Już niedługo poznamy kolejne iPhone'y. Czy Apple złamie swój sposób nazywania telefonów? Moim zdaniem - tak i ma do tego powody.
W świecie smartfonów możecie się spodziewać wszystkiego, tylko nie konsekwencji. Numeracja poszczególnych telefonów jest w tej branży niezbędna, żeby przeciętny konsument mógł rozróżnić, z jakim urządzeniem mamy tu do czynienia. Jednak dziś praktycznie wszyscy producenci całkowicie olewają test ze spójności swojego portfolio. Już nie chodzi tu nawet o fakt, że duża część wypuszcza na rynek dziesiątki modeli rocznie, wiele z nich z literkami "i", "S", "FE" czy jakimikolwiek innymi, które w takiej ilości bardziej przeszkadzają klientowi w rozróżnieniu który smartfon ma jakie funkcje, niż mu pomagają. Oprócz tego, producenci oblewają też test z ciągłości nazw, ponieważ dziś już każdy na jakimś etapie zaburzył numerację nawet w tych najbardziej głównych seriach. Samsung z przeskakiwania co numer przeskakuje teraz co 10 (S10 - S20), nazwy Sony i Nokii były tak naprawdę małym koszmarkiem marketingowym, a Motorola kompletnie rozłożyła na czynniki pierwsze serię G i ktoś, kto nie śledził ostatnich poczynań producenta pewnie teraz drapie się po głowie.
W tym festiwalu niekonsekwentnych nazw Apple naprawdę zachwycało spójnością
Apple, dzięki temu, że nie wypuszcza tak dużo smartfonów rocznie, mogło sobie pozwolić na prosty schemat nazewnictwa, a i tak zdecydowało się wybrać bardziej skomplikowany wariant. Zamiast nazywać kolejne iPhone'y 3, 4, 5, 6 i tak dalej, zdecydowało się na wprowadzenie modeli "S". Przez lata mieliśmy więc 4, 4s, 5, 5s, aż do 7. W 2017 r. Apple zdecydowało się na przeskok, rezygnując z 7s, a zamiast tego - dając 8 i X. Potem na chwilę wszystko wróciło do normy, dostaliśmy XS i XR. Potem model 11 i nagle, zamiast 11s, dostaliśmy iPhone'y 12.
Oczywiście, można to tłumaczyć tym, że pomiędzy 11 a 12 nastąpił spory przeskok w kwestii designu, i firma chciała to podkreślić, ale moim zdaniem jest to bardzo naciągane dorabianie sobie teorii do istniejących faktów. Faktem jest jednak, że mający mieć niedługo premierę kolejny model iPhone'a również ma pozbyć się literki S, ponieważ odkąd powstały o nim pierwsze przecieki, mówi się o modelu "iPhone 13" a nie "iPhone 12s". Co więcej, w sieci pojawia się coraz więcej przecieków potwierdzających, że tak będzie właśnie nazywał się nowy smartfon od Apple.
Oczywiście - wszystkie te przecieki mogą być albo fałszywe, albo pokazywać nieoryginalne produkty. Dopóki Apple nie zaprezentuje urządzeń, nie możemy mieć 100 proc. pewności co do nazwy. Trzeba też to powiedzieć otwarcie - to jak będą się nazywać te telefony nie odegra istotnej roli w niczyim życiu. Jednak chciałbym nad tym tematem zastanowić się z perspektywy czysto marketingowej. Jeżeli Apple faktycznie miałoby pozbyć się "esek" to musiałoby mieć jakiś ważny powód, by tak zrobić.
Mam dwa powody, dlaczego Apple mogłoby zmienić schemat nazywania
Do tej pory nie było nic złego w nazwie iPhone 6s czy 4s - ot, kolejny iPhone. Czasy się jednak zmieniły i dziś takie nazwy miałyby szanse wyglądać gorzej w oczach klientów. Dlaczego? Mam co do tego trzy główne przypuszczenia
Po pierwsze - nazwy dziś stały się za długie
Apple już od jakiegoś czasu wypuszcza nie jeden, nie dwa, ale trzy i więcej telefonów rocznie. W serii 12 mieliśmy iPhone 12 Mini, iPhone 12, iPhone 12 Pro i iPhone 12 Pro Max. Ten ostatni jest już delikatnym potworkiem językowym, który gdyby dodać do niego jeszcze literkę "s", byłby już naprawdę trudny do wymówienia. Wygląda na to, jakby w Apple ktoś jeszcze w miarę kontrolował to, by nazwy były jakkolwiek przyjemne dla klienta i pozbycie się zbędnej literki (ponieważ każdy będzie wiedział, że 13 jest lepszy i nowszy niż 12) wydaje się małą ceną za takie uproszczenie.
Po drugie - "s" znaczy "gorszy"
Moim zdaniem dziś w kontekście marketingu sytuacja na rynku smartfonów wygląda inaczej niż 8-7 lat temu. Jeżeli zobaczycie na wszystkie modele realme, Xiaomi, Redmi etc., zauważycie, że w znacznej większości przypadków jakikolwiek dopisek po głównym modelu, jeżeli nie jest to słowo "Pro", zazwyczaj oznacza jakiś uboższy (i tańszy) wariant smartfona. Nikt tak naprawdę nie wie, co oznacza np. Xiaomi Mi 11i, nikt o to nawet nie pyta. Wiadomo jednak, że w jakimś względzie jest to zubożona wersja 11. Moim zdaniem Apple może chcieć nie dopuścić do tego, by klienci pomyśleli sobie o iPhone'ach w ten sposób.
Po trzecie - trzeba dać poczucie progresu
Już dawno minęły czasy, gdy z generacji na generacje smartfony rozwijały się w zawrotnym tempie, pozwalając na więcej i więcej. Biorąc do ręki Galaxy S9 nie zrobimy na nim mniej niż na S20. A jednak - pomiędzy tymi modelami jest aż 11 numerków. Duża część konkurencji liczy kolejne modele już "co 10", a duża część, jak np. realme, wypuszcza nowe serie co pół roku. Na ich tle iPhone'y, które co roku progresowałyby "zaledwie" o pół numerka mogłyby wydawać się mniej rewolucyjne względem ostatniego modelu. W końcu pomiędzy realme 8 a realme 6 musi być większa różnica niż pomiędzy iPhonem 12 a 12s, prawda?
Oczywiście - każda osoba która zna branże może uznać te argumenty za infantylne, ale pamiętajmy, że większość ludzi nie docieka, dlaczego dane urządzenie (bądź przedmiot) nazywa się w ten a nie inny sposób, ale podąża za swoim instynktem. Pamiętajmy, że w Stanach Zjednoczonych ludzie uznali, że burger zawierający około 1/3 funta wołowiny (thirdpounder)jest gorszy od tradycyjnego "ćwierćfunciaka" (quaterpounder) ponieważ 3 jest mniejsze od 4. Nie miałbym żadnych pytań, gdyby ktoś powiedział mi, że nowa strategia nazewnictwa Apple podyktowana jest tym, że w świetle działań konkurencji ludzie mogliby potraktować iPhone'a 12s jako gorszą wersję iPhone'a 12, a nazwa iPhone 12s Pro Max byłaby dla nich za trudna do wymówienia.
O tym, jak będzie się nazywał kolejny iPhone przekonamy się już niedługo. Wolelibyście model 13 czy 12s?
Hej, jesteśmy na Google News - Obserwuj to, co ważne w techu