Mobile

Koronawirus przegrywa z mobilną aplikacją. Azjatycka technologia do śledzenia obywateli jako projekt open-source

Krzysztof Kurdyła
Koronawirus przegrywa z mobilną aplikacją. Azjatycka technologia do śledzenia obywateli jako projekt open-source
Reklama

W normalnych czasach, gdybyśmy przeczytali informację, że aplikacja służąca do „śledzenia” obywateli i tworzenia siatki ich kontaktów zostaje udostępniona jako projekt open-source, zapewne sprawdzilibyśmy kalendarz, czy nie zbliża się 1 kwietnia. Tak się składa, że Prima Aprilis jest tuż, tuż, ale nam z powodu otaczającej nas koronawirusowej rzeczywistości, nie jest jakoś bardzo do śmiechu. Może dlatego informacje o tym, że Singapur udostępnia innym aplikację i technologię za nią stojącą innym krajom, powinna nas ucieszyć. Ich rozwiązanie nie dość, że wydaje się skuteczne, to jeszcze jest zaskakująco… liberalne.

Śledźmy się wspólnie

Aplikacja o jednocześnie sympatycznie i niepokojąco brzmiącej nazwie TraceTogether została przygotowana przez Rządową Agencję Technologiczną (GovTech). Ma jedno, ale bardzo odpowiedzialne zadanie, wspomaga Ministerstwo Zdrowia, umożliwiając szybką identyfikację osób, które zetknęły się z nosicielami koronowirusa.

Reklama

Działa to na pozornie bardzo prostej zasadzie, używając Bluetooth, wykrywa i zapisuje każdy moment, gdy właściciel smartfona zbliży się do innej osoby na odległość mniejszą niż 6 stóp (1,8 metra). W momencie, gdy dana osoba będzie miała wykonany test, który potwierdzi obecności wirusa, Ministerstwo Zdrowia jest w stanie odtworzyć historię jego spotkań i szybko przeprowadzić testy na obecność koronawirusa u osób zagrożonych zakażeniem.

W efekcie, testy robione są osobom faktycznie mającym kontakt z nosicielami i zakażeni będą szybciej poddawani kwarantanne. W połączeniu z ograniczeniami narzuconymi społeczeństwu daje to efektywny system kontroli nad rozprzestrzenianim się wirusa. W mieście o powierzchni niewiele większej niż Warszawa, żyje dziś prawie 6 milionów ludzi i jak dotąd zanotowano tam 648 osób zakażonych, z których 487 przypadków to przyjezdni. 401 osób jest hospitalizowanych, odnotowano 3 zgony. Dla pełnego obrazu warto dodać, że pierwszy przypadek choroby zanotowano tam 23 stycznia.


To nie było takie proste

Pomysł, który wdrożyli Singapurczycy, wydaje się od technologicznej strony dość prosty. W praktyce okazało się jednak, że jest spory problem, którego na etapie przygotowywania założeń nie wzięto pod uwagę. Gdy rozpoczęto przygotowania do jego wdrożenia, okazało się, że różnice w sile sygnału Bluetooth różnią się od siebie drastycznie. Jak podają osoby pracujące przy projekcie, są to różnice rzędu 1000, a w skrajnych przypadkach nawet 10000 procent.

Jednocześnie Bluetooth w porównaniu do innych metod śledzenia kontaktów ma jedną, ogromną przewagę, działając na zasadzie urządzenie do urządzenia, potrafi zbierać precyzyjne dane także we wnętrzach budynków, metrze czyli wszędzie tam, gdzie nie dotrze na przykład sygnał GPS.

To zmusiło twórców do przetestowania obecnych na rynku telefonów i określenia bazowej siły ich modułów Bluetooth. Pomogły im w tym dwie uczelnie, Nanyang Polytechnic i Insytut Infocomm Research, dysponujące komorami bezodbiciowymi, pozwalającymi odciąć wszelki szum i dokonać precyzyjnych pomiarów. Bez tego nie dałoby się zapanować nad dokładnością pomiaru odległości dokonywanego przy użyciu tej metody.


To nie jest system rodem z Orwella

Większość osób, które słyszą o systemie „śledzenia” mieszkańców tego miasta, z góry zakłada, że nie ma nawet potrzeby analizowania ich przypadku, ponieważ nie będziemy w stanie przenieść tamtejszych doświadczeń na nasz grunt. Singapur jest przez wielu uznawany za miękką dyktaturę i funkcjonuje przekonanie, że mogą sobie pozwolić na inwigilację na takim poziomie, który nie będzie możliwy w tak demokratycznym i wolnościowym państwie jak Polska.

Tymczasem okazuje się, że pomimo na pierwszy rzut oka wybitnie inwigilacyjnego charakteru, system jest stworzony u podstaw z myślą, aby pozwolić obywatelowi zachować jak największą prywatność:

Reklama
  • Singapurczycy nie są zmuszani do użycia aplikacji, nie jest preinstalowana na telefonach, należy ją ściągnąć ze sklepu Play lub App Store.
  • Po zalogowaniu się, na serwer rządowy nie trafiają nasze dane, ale wygenerowany identyfikator i numer telefonu. Serwer jest doskonale zabezpieczony, a nikt oprócz Ministerstwa Zdrowia nie ma do niego dostępu.
  • Telefony wymieniają się tymczasowymi tożsamościami, które mogą być zdekryptowane tylko przez Ministerstwo Zdrowia i zawierają wspomniany zanonimizowany identyfikator, model telefonu, czas kontaktu i dane z modułu Bluetooth pozwalające na podstawie siły sygnału określić dystans, jaki dzielił właścicieli smartfona.
  • Aplikacja nie zbiera informacji o położeniu posiadacza telefonu.
  • Możesz w każdej chwili usunąć swój numer z bazy, możesz wyłączyć Bluetooth lub po prostu skasować aplikację.

Warto też wspomnieć, że oprócz umożliwienia Ministerstwu identyfikacji osób zagrożonych, aplikacja ma funkcję notyfikacji, ostrzegającą posiadacza telefonu przed zbliżaniem się osoby uznanej za nosiciela lub podejrzaną o zakażenie. Można dzięki temu szybko zareagować i uniknąć bliskiego kontaktu.

Singapur dzieli się ze światem

Oczywiście tak dalece liberalne podejście jest „wspomagane” większą samodyscypliną ludzi mieszkających w tym mieście, związaną choćby z wpływami ideałów konfucjanizmu. Wydaje się jednak, że Polacy podeszli do naszych ograniczeń związanych z epidemią, z na tyle dużym zrozumieniem (czy też instynktem samozachowawczym), że i u Nas taki system mógłby się sprawdzić. Szczególnie dużą rolę mógłby odegrać w zakresie efektywniejszego wykorzystania ograniczonych zasobów, testów które możemy wykonać mamy przecież w stosunku do liczby ludności znacznie mniej niż bogaty Singapur.

Reklama

Dlaczego o tym wspominam? Rząd państwa-miasta nie tylko skutecznie walczy z pandemią, ale nie widzi też problemu, aby podzielić się doświadczeniami i technologią z resztą świata. Trwają właśnie przygotowania, aby udostępnić TraceTogether jako projekt open-source, w efekcie czego inne kraje będą miały możliwość szybkiego wdrożenia tego rozwiązania. Sam jestem ciekaw czy ktoś się na to zdecyduje, a jeśli tak, czy też zrobi to w tak liberalny sposób, jak oskarżony o niedemokratyczność Singapur.

Źródła: [1], [2], [3]

 

Hej, jesteśmy na Google News - Obserwuj to, co ważne w techu

Reklama