Komputery i laptopy

Recenzja Sony Vaio Pro 11 - mały, ale wariat

Kamil Ostrowski
Recenzja Sony Vaio Pro 11 - mały, ale wariat
29

W stale (chociaż coraz wolniej) kurczącym się segmencie pecetów ultrabooki pozostają kategorią komputerów osobistych, które pozostają rozwojowe. Wraz z postępującą miniaturyzacją, coraz łatwiej jest stworzyć komputer oferujący szeroki wachlarz zastosowań, mający jednocześnie niewielkie rozmiary, i w...

W stale (chociaż coraz wolniej) kurczącym się segmencie pecetów ultrabooki pozostają kategorią komputerów osobistych, które pozostają rozwojowe. Wraz z postępującą miniaturyzacją, coraz łatwiej jest stworzyć komputer oferujący szeroki wachlarz zastosowań, mający jednocześnie niewielkie rozmiary, i w miarę przystępny cenowo. Zaraz, zaraz – skoro tak, to czemu właściwie Sony wycofało się z produkcji komputerów osobistych?

Trzeba przecież przypomnieć, że Sony Vaio Pro 11, to może być ostatnia na długi czas recenzja tego typu sprzętu, produkowanego przez japońską korporację. Producent zarabia świetnie na telefonach, tabletach i PlayStation, ale biznes komputerów osobistych mu ciążył, więc tę gałąź zupełnie ucięto. Dlaczego? Odpowiedź jest prosta – na tym rynku nie wystarczy już być dobrym. Trzeba być najlepszym. Po Vaio Pro 11 widać natomiast, że Sony nie potrafiło dograć wszystkiego, a produkt rozchodzi się w szwach. Ale nie uprzedzajmy faktów. Po kolei.

Witaj pięknisiu

Jak większość produktów Sony również Vaio Pro na pierwszy rzut oka zachwyca pięknym projektem. Komputer jest zgrabny – zdecydowano się na jak najdłuższe pociągnięcie płaszczyzny, która załamuje się bardzo ostro, dopiero na około centymetr przed krawędzią. Ostre kąty na brzegach przywodzą odrobinę na myśl design PlayStation 4. Urządzenie nieco zwęża się też ku przodowi. Prawdopodobnie również z tyłu byłoby chudsze gdyby nie to, że... byłby problem z zamontowaniem gniazd USB i HDMI. Zgadza się - Vaio jest aż tak niewielkie.

Vaio Pro 11 jest nie tylko bardzo smukły, ale też leciutki. Wersje 11-calowa waży zaledwie 870 gramów, co jak na pełnowymiarowy komputer, jest wynikiem zachwycającym (do specyfikacji jeszcze dojdziemy, ale nie rozczaruje Was). Komputerowi bliżej jest więc wagą do 10-calowego tabletu, niż laptopów – najnowszy iPad Air waży przecież 469 gramów, Surface Pro 2 to 900 g., a zapowiedziany dopiero co Surface Pro 3 ważył będzie 800 g. Pamiętajmy przy tym, że mamy tutaj klawiaturę, złącza, touchpada, itd. Nie sposób nie być pod wrażeniem.

Można by pomyśleć, że z powodu niewielkich gabarytów i wagi sprzęt będzie się wydawał kruchy, ale tak nie jest. To znaczy jest. To znaczy... to oszustwo, ale całkiem niezłe. Przepraszam, już przestaję bredzić – zwyczajnie łatwo jest zmieszać się opisując ten aspekt. Obudowa jest stworzona z włókna węglowego, ale sprawia wrażenie metalizowanej, będąc przy tym matowa. Dzięki temu na pierwszy rzut oka i pierwsze dotknięcie Vaio Pro 11 wydaje się solidny. Dopiero po jakimś czasie orientujemy się, że zmniejszenie wagi komputera miało swoją cenę. Konstrukcja jest dosyć podatna na ugięcia się, co widać szczególnie, kiedy piszemy na klawiaturze – ramka po prostu ugina się pod palcami. Z ciekawości zaczynamy więc uginać inne elementy i po chwili okazuje się, że pod delikatnym naciskiem wszystko się rusza. Burzy to nieco iluzję, której ulegliśmy w pierwszym momencie. Niemniej, musimy pamiętać, że priorytetem była niska waga. Coś za coś.

Mały, ale wariat

Vaio Pro 11 to sprzęt, który pięć lat temu marzył się każdemu miłośnikowi elektroniki. Gabaryty i waga netbooka, wraz z wnętrzem pełnoprawnego laptopa. W testowanej przeze mnie wersji dostałem Windowsa 8 napędzanego przez procesor Intel Core i5-4200U (ten sam, który w czasie premiery siedział w Surface Pro 2), do spółki z 4GB pamięci RAM (1600 MHz). O ile lepszy procesor wydaje mi się zbędnym zbytkiem, tak dodatkowa pamięć mogłaby się przydać – komputer po pewnym czasie wpada w manierę „zastanawiania się” przez krótką chwilę. Niestety, nie ma możliwości rozszerzenia.

Niezły procesor i pozostałe parametry, w tym zadowalająca, chociaż zintegrowana, karta graficzna sprawiają, że Vaio Pro 11 jest czymś więcej niż tylko zabawką. Komputer Sony żadnej pracy się nie boi – możemy swobodnie wykonywać na nim bardziej zaawansowane zadania, jak chociażby obróbka filmów czy otwarcie kilkudziesięciu nawet zakładek w przeglądarce. Dużą zasługę w podniesieniu komfortu pracy ma także zdecydowanie się na użycie wyłącznie dysku SSD. Wyobrażam sobie, że wiele osób może cierpieć z powodu niekoniecznie pojemnej pamięci. Realnie, po zainstalowaniu systemu i paru niezbędnych aplikacji, zostaje nam do dyspozycji tylko część ze 128GB, które oferuje producent. W dzisiejszych czasach to bardzo mało – kilkanaście filmów, parę gier wideo i synchronizacja z chmurą, na której trzymamy swoje zdjęcia szybko sprawią, że zaczniemy liczyć gigabajty.

