Zaczynają się posumowania trzeciego kwartału – w najbliższym czasie zapewne pojawi się sporo raportów, wykresów, tabelek, komentarzy i opinii. Już ter...
Zaczynają się posumowania trzeciego kwartału – w najbliższym czasie zapewne pojawi się sporo raportów, wykresów, tabelek, komentarzy i opinii. Już teraz zrobiło się glośno wokół kiepskich doniesień płynących z HTC. Tajwańczykom ewidentnie nie idzie i nic nie wskazuje na to, by sytuacja miała się diametralnie zmienić. Na przeciwległym biegunie jest Samsung – Koreańczycy prawdopodobnie kolejny raz pobili własne rekordy i będą mieli się czym chwalić. Ich optymizm może być jednak krótkotrwały – zaraz nadciągną czarne chmury.
Wyniki zaprezentowane przez Samsunga nie są oficjalne – to jedynie prognozy, ale w poprzednich latach raczej nie dochodziło do niespodzianek, więc można bazować na tych danych. Co z nich wynika? Przede wszystkim to, że koreański koncern jest na fali – cały czas poprawia swoje wyniki i notuje kolejne rekordy. Nie jest to wyłącznie podbijanie słupków rok do roku – Samsungowi często udaje się podkręcić wyniki z poprzedniego kwartału. Trafiają się oczywiście gorsze miesiące, ale po nich następuje kolejna fala wzrostów – wystarczy spojrzeć na zamieszczona niżej grafikę.
Poprzedni kwartał prawdopodobnie przyniósł Koreańczykom blisko 54 mld dolarów przychodu oraz 9,4 mld dolarów zysku operacyjnego. W II kwartale było to odpowiednio 51 mld oraz 8,5 mld dolarów. Widać zatem spory progres. Akcjonariuszom, decydentom i fanom korporacji nie pozostaje nic innego, jak otwierać butelki z szampanem albo po prostu skakać z radości i krzyczeć, że Samsung jest wielki, a będzie jeszcze większy. Fakt, dzisiaj jest się z czego cieszyć. Podejrzewam jednak, że za kilka kwartałów, ewentualnie za kilka lat może już nie być tak wesoło. I nie będzie to wina Samsunga. A przynajmniej nie będzie to wyłącznie wina Samsunga.
Koreański koncern jest dzisiaj niekwestionowanym liderem na androidowym rynku. Zresztą, jest też liderem, gdy rzuci się okiem na cały rynek smartfonów lub biznes komórkowy. Pracowali na to przez lata, podjęli słuszne decyzje, nie zatrzymywali się w połowie drogi i sukcesywnie realizowali swoje cele. Trochę pomogła im konkurencja zachowująca się często apatycznie, a innym razem wręcz nieudolnie, ale to nie umniejsza osiągnięć Samsunga. Nawet jeśli ktoś nie przepada za tą firmą, zarzuca jej masowość, wybujały marketing, nierzadką tandetę czy kopiowanie rozwiązań konkurencji, to i tak musi przyznać, że Koreańczycy mają smykałkę do biznesu i odnieśli globalny sukces. Nic nie trwa jednak wiecznie.
Wyniki poprzedniego kwartału pokazały już, że nawet bicie rekordów może wywołać zgrzyt. Przypomnę tylko, że sama korporacja prognozowała 8,3 mld dolarów zysku operacyjnego, ostatecznie osiągnęła 8,5 mld dolarów, ale… część analityków i inwestorów liczyła na 8,8 mld. Pojawiły się kręcenie nosem i pomruki niezadowolenia: tylko tyle? Przecież miało być więcej – sprzedaż smartfonów rosła szybko, a nie bardzo szybko? Toż to porażka… Pewnie trochę przesadzam, ale tak niestety reaguje dzisiaj wiele osób domagających się nieustannych wzrostów i bicia rekordów. Przy czym zwykły rekord nie wystarczy – to ma być rekord z pozytywną niespodzianką.
Wspomniane przed momentem wydarzenia utwierdzają mnie w przekonaniu, że Samsung w końcu zderzy się z poważnymi problemami. Dzisiaj ten scenariusz przerabia Apple. Korporacja z Cupertino przez lata podkręcała wyniki, notowała coraz większą sprzedaż, a co za tym idzie lepsze przychody i zyski. Klienci zachwycali się ich produktami, a akcjonariusze oraz analitycy wynikami. Nagle jednak na pięknym obrazku pojawiła się rysa. Gorszy kwartał, niższa sprzedaż, mniejsze zyski. Może nawet kilka gorszych kwartałów, które wywołały kwaśne miny i trochę ostudziły zapał i euforię inwestorów. Jednak czy „gorszy kwartał” oznacza totalną klapę i zyski na poziomie kilkuset milionów dolarów? Zdecydowanie nie – to nadal miliardy dolarów w zaledwie kilka miesięcy. Niestety, to jednocześnie bardzo dużo i zbyt mało. Przynajmniej dla niektórych.
