Wielu twórców popularnych tytułów w końcu przechodzi „na swoje”, żeby móc w ten sposób realizować projekty nieosiągalne dotąd pod szyldem wielkiego wydawcy. The Hundred Line: Last Defense Academy to właśnie jedna z tego typu produkcji.
Recenzja The Hundred Line: Last Defense Academy. Taktyka, dramat i 100 zakończeń

Muszę przyznać, że nie miałem dotąd do czynienia z twórczością Kotaro Uchikoshiego i Kazutaki Kodaki. Panowie są znani głównie fanom gatunku visual novel i wypuścili na świat m.in. bardzo popularną w swojej kategorii serię Danganronpa. The Hundred Line: Last Defense Academy to ich najnowszy projekt, w który włożyli maksimum, wysiłku i realizowali pod własnym szyldem jako Too Kyo Games.
Nie wiedziałem czego się spodziewać po tej produkcji. Zachęcony jednak zwiastunami i przedpremierowymi wersjami demo postanowiłem przyjrzeć się jej bliżej.
Szkoła inna niż wszystkie
Motyw japońskiego liceum, którego uczniowie ratują świat przed demonami jest już wyeksploatowany właściwie do granic możliwości. Mimo to twórcy nie obawiali się sięgnąć po ten motyw, nadając mu jednocześnie zupełnie nowego, świeżego wymiaru.
Główną postacią jest tutaj młody chłopak Takumi, którego poznajemy podczas kolejnego, zwyczajnego poranka, kiedy ze swoją wieloletnią przyjaciółką – Karuą - idą do szkoły. Sęk w tym, że Dzielnica Mieszkalna Tokyo, która stanowi miejsce akcji nie jest typowym miastem – to raczej odseparowane od świata osiedle ze sztucznym oświetleniem symulującym cykl dnia i nocy oraz regularnymi alarmami, w trakcie których mieszkańcy muszą ukrywać się w schronach.
Tego typu alarmy zazwyczaj nie oznaczają nic poważnego – ale nie tym razem. Bohaterowie są świadkami ataku dziwnych stworzeń na mieszkańców dzielnicy. W trakcie zostają rozdzieleni, a Takumi otrzymuje od jeszcze dziwniejszego stworzenia – mówiącego jajka - ofertę nie do odrzucenia – dołączenia do specjalnej grupy chroniącej świat przed najeźdźcami. W tym celu musi dokonać osobliwej transformacji w swoją hemoanimę – wojowniczą formę uosabiającą jego wewnętrzną siłę i manifestującą ją w postaci charakterystycznej dla niego broni. Tylko tak będzie w stanie ochronić Karuę oraz swoją rodzinę.
I tutaj zaczyna się właściwa akcja, bo trafiamy do tytułowej „Last Defense Academy”, w której razem z kilkunastoma innymi nastolatkami mamy spędzić 100 dni i walczyć ze stworami. Problem w tym, że nie wszyscy „rekruci” są skorzy do walki, a kolejne ataki wroga są coraz potężniejsze. Dlaczego to właśnie Takumi i reszta zostali wybrani do obrony ludzkości? Co się wydarzy po wspomnianych 100 dniach? I co znajduje się w tajemniczym pokoju, do którego nasi wrogowie próbują uzyskać za wszelką cenę dostęp (a co może zaważyć o losach świata)? Pytań jest mnóstwo, a odpowiedzi niewiele. Na domiar złego nasz głównodowodzący nagle znika, co jeszcze bardziej komplikuje sprawy…
Opowiedziana historia jest naprawdę solidna, przemyślana i wciągająca. Oczywiście składa się na to wiele elementów – począwszy od głównego wątku, a na wyrazistych postaciach innych uczniów oraz ich historiach skończywszy. Mamy tutaj naprawdę wybuchową mieszankę charakterów (które często są fasadą, pod którą kryje się coś więcej). To wszystko osadzono w postapokaliptycznych realiach oraz charakterystycznej, mocno krwawej konwencji.
Mimo zatem, że to kolejna historia o japońskich dzieciakach walczących z potworami, trudno mi ją porównać z czymkolwiek innym, co dotąd powstało. Szczególnie, że nie mamy tutaj jednego zakończenia. Otóż zabawa w pewnym momencie dość mocno się rozgałęzia na bazie naszych decyzji. W rezultacie całość przybiera nieco inną formę – twórcy mówiąc, że gra może stać się typową teen dramą, romansem, a nawet horrorem. Wszystko to prowadzi do jednego ze… 100 zakończeń.
