Niedawno wraz z ekipą wróciliśmy do PlayerUnknown’s Battlegrounds i w oczekiwaniu na zimową mapę spędzamy przy tym battle royale prawie wszystkie wieczory. Ponownie jednak poczułem pewną stagnację i zacząłem szukać jakiejś alternatywy. Trafiłem na darmowe Ring of Elysium i na pewno zostanę z tym tytułem na dłużej.
Ring of Elysium to battle royale opowiadające o sporcie przyszłości. Wirtualna rzeczywistość jest tak realna, że postanowiono stworzyć widowisko, którym kilkudziesięciu graczy rzucanych jest na jedną mapę i ma...przeżyć. Oczywiście rys fabularny nie ma tu najmniejszego znaczenia, bo to battle royale pełną gębą. No może nie taką pełną, bo zamiast standardowej setki mamy tych graczy “jedynie” 60.
Jak podpatrywać, to u najlepszych
Siadając do jakiejkolwiek nowej gry, musicie poświęcić przynajmniej kilkadziesiąt minut by poznać interfejs, sterowanie, zasady rozgrywki. Jeśli jednak graliście w PUBG, poczujecie się jak w domu - sklonowano tu praktycznie wszystko. Ekwipunek działa prawie identycznie, z tą różnicą że dodatki do broni zakładają się same. Automatyczne bieganie jest pod tym samym klawiszem na klawiaturze, podobnie jak zmiana trybu strzelania, kucanie, czołganie się i tym podobne. Tescent Games zdecydowało się jednak na kilka ciekawych zmian. Na broń można założyć dwa celowniki i przełączać się między nimi podczas rozgrywki - jest to o tyle ciekawe, że część arsenału sprawdzi się zarówno na średni, jak i długi dystans, więc czemu z tego nie skorzystać w lepszy sposób niż strzelanie do oddalonego przeciwnika z red dota? Zdecydowanie na plus.
Nowością względem PUBG jest również możliwość wybrania zestawu startowego, w którego skład może wchodzić lotnia (raczej nieprzydatna), snowboard (polecam!) czy zip-line i czekan, którego użyjecie by wspinać się po stromych górach. Sam na ogół wybierałem dechę, która świetnie sprawdza się gdy bezpieczna strefa jest daleko, a w okolicy nie ma pojazdu. Szkoda tylko, że da się też jeździć w ten sposób również po płaskim terenie, wygląda to bowiem komicznie. Znajdźcie jednak górkę, rozpędźcie się i wykonajcie trik na hopce - super zabawa. O ile oczywiście ktoś nie ustrzeli Was wtedy ze snajperki.
W przeciwieństwie do większości gier battle royale, tu bezpieczna strefa nie jest okręgiem, ale oznaczonym sektorem. To raz - dwa, zamykająca się strefa przybiera postać zamieci śnieżnej, która zaczyna wychładzać ciało, ma to więc zdecydowanie większy sens niż dziwna niebieska okolica, która z niewiadomych przyczyn skraca pasek życia. Zrezygnowano z helikoptera/samolotu/latającego autobusu i zamiast lądować na mapie, zaznaczamy gdzie chcemy się pojawić. Najciekawsze jest jednak to, że widzimy wybory innych graczy i możemy pojawić się obok nich - choć nie da się zaznaczyć dokładnie tego samego kwadratu.
Inaczej rozwiązano też ostatni etap rozgrywki. Zwycięzców może być tu aż czterech, bo i w helikopterze ewakuacyjnym są cztery miejsca. Mimo tego wchodzenie po drabince to duże ryzyko, gracze lubią nas z niej wtedy ściągnąć - najlepiej serią.
Pomijając brak systemu budowania, modelowi rozgrywki moim zdaniem bliżej jest do Fortnite niż do PUBG, Ring of Elysium stawia na arcade, odrzucając namiastkę realizmu i symulacji walki. Strzela się łatwiej, praktycznie nie trzeba zwracać uwagi na trajektorię pocisków, właściwości broni i hit-pointy. A to oznacza, że próg wejścia jest zdecydowanie niższy, co jednocześnie odbije się na przyjemności z zabawy po kilkudziesięciu godzinach. Patrząc jednak na popularność Fortnite, specjalnie bym się tym nie przejmował - najbardziej zręcznościowe battle royale na rynku nic sobie z tego nie robi i cały czas zyskuje nowych graczy.
Wizualnie trudno się do czegoś przyczepić, optymalizacja też stoi na przyzwoitym poziomie - zaobserwowałem zdecydowanie mniejsze skoki w fps-ach niż w PUBG, które cały czas nie może sobie poradzić z płynnym działaniem (nie mówię tu oczywiście o high-endowych stacjonarkach). Boli trochę, że postacie wydają się drewniane, a pojazdy to jeszcze większe kartony niż w pierwszej odsłonie Forza Motorsport.
Tencent Games wybrał też najbardziej przystępny dla graczy model dystrybucji gry. Ring of Elysium to pozycja darmowa, a płatności rozwiązano w praktycznie ten sam sposób co w Fortnite. Możemy więc śmiało grać całkowicie za darmo i bawić się identycznie jak osoby, które zdecydują się na zakup kosztującej 9,99 dolara przepustki sezonowej. Dostajemy ten sam pasek postępu i odblokowywania kolejnych kosmetycznych dodatków co w produkcji Epic Games. W wersji darmowej odblokujecie więc pierdoły, które w żaden sposób nie nagradzają za kolejne poziomy, po włączeniu przepustki natomiast w Waszej szafie wylądują nowe, fajnie wyglądające ciuchy. PUBG pokazało, że nawet wprowadzając płatną przepustkę można zepsuć ten pomysł nagradzając tylko bardzo dobrych graczy, Tencent chce nagradzać wszystkich, będziecie więc sukcesywnie odblokowywać kolejne pierdoły wraz z czasem spędzonym w grze, bowiem nawet jeśli zabójstwa nie są Waszym chlebem powszednim, jakieś punkty za zabawę i tak będą wpadać.
Dobra odskocznia od PUBG, ale czy ma szansę na spektakularny sukces?
Traktowanie Ring of Elysium jako następcy czy zastępstwa PUBG jest niepoważne. Mimo tak wielu podobieństw, hardkorowi fani PlayerUnknown’s Battlegrounds nie odnajdą się z uproszczonym modelu rozgrywki. Gra nie zabierze też fanów Fortnite, które jest jeszcze bardziej zręcznościowe i lepiej prowadzone przez twórców.
Jeśli jednak szukacie delikatnego powiewu świeżości, chcecie pobiegać po ciekawie zaprojektowanej zimowej mapie, sprawdźcie Ring of Elysium - szczególnie, że nic to Was nie kosztuje. To dobrze zrealizowana, ładna i fajna produkcja z potencjałem. I jeśli któregoś dnia Tencent Games nie zdecyduje się zmienić formuły na pay-to-win, będę do tej gry wskakiwał w przerwach od PUBG.
Hej, jesteśmy na Google News - Obserwuj to, co ważne w techu