem, że prawidłowo wypoziomujemy nóżki.

Do zestawu dołączona jest również przeciwdeszczowa plandeka, którą mocujemy do stelażu na zatrzaski. W kieszonce ukrytej tuż przy wejściu do namiotu znajdziemy natomiast elastyczne, metalowe wsporniki, z których zmontujemy daszki - po bokach i na froncie odprowadzające wodę na boki i w pewnym stopniu chroniące przed zacinającym deszczem. Tego jednak w praktyce nie było mi dane sprawdzić (niemniej nie jestem jakoś szalenie rozczarowany tym, że nie padało).

Składanie to, jak łatwo się domyślić, cały proces powtórzony od końca. Przy czym tu nieco kłopotliwe było dla mnie zakładanie pokrowca na boks na końcowym etapie. Być może wynika to z tego, że zastosowane tutaj suwaki nie były jeszcze dostatecznie wyrobione.

Komfort i wygoda - czy to już glamping?

Do tego momentu można było odnieść wrażenie - namiot jak namiot, tylko sposób montażu inny. Sam też byłem powściągliwy w zachwytach, dopóki nie spędziłem pierwszej nocy w Thule Outset.

Muszę przyznać, że chyba nigdy nie wyspałem się tak dobrze pod namiotem. Fakt, nigdy nie miałem do czynienia z namiotami dachowymi - wówczas moje odczucie byłoby pewnie inne. Niemniej Thule Outset na tym polu zdecydowanie nie rozczarowuje. Zastosowany materac ma grubość 7 cm i spełnia swoją funkcję znakomicie. Jest odpowiednio sztywny, sprężysty i po prostu wygodny. Jednak kluczowe jest tutaj to, że nie śpimy na ziemi, więc jest zdecydowanie cieplej niż w zwykłym namiocie. Powinno to też robić diametralną różnicę podczas deszczu, bo namiot nie ma właściwie żadnego kontaktu z błotem i kałużami.

Powierzchnia do spania wewnątrz mierzy 225 x 134 cm. Maksymalne obciążenie wynosi natomiast 300 kg. Producent deklaruje, że to wystarczająco dla 3 osób. Jeżeli tą trzecią będzie dziecko to faktycznie dobrze się wyśpimy. W każdym innym przypadku traktowałbym Thule Outset jako namiot dwuosobowy.

Maksymalna wysokość wewnątrz to 113 cm, więc z powodzeniem nawet dość wysoka osoba w namiocie usiądzie. Plusem jest tutaj sporo mniejszych i większych kieszonek - za głową oraz przy suficie zaraz za wejściem. Wszystkie wykonano z solidnej siateczki.

A skoro o niej mowa, siateczkę znajdziemy również w oknach i przednim wejściu. Każdy z otworów został dobrze przemyślany. Wierzchnią tkaninę możemy po prostu zwinąć w rulon i zamocować powyżej. Daje to tym samym świetną wentylację wewnątrz i uniemożliwia dostęp owadom. Suwaki obsługuje się zarówno od zewnątrz, jak i od wewnątrz. Duże okna i wejście po całkowotym otwarciu mogą natomiast służyć też jako wygodne siedziska.

Pod względem ergonomii jest to bardzo dobrze przemyślana konstrukcja.

Podsumowanie - czy Thule Outset jest wart tych pieniędzy?

Thule Outset to namiot, który doskonale odnajdzie się podczas podróży po Skandynawii albo na jakimś większym road tripie, gdzie poszukiwanie hoteli jest często udręką, a odległości między punktami docelowymi na tyle duże, że wymagają noclegów pomiędzy. I pewnie właśnie w gronie sympatyków takich podróży Thule będzie miał najwięcej klientów. Nie jest to raczej produkt dla kogoś, kto raz w roku z rodziną wyjeżdża na kemping na Mazury.

Muszę przyznać, że po pierwszej nocy w Thule Outset miałem pewien efekt “wow!”. To szalenie wygodne i praktyczne miejsce do spania, które eliminuje szereg wad związanych z nocowaniem pod namiotem. A przede wszystkim - bardzo prosto i szybko się rozkłada oraz składa.

Pod względem jakości wykonania i ergonomii trudno mieć jakiekolwiek zarzuty do tego namiotu. Jego konstrukcja ma swoje zalety, ale też wiąże się z pewnymi kompromisami. To już będzie kwestią mocno indywidualną i uzależnioną od potrzeb oraz preferencji. Namiot na hak sprawia, że tracimy miejsce na platformę rowerową (ale zyskujemy miejsce na dachu). Wiąże się natomiast z mniejszymi oporami powietrza i tym samym mniejszym spalaniem (lub zużyciem energii, co w przypadku elektryków będzie miało duże znaczenie). Coś za coś.

Warto przy tym mieć na uwadze, że namiot do rozłożenia wymaga montażu na aucie, więc znacznie lepiej sprawdzi się w przypadku większych samochodów - SUV-ów, albo wręcz terenówek, które mają większe koła i prześwit, co pozwala wjechać nieco głębiej w las, na wyboistą drogę czy na nierówną, zabłoconą polanę.

Oficjalna podawana przez producenta cena namiotu to 18 199 zł. Udało mi się jednak zlokalizować sklepy, które sprzedają go już za ok. 16 tys. zł. Oczywiście w obu przypadkach to astronomiczne kwoty. Z drugiej strony, patrząc na ceny namiotów dachowych Thule, wydają się dość typowe dla tej marki.

Hej, jesteśmy na Google News - Obserwuj to, co ważne w techu