Taką samą ścieżką podąża dzisiaj Samsung. Wyniki są świetne – zwłaszcza w bardzo perspektywicznym sektorze mobilnym (Koreańczycy nie poinformowali, jakie rezultaty osiągnęły poszczególne oddziały firmy, ale nie jest tajemnicą, że ich biznes nakręcają dzisiaj głównie smartfony), lecz nie można zwiększać sprzedaży w nieskończoność. W tym przypadku nie działa zasada sky is the limit. Popyt na smartfony nie zniknie, ale z czasem zacznie hamować i ustabilizuje się na pewnym poziomie. Trudno stwierdzić kiedy to nastąpi (przed nami pewnie jeszcze przynajmniej kilka lat sporych wzrostów), ale nastąpi. Warto też pamiętać, że Samsung nie ściga się wyłącznie z własnymi wynikami – jeżeli konkurencja zacznie wywierać na producenta większą presję, to sprzedaż może spaść.
HTC póki co nie stanowi dla Samsunga zagrożenia. Podobnie jest z japońskimi graczami, którzy wolą nie ruszać się z własnego podwórka. W tym gronie znajduje się jednak pewien wyjątek – Sony. Niedawno pisałem, iż firma sterowana przez Kazuo Hirai śmielej poczyna sobie na rynku mobilnym i w kolejnych kwartałach powinna notować coraz lepszą sprzedaż. Nie brakuje także chińskich tygrysów (i tygrysków), którzy nie ukrywają, że mają spore ambicje i zamierzają je zaspokoić. Na koreańskim rynku jest LG, które może zyskiwać na znaczeniu np. za sprawą ścisłej współpracy z Google. Skoro już o tej ostatniej firmie mowa, to nie należy zapominać, że w ich rękach znajduje się Motorola. Póki co Koreańczycy kontrolują sytuację (takie przynajmniej sprawiają wrażenie), ale konkurencja coraz głośniej upomina się o swoje.
Przed chwilą wspomniałem wyłącznie o rynku androidowym. Warto jednak pamiętać o pozostałych platformach, które w większym lub mniejszym stopniu mogą odbierać Koreańczykom klientów. Być może przejęcie części Nokii przez MS przyspieszy wzrost popularności platformy Windows Phone. Trudno stwierdzić, jak potoczą się losy Firefox OS – czy będzie to zagrożenie dla Androida na niższej półce cenowej? Półce, na której nie brakuje przecież sprzętu Samsunga. Pozostaje jeszcze główny rywal (przynajmniej tak kreuje to szeroko pojęty rynek), czyli Apple ze swoim iOS oraz iPhone’ami. Paradoksalnie, w tym ostatnim przypadku problemem dla Samsunga mogą być zarówno świetne wyniki sprzedaży nowych smartfonów amerykańskiej firmy, jak i mizerne rezultaty. Jak to rozumieć?
Jeżeli modele iPhone 5c oraz iPhone 5s okażą się hitem sprzedaży i zdemolują konkurencję w okresie przedświątecznym, to pewnie popsują wyniki Samsunga – efekt jest łatwy do przewidzenia: pojawią się opinie, iż Koreańczycy nie mogą sobie poradzić w starciu z firmą, która nie jest już innowacyjna i dostarcza na rynek "odgrzewane kotlety". Sprawa jasna i nie ma sensu się nad nią rozwodzić. Jak Samsungowi miałaby zaszkodzić wpadka Apple? Słaba sprzedaż nowych iPhone’ów zapewne pójdzie w parze ze wzrostem sprzedaży Samsunga. Spora część mediów, analityków oraz inwestorów jeszcze głośniej odtrąbi sukces azjatyckiej firmy, a ta pokona kilka kolejnych stopni branżowej drabiny. Problem polega na tym, że im wyżej wejdziesz, tym bardziej boli ewentualny upadek. Samsung zostanie uznany za niekwestionowanego lidera (wszak nie poradziło sobie z nimi samo Apple), ale to nie wyeliminuje wspomnianych wcześniej zagrożeń.
Można oczywiście stwierdzić, że powyższe akapity pozbawione są sensu – po co szukać dziury w całym? Przecież teraz korporacji idzie świetnie i zarabia miliardy. To prawda. Wspominałem jednak, że z czasem nawet te miliardy nie wystarczą i Samsung nie będzie mógł bić rekordów "do końca świata i jeden dzień dłużej". Dzisiaj mogą zapowiadać sprzedaż 20/50/100/200 mln smartfonów i realizować te plany, ale w kocu nadejdzie taki dzień, gdy liczby z zapowiedzi przestaną rosnąć albo nie doczekają się realizacji. Nad Samsungiem zbiorą się wówczas ciemne chmury i pojawi się pomrukiwanie niezadowolonych. Taki już ciężar spektakularnego sukcesu...
Źródła grafik oraz informacji: Samsung, theverge.com
Hej, jesteśmy na Google News - Obserwuj to, co ważne w techu