Felietony

Social media trzymają Rosję i pożytecznych idiotów pod ochroną - o co w tym chodzi?

Jakub Szczęsny
Social media trzymają Rosję i pożytecznych idiotów pod ochroną - o co w tym chodzi?
9

Napisałem ostatnio trudny tekst, który Wam się nie spodobał. Jest zgodny z moimi przekonaniami oraz faktami w kontekście dezinformacji. Stoimy po uszy w bagnie wojny informacyjnej. Cieszmy się, że tylko takiej - bo Ukraina ma na głowie wojnę kinetyczną, w której giną ludzie. Młodzi, starsi, dzieci, kobiety, mężczyźni. Są jednak tacy, co powiedzą że Ukraińcy udają. Że na Ukrainie dzieje się teatr Zełeńskiego. Że Rosja chce jedynie chronić swoich obywateli.

Napisałem w nim bowiem, że w obecnych warunkach nie miałbym nic przeciwko "cenzurze prewencyjnej", która miałaby celować w likwidację treści jakkolwiek pomagających Rosji.

To ten tekst. Kiedy cenzura jest dobra?

Niby Rosja odżegnuje się od "prozachodnich" mediów społecznościowych, ale nie przeszkadza to jej służbom: oficerom prowadzącym, funkcjonariuszom oraz pożytecznym idiotom w tym, aby na Twitterze oraz Facebooku prezentować antyukraińskie treści. Polaków straszy się, że Ukraińcy zabiorą nam pracę. Że Ukraińcy mają przywileje, których my nie mamy. Wiecie, że próbuje się nas zniechęcić do Ukraińców poprzez durne imputowanie, że... Ukrainki chodzą na dyskoteki? Wiecie po co, żeby Polaków wyrywać.

Źródło: Ruch Ośmiu Gwiazd (Twitter)

Na dyskotekach jest głośno - a Ukrainki od Polki człowiek nie odróżni po samym wyglądzie (wiem, bo w Rzeszowie jest mnóstwo Ukrainek i to bardzo miłe, mądre dziewczyny - podobnie jak Polki). Jedyna opcja to wychwycenie języka. Ale nie, bo na dyskotece jest głośno. Pani Anna Jaskułowska nie wykazała się więc umiejętnością budowania wiarygodnych historii. Ale, ale. Są ludzie, których horyzonty myślowe wyznacza poziom parapetu - do takich ludzi Pani Anna trafi. A nie powinna móc trafić.

Właśnie dlatego, że jesteśmy w trakcie wojny informacyjnej - a media społecznościowe stoją z założonymi rękami w kącie i się przyglądają. Z jakiego powodu? Opcje są dwie: brak mocy przerobowych, by walczyć z najazdem prokremlowskich trolli i powtarzających ich narrację oraz wyrażana - z niewiadomego mi powodu - niechęć do walki ze zjawiskiem dezinformacji.

Brak mocy przerobowych potrafię zrozumieć. Wiem, jak wyglądają realia pracy w moderacji w medium społecznościowym. Mówili o tym również sygnaliści, którzy wskazywali że jest tam źle. Ludzie zazwyczaj cierpią w takich grupach z powodu przepracowania, zarabiają słabo i nikt się nie zastanawia nad ich zdrowiem. Niewdzięczna, strasznie wyczerpująca praca. Brak ludzi oraz ich niezadowolenie mogą także przekładać się na słabą skuteczność platform społecznościowych w walce z prokremlowskimi treściami.

Jest mnóstwo głośnych osób, które otwarcie dezinformują - ale na zgłoszenia Twitter lub Facebook reagują najczęściej wzruszeniem ramionami. I to z opóźnieniem. Od początku wojny w Ukrainie zgłosiłem mnóstwo kont, które powtarzały że "ich znajomy ma brata...". To standardowa formuła w zakresie dezinformacji wszelakiej. Konta, które wcześniej jechały na COVID-19, który miałby być elementem służącym do sterowania społeczeństwem - teraz rozsiewają fałszywki o Ukraińcach. Jest taki jeden kontrowersyjny bloger, który zaistniał ostatnio na Wykopie, a także pewna platforma do sprzedaży treści się go wyrzekła: ten płynie w swoich mądrościach na grubo. I co? I Twitter ma to gdzieś.

System braku odpowiedzialności

Wolność słowa. Jaka wolność słowa? Jeżeli wolność słowa to czynienie najdurniejszej, najbardziej kłamliwej i moralnie złej opinii "właściwą", tylko dlatego że jest "czyjaś" - to mamy do czynienia nie z wolnością, a degrengoladą słowa. To tak nie działa. Ja mogę twierdzić, że niebo jest zielone BO TAK - ale nikomu krzywdy tym nie robię. To moja opinia, tylko ja z tym muszę żyć: spoko. Ale gdy ktoś w trakcie wojny informacyjnej (bo informacja to obecnie doskonały czynnik rażący) twierdzi, że "banderowcy panoszą się po Polsce" - to jawne działanie na rzecz - tfu - Kremla i przywdziewanie onuc.

Media społecznościowe żyją z tego, że nas doskonale obserwują. Aby stworzyć dobrą platformę tego typu - trzeba umieć czytać ludzkie emocje. Bez tego można pomarzyć o sukcesie. Ludzie muszą być zaangażowani oraz żądni interakcji w medium. A skoro tacy giganci jak Twitter oraz Facebook wiedzą sporo o ludzkiej naturze - to zapewne mają świadomość, jak na społeczeństwa działa dezinformacja i jak ogromnym problemem jest.

To domniemanie, ale obracające się w kategoriach rzeczy oczywistych. A zatem, skoro wiedzą - dlaczego nic z tym nie robią? Powody podałem wyżej. A zjawisko jest niesamowicie ciekawe. Spójrzcie na poniższy wykres - prezentuje on daty powstania kont, które polubiły wpisy rosyjskich instytucji rządowych oraz ambasad.

Anomalia w wykresie? Błąd? A może jednak Rosja serio robi pokazuje nam nowy typ wojny "na pełnej" w wydaniu informacyjnym? No, pewnie że tak. Przez lata sterowała społeczeństwami tak, aby je podzielić. Napuścić lewicujących na prawicujących, obrońców wartości na progresywistów, liberałów na konserwatystów i tak dalej. Państwa budują narody, społeczeństwa. Można zatrząść nimi w posadach, podpiłowywać im nogi poprzez budowanie podziałów i sianie dezinformacji.

A media społecznościowe? Co zrobią? To mają być biznesy, które działają i wyświetlają reklamy. One nie biorą udziału w wojnie, rakiety im na głowy nie spadają. Rosjanie przecież nie próbują zdobyć Doliny Krzemowej, nie tłuką rakietami w tamtych okolicach. Nic złego tam się nie dzieje. Media społecznościowe jako biznesy nie chcą uczestniczyć w tej wojnie - ale są doskonałym polem walki.

Hej, jesteśmy na Google News - Obserwuj to, co ważne w techu