Jeżeli uwielbiacie platformówki z rozbudowanym gameplayem, dużymi mapami i ciekawymi bossami, Shinobi skradnie Wam kilka godzin życia.

Seria Shinobi jest jedną z ikonicznych marek Segi. Pierwsza odsłona tej gry zadebiutowała na automatach w 1987, a kolejne były jednymi z najważniejszych tytułów na 16-bitową konsolę Mega Drive oraz Segę Saturn. Ostatni raz na „dużych” platformach (nie licząc wydanego na Nintendo 3DS spin-offu) Shinobi pojawił się ponad 20 lat temu – na PS2 w 2002 roku.
Shinobi: Art of Vengeance to powrót do klasycznego, rysunkowego stylu i platformowej formuły. Za grę odpowiada studio LizardCube, które wcześniej z sukcesem wskrzesiło inną kultową markę, wypuszczając na świat Streets of Rage 4.
Niczym w starym, amerykańskim kinie akcji
Zapewne nikt po Shinobi: Art of Vengeance nie spodziewa się głębokiej fabuły i wielowątkowej historii. Twórcy zdawali sobie z tego sprawę, więc od początku otrzymujemy patetyczne wprowadzenie rodem z amerykańskich filmów akcji lat ’80 i ’90.
Tytułowy Shinobi, Joe Musashi wiedzie spokojne życie u boku żony, kiedy jego wioska i dojo klanu Oboro zostają zaatakowane i zniszczone przez złowrogą organizację ENE Corp. Jak się łatwo domyślić, chodzi o dominację nad światem, a za wszystkim stoi złowieszczo wyglądający osobnik tytułujące siebie Lordem Ruse. Przepełniony rządzą zemsty Joe Musashi rusza w pościg za antagonistą.
Aby go dopaść, będziemy musieli przemierzyć 11 map (+2 bonusowe pościgi, których ukończenie jest opcjonalne). Każda rozgrywa się w innej scenerii. Zaczniemy w górach, żeby chwilę później trafić do futurystycznego miasta, a zaraz po nim do sekretnej bazy w łodzi podwodnej. Każde z tych miejsc składa się z kilku pomniejszych lokacji, a więc w ramach jednej mapy sceneria potrafi się kilkukrotnie zmieniać.
Mapy są naprawdę duże i wypełnione sekretami oraz opcjonalnymi wyzwaniami. Czuć tutaj sporo inspiracji metroidvanią. Mamy bowiem punkty kontrolne, sporo przejść do odblokowania i trochę backtrackingu. Jednoznacznie jednak chyba nowego Shinobi zakwalifikowałbym do czegoś pomiędzy, bo dominuje tutaj jednak klasyczny duch platformowego sidescrollera nastawionego na dynamiczną walkę, dużo skakania i sukcesywne eliminowane kolejnych grupek coraz to bardziej zróżnicowanych przeciwników (oraz bossów).
A ci potrafią być całkiem wymagający, stawiając przed nami duże wyzwanie. Na szczęście nasz bohater nie jest bezbronny. Liczba dostępnych ataków i kombinacji, które możemy z nich tworzyć, jest tutaj wręcz onieśmielająca. Gra zachęca nas do „napoczynania” każdego z wrogów, a następnie eliminowania go za pomocą finiszera – im więcej przeciwników pokonamy finiszerem jednocześnie tym więcej nagród. Eliminowanie przeciwników lub otrzymywanie obrażeń napełnia też nasz pasek gniewu, który pozwala aktywować jedną z czterech potężnych zdolności specjalnych.
A to nie wszystko, bo w miarę upływu czasu będziemy znajdować amulety dające nam aktywne i pasywne zdolności. Te pierwsze możemy wywoływać po napełnieniu paska zdolności, a te drugie aktywują się po osiągnięciu określonego współczynnika combo. Na przykład jeden z amuletów sprawia, że po 15 ciosie (bez otrzymania obrażeń pomiędzy) każdy kolejny udany atak na przeciwnika będzie sprawiał, że otrzymamy jedną monetę.
