Smartfony

Kilka miesięcy ze szkłami prywatyzującymi. Jeśli korzystacie z elektroniki poza domem, warto je mieć!

Kamil Świtalski
Kilka miesięcy ze szkłami prywatyzującymi. Jeśli korzystacie z elektroniki poza domem, warto je mieć!

Na smartfonach załatwiamy coraz więcej codziennych spraw — także w miejscach publicznych. Szkieł prywatyzujących w sklepach nie brakuje. Sprawdziłem kilka z nich i... korzystam na co dzień. Zarówno na komputerze, jak i smartfonie.

Na co dzień pracuję z domu, co naturalnie ogranicza mój czas spędzany w komunikacji miejskiej i innych miejscach publicznych. Kiedy zaś jestem już w metrze czy pociągu — staram się zamienić świecący ekran na książkę (ta nie świeci, a jest podświetlana na Kindle’u ;) lub podcast. Dlatego też przez lata niespecjalnie interesowały mnie szkła prywatyzujące. Ale już lata temu dziwiłem się, ze ludzie w ogóle nie szanują swojej prywatności w tym temacie. Szybki rzut okiem dookoła i można dowiedzieć się jak minął weekend, gdzie kto jedzie na wakacje, a nawet ile ma na koncie. Ludzie bez krępacji logują się do banków i prezentują saldo swojego konta bankowego, robią zakupy, a nawet… oglądają materiały, które zwykło się w sieci określać mianem NSFW.

Smartfon ze szkłem prywatyzującym widzianym z profilu. Jasność ekranu: 100%

Szkło prywatyzujące - dlaczego sięgnąłem po to rozwiązanie?

W tym roku jednak znacznie więcej czasu zdarza mi się spędzać “na zewnątrz”. Pracuję mobilnie — nierzadko z materiałami objętymi embargo, co sprawia, że szkło prywatyzujące na komputerze okazuje się być na wagę złota. Te od Protescreen nie kosztują fortuny, a sprawdzają się naprawdę dobrze — i jestem z nich szczerze zadowolony. Ale oprócz komputera zdecydowałem się też sprawdzić takie rozwiązania na smartfonie. Może i nie robię tam nic tajnego ani nieprzyzwoitego, nie przeglądam też materiałów do których podpisałem klauzule poufności... ale. Jakoś tak… po prostu lepiej czuję się z tym, że wszyscy dookoła rzucając okiem na mój smartfon nie wiedzą o czym rozmawiam, co oglądam czy co czytam.

Czasem bowiem łatwo się zapomnieć, czego idealnym przykładem są ludzie z warszawskiego metra. Zerkając im na ekran mogę dowiedzieć się co dziś będą jeść na kolacje, w jakiej kurtce będą chadzać tej zimy czy że zajęcia pozalekcyjne ich pociechy są dzisiaj odwołane.

Warto sprawdzić które szkło prywatyzujące pasuje nam najlepiej

I choć sam dość długo wzbraniałem się przed tym rozwiązaniem (głównie przez obawy związane z gorszą widocznością, gorszymi kolorami i... że najzwyczajniej w świecie nie lubię folii na ekranie) — w końcu postanowiłem spróbować. Byłem przekonany, że niespecjalnie się z nim polubię. Ostatecznie jednak po kilku miesiącach żonglerki mogę powiedzieć, że nie jest tak źle.

Smartfon ze szkłem prywatyzującym widzianym z profilu. Jasność ekranu: 100%

Warto mieć jednak na uwadze, że na rynku jest wielu producentów takich rozwiązań. I różnią się one nie tylko jakością wykonania, ale też podejściem do tematu. Jedni stawiają na bardzo cieniutkie folie. Inni - na grubsze szkła ochronne. U jednych wszystko jest "śliskie" jak ekran bez folii. Jeszcze inni — serwują nam wrażenia niczym Paperlike: szorstkie i mało smartfonowe w dotyku. Sam przerobiłem dotychczas kilka marek szkieł — m.in. Fitudoos, HOFI i ZAGG. I z każdego z nich korzystało mi się zupełnie inaczej. Bowiem bardzo się od siebie różniły. Fitudoos, w moim odczuciu, był najskuteczniejszy w ochronie z nich wszystkich — był jednak dość cienki i dawał takie poczucie "cienkiej folii". ZAGG dla odmiany: jest grubsze i daje poczucie mazania palcem po ekranie iPhone'a. Dla równowagi jednak: coś tam pod kątem jednak widać (choć w moim odczuciu — podglądactwo w komunikacji miejskiej jest z nim niewykonalne), a mimo że udaje mu się zachować świetne kolory ekranu: na białych tłach widać specyficzny wzorek. To zawsze dodatkowa warstwa, więc niezależnie od tego które szkło wybierzecie - z każdym "coś" tam jest.

To pierwszy raz od lat kiedy mam szkło na ekranie. I dobrze mi z tym

Warto mieć na uwadze, że część szkieł prywatyzujących zadba też o lepszą ochronę naszego urządzenia. I mimo że przez lata od nich stroniłem (wspominałem nawet kiedyś, że etui do smartfona też noszę z zupełnie innych pobudek), z tą dodatkową opcją — jestem jak najbardziej na tak. Nie ma w tym żadnej rewolucji, ani też nie jest to ochrona na miarę kodów PIN czy innych zabezpieczeń. Mimo wszystko dla wszystkich regularnie korzystających z elektroniki poza domem, to fajna sprawa — i w najbliższej przyszłości planuję także analogiczne rozwiązanie dla iPada Pro. Nie każdy w pociągu, samolocie czy kolejce do lekarza musi wiedzieć co czytam, oglądam i o czym rozmawiam, prawda?

Jeżeli o mnie chodzi — polecam. I jeżeli dużo korzystacie z rozmaitych ekranów poza domem, warto ten zakup rozważyć. Możecie na start rozpocząć od najniższej półki i sprawdzić, czy to rozwiązanie w ogóle Wam odpowiada.

Hej, jesteśmy na Google News - Obserwuj to, co ważne w techu