Co ciekawe, Kotaro Uchikoshi i Kazutaka Kodaka, postawili sobie za cel, by każde zakończenie było na tyle bogate, by mogło być traktowane jako “prawdziwe zakończenie” (true ending), a nie jako poboczny scenariusz czy alternatywna ścieżka bez znaczenia. Na szczęście nie musimy przechodzić całej gry na nowo, aby się tego dowiedzieć, bo całość podzielono na rozdziały i po ukończeniu gry (co zajmuje ok. 40 godzin) możemy je rozgrywać na nowo, podejmując inne decyzje, żeby odblokowywać inne gałęzie historii.
100 dni walki, nauki, zbieractwa
Znacznie łatwiej o porównania, kiedy spojrzymy na samą rozgrywkę. Akcję podzielono tutaj bowiem na tytułowe 100 dni, co mocno przywodzi na myśl serię Persona, ale też pod względem formuły grze blisko do takich tytułów jak 13 Sentinels: Aegis Rim. Szczególnie, że w trakcie każdego dnia otrzymujemy stosunkowo spore pole do popisu, jeżeli chodzi o aktywności – możemy spędzać czas z innymi uczniami (co rozwinie naszą wiedzę w jednej z kilku kategorii), dawać im prezenty by pogłębiać znajomość, trenować umiejętności w wirtualnych walkach, a także ruszać na eskapady za szkołę w celu poszukiwania surowców (niezbędnych do ulepszania zdolności naszych nastoletnich wojaków).
W tym trybie zabawa sprowadza się głównie do odwiedzania kolejnych pomieszczeń i czytania baaardzo długich dialogów. Czuć tutaj ducha gier visual novel, z których zasłynęli twórcy, bo niektóre sceny toczą się nawet przez kilkadziesiąt minut, a rola gracza sprowadza do po prostu czytania tekstu wyświetlanego na ekranie (nie wszystkie kwestie mają voice acting). A trzeba przyznać, że tego tekstu jest ogrom!
Wszystko zmienia się podczas wyprawy za szkołę w poszukiwaniu surowców. Wówczas rozgrywka przybiera formę gry planszowej, w trakcie której losujemy katy z liczbą pól, o jakie chcemy poruszyć naszą postać w wybranym kierunku. W zależności od tego, na jakim polu wylądujemy czekają nas różne zdarzenia skutkujące obrażeniami dla naszej drużyny lub nagrodami w postaci znalezionych przedmiotów. Czasem przyjdzie nam też stoczyć szybką potyczkę. Jest to zdecydowanie najciekawszy, moim zdaniem, element całej zabawy – choć po którymś z kolei razie wydarzenia lubią się powtarzać (jak to w planszówkach…), przez co stają trochę przewidywalne.
Finalnie prędzej czy później wylądujemy na polu bitwy, bo co jakiś czas szkoła jest atakowana przez najeźdźców. Zazwyczaj mamy do pokonania kilka fal wrogów, a zwieńczeniem całości jest walka z bossem. Cele potyczek zazwyczaj sprowadzają się do wyeliminowania wrogów i ochrony transmitera pola siłowego chroniącego szkołę, choć czasem pojawiają się pewne urozmaicenia, zmuszając naszą drużynę do rozdzielenia, przetrwania przez określoną liczbę tur czy ochrony jakiejś osoby.
Walka to typowy turowy bitewniak, gdzie do dyspozycji mamy określoną liczbę punktów akcji współdzieloną przez całą drużynę. Jeden punkt akcji to jedna czynność. Same ataki najczęściej mają pole rażenia sięgające kilku pól – podobnie zresztą jak inne umiejętności buffującę drużynę. Z czasem do dyspozycji otrzymujemy też przedmioty jednorazowego użytku.
Nasze działania w trakcie walki ładują pasek na górze ekranu, który po dobiciu do 100% pozwala na użycie specjalnej, potężnej umiejętności bohatera. Te również różnią się w zależności od postaci. Co ciekawe, specjalne zdolności można użyć również, gdy liczba punktów życia postaci spada do krytycznego poziomu – wówczas skutkuje to jego śmiercią (zostaje ożywiony po zakończeniu danej fali), więc osłabia drużynę, ale jednorazowo może okazać się zbawienną decyzją.