Na co te monety, zapytacie? Otóż na każdej mapie znajdziemy też sklepik, w którym będziemy mogli wykupić nowe ataki, dodatkowe amulety, a nawet upgrade zdrowia. Żeby jednak nie było kolorowo, nowy asortyment sklepu odblokowuje się po dostarczeniu określonej liczby symboli klanu Oboro, które znajdziemy poukrywane na każdej mapie. Skutecznie zachęca to do eksploracji i podejmowania opcjonalnych aktywności.
Soczysta zabawa
Nie jest to długa gra – przejście całości zajmuje ok. 8 godzin. Przy czym, jeżeli będziemy chcieli zrobić każdą mapę na 100%, zajmie nam to pewnie nawet i dwa razy tyle. Twórcy mają swoje sposoby, żeby nas do tego zmotywować.
Rozgrywka jest jednak szalenie satysfakcjonująca, a na normalnym i wyższym poziomie trudności stanowi również pewne wyzwanie. Przeciwnicy są ruchliwi, agresywni i każdy charakteryzuje się nieco innym sposobem ataku. Sami bossowie są natomiast pomysłowi i bardzo wymagający.
Pewien niedosyt pozostawiają sekwencje platformowe pomiędzy, gdzie zabrakło moim zdaniem trochę rozmachu. Szkoda też, że gra nie pozwala na „rozglądanie” się wokół za pomocą prawego analoga – byłoby to tutaj całkiem pomocne.
Duże wrażenie zrobiła na mnie też sama oprawa. Teoretycznie to ręcznie rysowane 2D, więc nie mamy tutaj graficznych wodotrysków. Niemniej zarówno modele postaci jak i same scenerie (a w szczególności te drugie) są czarujące. Każda mapa potrafi zaskoczyć czymś innym i naprawdę miło się na to patrzy. Podobnie zresztą jak na widowiskowe ruchy głównego bohatera, bo animacje zostały tutaj solidnie dopieszczone.
Wisienką na torcie jest audio. I nie mówię tutaj o samym voice-actingu, który jest po prostu ok. Robotę robi bowiem genialna, klimatyczna muzyka, za którą są odpowiedzialni Tee Lopes i Yuzo Koshiro (znani między innymi z muzyki do Shenmue, Etrian Odyssey, Sonic Superstars, Streets of Rage 4 i wielu, wielu innych produkcji).
Złoty czas dla platformówek?
Mam wrażenie, że platformówki 2D przeżywają właśnie swoją drugą młodość. Nie tak dawno debiutował świetny Ninja Gaiden: Ragebound, chwilę temu wyszedł bardzo dobry The Rogue of Prince of Persia. Po drodze mieliśmy jeszcze niezwykle udane Nine Sols czy dwie części Blasphemousa, a za chwilę doczekamy się nowego Hollow Knight: Sliksong. I choć wiele różni te gry, to wszystkie one reprezentują bardzo zbliżony styl.
Czy w tym gąszczu udanych produkcji Shinobi: Art of Vengeance ma szansę się obronić? Moim zdaniem zdecydowanie tak, bo to bardzo udana produkcja. Może nie jest za długa, nie ma fabuły i miejscami cierpi na pewne braki oraz ułomności, ale generalnie zapewni świetną zabawę każdemu, kto choć trochę lubi dwuwymiarowe sidescrollery z satysfakcjonującą walką.
- Soczysty gameplay z rozbudowaną i bardzo satysfakcjonującą walką
- Sporo możliwości rozwoju postaci
- Przepiękne i zróżnicowane mapy
- Gra skutecznie motywuje do opcjonalnych aktywności
- Muzyka!
- Sekwencje platformowe nie porywają
- Brak rozglądania się pod prawym analogiem
- Mogłaby być ciut dłuższa
Hej, jesteśmy na Google News - Obserwuj to, co ważne w techu