Jeżeli miałbym wskazać jeden przedmiot, którego nauka nie będzie niedługo potrzebna ze względu na rozwój technologii, to byłyby to języki obce.
Mamy wrzesień, najmłodsi powrócili już do szkół, rok szkolny, jak co roku, zaczyna się na nowo. W planie zajęć, jak zwykle - język polski, matematyka, chemia, biologia, fizyka i obowiązkowo - język obcy, a najczęściej - dwa języki. Kiedy ja byłem w szkole, królował angielski, niemiecki i rosyjski, dziś obok nich coraz częściej widać francuski czy hiszpański. I o ile dla kogoś, kto lubi języki, takie lekcje pewnie są ciekawe, to np. dla mnie były one po prostu swoistą katorgą. Nie lubiłem lekcji języków aż do liceum i dopiero gdy zacząłem sam czytać i oglądać treści online w tym języku (do czego wybitnie przyczynił się YouTube), zacząłem naukę angielskiego "na poważnie". Z niemieckim, moim drugim językiem, nie poszło już tak dobrze i dziś, po latach, nie jestem w stanie powiedzieć praktycznie nic.
Na szczęście - nie muszę. Wyręcza mnie technologia
Każdy chyba miał kiedyś taką sytuację, w której musiał powiedzieć bądź napisać coś w kompletnie nieznanym sobie języku. Oczywiście - często wtedy pierwszym dobieranym narzędziem był translator Google. Nie da się ukryć, że narzędzie to przeszło znaczną ewolucję od momentu w którym uznawało, że "babcia piekła ciastka" to "grandma hell cookies" i dziś naprawdę można na nim polegać. Myślę, że gdybym wyjechał do jakiegoś obcego i egzotycznego kraju i nie mógłbym się dogadać po angielsku, nie miałbym problem z zaufaniem, że translator wszystkie podstawowe zwroty zrozumie i przetłumaczy dobrze.
Jednak dzisiejsze narzędzia to nie tylko translator Google. Nie tak dawno na naszym kanale Google Paweł recenzował Vasco Translator M3, czyli kieszonkowe urządzenie tłumaczące z wielu języków a dodatkowo wyposażone w optyczne rozpoznawanie obrazu, dzięki czemu można tłumaczyć sobie to, co jest napisane np. w karcie dań czy na ogłoszeniu. Oprócz tego od lat są dostępne urządzenia pozwalające na tłumaczenie w czasie rzeczywistym tego co słyszymy. Oczywiście - będą one działały tak długo, jak długo w pobliżu będzie internet, a z tym bywa różnie, jednak nie można powiedzieć, że dziś kontaktując się z innym językiem jesteśmy zdani tylko i wyłącznie na własną wiedzę. Powstaje więc pytanie:
Jak długo jeszcze będziemy musieli uczyć się języków?
Oczywiście, bezsprzecznym jest to, że nauka języków pomaga i najprawdopodobniej zawsze będzie wygodniejsza niż posiadanie w uchu słuchawki, która będzie tłumaczyła wszystko za nas. Jednak z drugiej strony - szkoły powinny ewoluować i dostosowywać się do tego, jakie możliwości prezentuje obecny świat. Kiedy technologia natychmiastowego tłumaczenia na inny język się upowszechni (a upowszechni się, tego możecie być pewni) to poza przypadkami w których ktoś będzie chciał korzystać z danego języka w sprawach np. zawodowych czy specjalistycznych, nauka języków obcych trochę straci sens. Jeżeli uczyłem się j. niemieckiego od połowy podstawówki w wymiarze (orientacyjnie) 2h tygodniowo, to oznacza, że przez całą moją edukację poświęciłem na to około 750 godzin, nie wliczając w to prac domowych.
750 godzin po których mój niemiecki jest taki, że równie dobrze mogłoby go nie być. I żeby nie było - nie ma w tym żadnej winy nauczycieli, po prostu był to jeden z przedmiotów, który ekstremalnie do niczego mi w życiu nie był potrzebny, co trochę potwierdza fakt, że od ostatniego dzwonka w liceum nie powiedziałem po niemiecku ani słowa.
Nauka to proces który zajmuje czas. Technologia powinna pomagać
Kto był w szkolnej ławce, ten pewnie pamięta ten sławny zwrot "musicie umieć formułkę XXX ponieważ nie zawsze będziecie nosić przy sobie kalkulatory". No cóż, tak się składa, że dziś nosimy kalkulatory, translatory, całe encyklopedie biologii, chemii i pełen zbiór literatury wraz z opracowaniem audio-wideo zamknięte w jednym urządzeniu. Nie chce być technooptymistą, ale niepomiernie irytuje mnie fakt, że w szkołach moc internetu odkryto dopiero w przypadku nauki zdalnej. Tak jak już wspomniałem, podstawowa znajomość matematyki, języka ojczystego, zasad chemii czy biologii jest konieczna, żeby potem nie wyrosło pokolenie wierzące w płaskość ziemi czy związek covidu z 5G. Jednak znajomość języków obcych na tym tle wydaje się... zbędna. Jeżeli dziś możemy mieć natychmiastowe trafne tłumaczenie z każdego języka na każdy, to inwestowanie 750 godzin z życia dzieci tylko po to, żeby na samym końcu były w stanie stwierdzić "ich bin nicht vorbereitet" wydaje mi się nieco zamykaniem oczu i uszu na to, co może oferować technologia.
Wiecie - nie twierdzę, że powinniśmy wyrzucić wszystkie języki z programu nauczania. Ale jednocześnie wiadomo, że plan zajęć nie jest z gumy, dzieciaki rok w rok mają plecaki wypchane po brzegi. I dlatego właśnie, jeżeli miałbym wskazać, jaki przedmiot w najbliższych 10 latach będzie najbardziej nieprzydatny (nie wliczając w to takich przedmiotów jak religia czy etyka) to byłby to właśnie drugi język obcy. Angielski zostawiłbym z tego względu, że jeżeli mamy kształcić młodego człowieka na obywatela świata, to język angielski jest po prostu potrzebny. Jeżeli jednak mówimy o rosyjskim, niemiecki i innych, mniej ważnych międzynarodowo językach, to tutaj myślę, że spokojnie możemy nie tak długo dopisać w planie lekcji gwiazdkę.
Wiecie - "dla chętnych".
A wy jak wspominacie lekcje języków ze szkoły?
Hej, jesteśmy na Google News - Obserwuj to, co ważne w techu