Starcia nie są może jakoś koszmarnie wymagające, ale trzeba przy nich kombinować i dobrze analizować sytuację, a następnie efektywnie dobierać czynności. Mamy ograniczoną liczbę PA, więc w danej duże może się zdarzyć, że nie wszystkie postacie wykonają swój ruch – czasem wręcz opłaca się zaatakować dwa razy inną postacią. Co więcej za pokonywanie dużych przeciwników otrzymujemy dodatkowe punkty akcji, więc warto traktować ich priorytetowo. Jest to trochę głębi i kombinowania – choć nie nazwałby, całego modelu walki szczególnie mocno złożonym.
Typowe anime, świetny voice acting
Od strony graficznej gra nie rzuci nikogo na kolana. Jest to bowiem w głównej mierze produkcja 2D, gdzie główne skrzypce grają estetyczne makiety z lokacjami oraz pojawiające się na nim statyczne grafiki bohaterów. Te zmieniają swoją pozę z każdą wypowiedzią (na jedną z kilkunastu), co ma lepiej odzwierciedlać ich emocje i nastawienie. To specyficzny styl typowy dla visual novel, ale też często spotykany w jRPG.
Oprawa lekko się zmienia w trakcie walk czy ekspedycji poza szkołę. Ale i wówczas mamy do czynienia raczej z jakością pokroju Nintendo Switch (zresztą grę wydano tylko na tę platformę oraz na PC). Ma to swoje dobre strony, bo w rezultacie Last Defense Academy ma niewygórowane wymagania sprzętowe. Z powodzeniem możemy grać w 90 kl/s na SteamDecku, do czego gra zresztą doskonale się nadaje. Choć trzeba zauważyć, że w trybie walki postacie są naprawdę małe, a brak możliwości przybliżania kamery (możemy ją jedynie obracać) sprawia, że całość jest pozbawiona kompletnie szczegółowości i przez to trochę nieatrakcyjna. Postacie przypominają bowiem czasem czarne plamy, a wrogowie kolorowe kropki. Niektórych będzie to odrzucać - nawet mimo całkiem nieźle prezentujących się animacji ataków.
Udźwiękowienie mile zaskakuje. Przyjemna, wpadają w ucho towarzyszy nam właściwie przez cały czas. Nie jest to może poziom przytaczanej wcześniej Persony, ale twórcy zbliżyli się do tej jakości naprawdę na centymetry (choć to oczywiście moja perspektywa) – czuć zresztą tutaj pewną inspirację.
Niestety nie wszystkie dialogi otrzymały voice acting – większość z nich jest kwitowana jednie krótkim „hm”, „haha”, „grr”, „hej” lub czymś podobnym (znowu, dla lepszego zilustrowania emocji). Kiedy jednak już słyszymy pełne wypowiedzi, są one świetne – idealnie dopasowano aktorów do postaci, a ci doskonale oddali ich usposobienie. Głosy zwariowanej Darumi czy permanentnie wściekłego Katemaku to mistrzowska robota. I mam tutaj na myśli zarówno oryginalną japońską jak i angielską wersję – obie dają radę, choć wiem, że dla wielu granie w tę drugą to trochę profanacja.
Nie spodziewałem się, że tak mnie wciągnie
The Hundred Line: Last Defense Academy jest bez wątpienia wyjątkową produkcją. Oczywiście nie każdemu przypadnie do gustu ten gatunek, tak jak nie każdy trawi anime, visual novel i elementy typowe dla jRPG czy taktycznych gier turowych. Jeżeli macie alergię na te słowa – trzymajcie się od tej gry z daleka.
Cała reszta zdecydowanie doceni kunszt twórców. Fundament Last Defense Academy, a więc złożona, wielowątkowa i rozgałęziająca się fabuła to prawdziwy majstersztyk. W połączeniu z bardzo ciekawymi i przekonującymi do siebie (m.in. dzięki świetnemu audio) postaciami oraz wciągającym gameplayem daje to nam grywalną i wciągającą produkcję, którą chce się przechodzić więcej niż raz.
- Ciekawa i wciągająca historia ze zwrotami akcji i barwnymi postaciami
- Wiele zakończeń i rozgałęzień głównego wątku
- Satysfakcjonujące walki i eksploracja
- Świetny voice acting...
- ... którego jest zdecydowanie za mało
- Czasami dialogi są zbyt rozwleczone i do niczego nie prowadzą
Hej, jesteśmy na Google News - Obserwuj to, co ważne w techu