Nie ma też większych problemów z uruchamianiem sporej biblioteki gier wideo, tak długo jak nie oczekujemy cudów. Za wyświetlanie grafiki odpowiada zintegrowany układ Intel HD 4400 – wydawcy z reguły dbają o to, żeby najpopularniejsze rozwiązania były wspierane, w związku z czym w popularne tytuły sieciowe pogramy bez problemów. To samo tyczy się niewymagających produkcji niezależnych i nieco starszych tytułów. Nie liczcie jednak na to, że Vaio Pro stanie się dla Was kolejną platformą do grania. Do wirtualnej rozrywki ten sprzęt może służyć w ostateczności, a nie przede wszystkim. League of Legends, Dota 2, Starcraft, indyki - to zadania dla ultrabooka Sony, nie najnowsze Call of Duty czy Watch Dogs. Pamiętajcie jeszcze, żeby zmniejszyć rozdzielczość – natywnie Vaio Pro 11 obsługuje 1920x1080, ale nie ma możliwości, żeby grać w takim wysokim ustawieniu.

Jeżeli chodzi o pozostałe kwestie to mamy: dwa złącza USB 3.0, złącze HDMI, wbudowaną kamerkę internetową i głośniki stereo. Te ostatnie grają nieco bezpłciowo i płasko. Mamy też Bluetooth i NFC.

Nieźle wygląda czas pracy na baterii. W przypadku używania Vaio do celów nie obciążających mocno komputera, jak pisanie czy przeglądanie sieci, w maksymalnym podświetleniu możemy liczyć na dobre sześć czy siedem godzin. Jeżeli będziemy chcieli w coś pograć, to wyciągniemy trzy, może trzy i pół godziny. Wystarczy nawet na długą podróż, o ile będziemy rozsądni.

Poł beczki miodu, pół beczki dziegciu

Niestety, w praktyce współpraca z Vaio układa się nieszczególnie. Szybko zaczynają męczyć większe i mniejsze problemy. Przede wszystkim, przez zastosowanie wysokiej rozdzielczości w komputerze o niewielkich rozmiarach mamy problemy... z obsługą. Windows 8 skaluje się w pewnej mierze, problem pojawia się jednak w przypadku aplikacji desktopowych, które są stworzone... no, dla desktopa. W przypadku Vaio mamy wrażenie wiecznego nawlekania igły – trafienie w mniejsze elementy to zabawa dla cierpliwych. W nawigacji pomaga nam nieco dotykowy ekran, aczkolwiek kiepski touchpad pozostaje naszym utrapieniem.

Zwłaszcza, że to zadanie utrudnia nam drugi element, który nie pasuje do całej układanki. Płytka dotykowa, która jest najzwyczajniej koszmarna. Praktycznie co drugi raz, kiedy próbujemy nacisnąć jakiś element, przesuwamy kursor. Albo przesuwamy ikonę. Ewentualnie skaczemy na drugi koniec ekranu. Wszystko może się zdarzyć. Jakby tego było mało, nie można nawet używać fizycznych przycisków, bo schowano je pod touchpadem, na dole. Zapomniano jednak zmniejszyć software’owo czułość w tej okolicy. Co oznacza więcej przesuwania i zmian położenia kursora. Jakby tego było mało, ponieważ mamy dotykowy ekran, postanowiono wykastrować płytkę z części opcji, do których zdążyliśmy się już przyzwyczaić, jak chociażby scrollowania przy pomocy dwóch palców czy obsługi gestów odkrawędziowych Windowsa 8. Strach się bać.

Kolejna sprawa to system chłodzenia, który jak na ultrabooka jest po prostu za głośny. O ile w stanie spoczynku, podczas przeglądania sieci czy pisania, nie jest źle, bo wiatrak jest słyszalny, ale dyskretny, tak pod obciążeniem Vaio Pro 11 staje się po prostu irytującym wyjcem. Nie mówiąc o tym, że nagrzewa się dosyć solidnie, wprowadzając niepokój. Nie mogłem przestać się zastanawiać czy nie powinienem przypadkiem dać mu odpocząć, bo jeszcze coś się zepsuje.

Wisienką na torcie są bardzo ostre dolne krawędzie, które wiecznie wbijają się w nadgarstki i okolice. Są jak igły. W niektórych pozycjach w ogóle tego nie zauważamy, ale w pewnych sytuacjach nie da się od tego uciec, co doprowadza do szału.

Podsumowanie

Vaio Pro 11 to w tej chwili przede wszystkim rozwiązanie dla tych, którzy szukają lekkiego i taniego (jak na ultrabooki) ultrabooka. Sprzęt ma już prawie rok, a Sony niedawno wycofało się z produkcji komputerów osobistych, można więc spodziewać się, że cena, która obecnie wynosi około 3700zł, będzie spadała w dół. Jeżeli przyzwyczaić się do tragicznego touchpada i głośnego wiatraka, to dostajemy świetny komputer dla osób, które cenią sobie mobilność. Vaio Pro 11 można nosić prawie zawsze przy sobie i specjalnie tego nie odczuwać, nie mówiąc o tym, że możemy zostawić ładowarkę w domu. Sony „na odchodne” zrobiło więc sprzęt, który świetnie radzi sobie z tym, z myślą o czym stworzono w ogóle kategorię ultrabooków. Szkoda, że rozchodzi się trochę w szwach.

Hej, jesteśmy na Google News - Obserwuj to, co ważne w techu