Samsung pozazdrościł Apple i zapowiedział, że jego kolejne smartfony też będą 64-bitowe. Nikt nie wie po co, nikt nie łudzi się, że przyniesie to obec...
Samsung pozazdrościł Apple i zapowiedział, że jego kolejne smartfony też będą 64-bitowe. Nikt nie wie po co, nikt nie łudzi się, że przyniesie to obecnie większe korzyści, ale z całą pewnością napis 64-bit będzie ładnie wyglądał na pudełku. Natomiast miejsce legendy i plotki rozprowadzane przez nietechnologicznych użytkowników o ich wyższości zrobią już resztę. Czy aby na pewno?
Kierujący mobilnym działem Samsunga Shin Jong-kyun w wypowiedzi dla dziennika The Korea Times przyznał, że kolejne smartfony z logo koreańskiego producenta również będą wyposażone w 64-bitowe procesory. Nie nastąpi to co prawda zbyt szybko, ale powinniśmy spodziewać się nowej technologii w kolejnej generacji urządzeń. Czy to powód do radości czy może powtórka z marketingowego bełkotu, za jaki uważane jest podkreślanie walorów nowego procesora A7?
Według niektórych opinii 64-bitowy procesor w smartfonie nie ma dziś najmniejszego sensu. Smartfony nie dobiły bowiem do 4 GB pamięci RAM, a więc nie natrafiły tym samym na szklany sufit, który hamowałby dalszy rozwój technologii (architektura x64 pozwala na pokonanie tej bariery). Wzrost wydajności będzie się tutaj natomiast ograniczał jedynie do tych aplikacji, które zostaną zoptymalizowane pod nowe układy. Ale i tutaj pojawiają się wątpliwości, bo w przypadku prostych programów na platformy mobilne końcowy użytkownik nie odczuje żadnej różnicy. Jedyny sens stosowania 64-bitów widać zatem w przypadku zaawansowanych gier, gdzie rzeczywiście rezultat może być wymierny. Czy tylko?
Inne źródła są bardziej optymistyczne. Zastosowanie 64 bitów w procesorze to w teorii dwukrotnie więcej przetwarzanych danych (i dwukrotnie większa liczba błędów). W praktyce powinno to dawać wzrost wydajności rzędu 15-30 proc., zakładając, że aplikacje i system zostaną zoptymalizowane pod nowy układ.
Gdzie leży prawda? Jak zwykle po środku. Apple jako pierwszy wykonuje ruch w kierunku 64-bitów z prostego powodu. Każda 32-bitowa aplikacja dla iOS, aby wykorzystywać zalety 64-bitów będzie musiała być skompilowana na nowo i prawdopodobnie również nieco zmodyfikowana. Programy na platformę Apple są bowiem kompilowane do kodu maszynowego, a nie kodu bajtowego i w odróżnieniu od WIndows Phone'a oraz Androida są uruchamiane bezpośrednio, a nie w przygotowanym przez twórcę systemu środowisku. Oznacza to, że w momencie, kiedy konkurencja stanie się 64-bitowa, większość dostępnych aplikacji będzie na to gotowa. Tymczasem firma z Cupertino potrzebuje okresu przejściowego, stąd została niejako prekursorem 64 bitów. A jak to Apple ma w zwyczaju - dorobiono do tego całą otoczkę marketingową.
To naturalna kolej rzeczy, że najpierw przygotowywany jest sprzęt, a potem dostosowywane do niego oprogramowanie. Tak jest teraz z 64-bitami i tak będzie jutro z ośmiordzeniowymi procesorami. Qualcomm krzyczy - opanujcie się, aplikacje obsługują tylko 2 rdzenie. Owszem, ale poza aplikacjami w systemie działa jeszcze masa dodatkowych procesów, z czego większość w tle. Więcej aplikacji w Google Play/Windows Store/AppStore to więcej aplikacji na naszych urządzeniach. Abstrahuję tutaj już od optymalizacji samego systemu, bo to odrębna kwestia.
Na pewno 64-bity w przypadku Androida przyniosą więcej korzyści, bo patrząc na Galaxy Note'a III, możemy zauważyć, że granica 4 GB RAM zbliża się nieubłaganie. Postęp technologiczny gna szybciej, niż nam się wydaje i wyprzedza również tym samym nasze potrzeby. Gdzieś przeczytałem, że na rynku mobilnym zapanował zastój technologiczny. Myślę jednak, że wynika to zwyczajnie z tego, że aktualne zwiększanie mocy urządzeń nie przekłada się na rzeczywiste odczucia użytkownika. Już rok temu Nexus 4 dobił do tej granicy z czterordzeniowym Snapdragonem S4. Teraz każde dokładanie rdzeni i gigaherców może co najwyżej wpłynąć na lepsze działanie gier i ewentualnie multimediów w wysokiej rozdzielczości.
Hej, jesteśmy na Google News - Obserwuj to, co ważne w techu