Po przejęciu Fitbita przez Google długo musieliśmy czekać na opaskę z usługami internetowego giganta. Charge 6 to świetna opaska, a dzięki mapom, płatnościom i im podobnym ociera się wręcz o ideał.
Powiedzmy sobie szczerze – większość z nas nie potrzebuje dziesiątek funkcji, które producenci tak ochoczo instalują w kolejnych generacjach swoich smartwatchy. Pewnie wykorzystujecie na co dzień ułamek z nich. Opaski fitness są tańsze, a oferują często to samo w bardziej skondensowanej formie, a przy tym dłużej działają na baterii. Oczywiście koniec końców wszystko sprowadza się do potrzeb i gustu, więc najważniejsze, że mamy wybór.
Fitbit Charge to seria opasek, które zawsze mi się podobały. Nie były nafaszerowane toną zbędnych dodatków, prezentowały się gustownie na nadgarstku i jednocześnie długo pracowały na baterii. Z czasem jednak moje potrzeby rosły – smartwatche integrowały się z nawigacją, pozwalały na płatności zbliżeniowe i sterowanie multimediami. Fitbit zostawał trochę w tyle.
Przejęcie przez Google to może nie jest najlepsze, co się przydarzyło tej marce (szczególnie patrząc na ostatnie doniesienia o ograniczeniu kanałów dystrybucji). Nie ulega jednak wątpliwości, że integracja Charge’a 6 (i innych produktów) z usługami kalifornijskiej firmy jest strzałem w dziesiątkę i tchnęła w nie nowe życie.
Konstrukcja i design
W porównaniu z Charge 5 wielkich zmian tutaj nie uświadczycie. Urządzenia są w zasadzie identyczne. Jedyną różnicą jest boczny przycisk na aluminiowej kopercie. Zastosowano tutaj delikatne wybrzuszenie, które mogłoby sugerować, że mamy do czynienia z fizycznym guziczkiem. Jest on (niestety) dotykowy – ale jest. Żeby go wcisnąć potrzeba dwóch palców – drugim przytrzymujemy drugą stronę obudowy – co może być kłopotliwe w sytuacjach, kiedy mamy spocone lub brudne dłonie. Z drugiej strony Charge 6 nie jest opaską dla wyczynowców, więc można to jakoś usprawiedliwić.
Fitbit Charge 6 jest dostępny w sprzedaży w kilku wersjach kolorystycznych – koralowej, czarnej oraz srebrnej. Do mnie trafiła ta pierwsza, która zdecydowanie przykuwa wzrok. Oczywiście paski są wymienne, więc w razie potrzeby możemy dokupić inne – tych zawsze w ofercie Fitbita było relatywnie sporo. Możemy nawet stosować paski z Charge’a 5, bo złącza są bliźniacze. W zestawie tradycyjnie otrzymujemy dwa rozmiary – dla małych i dużych nadgarstków.
Zastosowanie znalazł tutaj wyświetlacz AMOLED o przekątnej 1,04 cala z powłoką Corning Gorilla Glass 3. Jest on bardzo wyraźny, ma soczyste kolory i nawet w pełnym stopniu daje się odczytać na nim treści, co dobrze wróży. Panel dotykowy działa przyzwoicie. Oczywiście nie liczcie tutaj na responsywność rodem z Apple Watcha Ultra 2. Animacje bywają toporne, a czas reakcji budzi wątpliwości. Mówimy jednak ciągle o trackerze za 700 zł, a jak na te standardy jest naprawdę nieźle.
Na spodzie tradycyjnie mamy umieszczony zestaw czujników, a także złącza służące do ładowania. Szkoda, że producent nie poszedł w kierunku bezprzewodowej ładowarki – ciągle mamy tutaj dwa piny, które trzeba dość precyzyjnie przyłożyć do opaski.
Charge 6 jest bardzo wygodny. Waga 30 g sprawia, że właściwie można zapomnieć o posiadaniu go na nadgarstku. To też sprawia, że dobrze się z nim śpi, czego nie można powiedzieć o wielu smartwatchach. Oczywiście cała konstrukcja jest też wodoszczelna (do 5 ATM).
Możliwości i oprogramowanie
Fitbit Charge 6 posiada taki sam zestaw czujników jak poprzednia generacja. Dalej brakuje niestety wysokościomierza do bardziej dokładnego mierzenia pokonywanych stopni. W tym celu wykorzystywany jest wbudowany GPS, który jednak dość drastycznie konsumuje baterię i nie jest tak precyzyjny jak konkurencyjne rozwiązania.
Nowością jest sensor EKG będący autorskim projektem Google’a – wykorzystuje on uczenie maszynowe i tym samym ma być o wiele bardziej precyzyjny niż poprzednia generacja (wg producenta nawet do 60%). Mam wrażenie, że wyniki pokrywały się z tym, co na drugim nadgarstku monitorował mój Apple Watch w trakcie testów, co jest raczej dobrą wiadomością.
Co ważne, Charge 6 potrafi teraz też przesyłać informacje o tętnie do innych urządzeń – np. sprzętu treningowego marki Peloton. Niestety lista kompatybilnych sprzętów jest dość krótka, póki co.
Największym atutem Charge 6 jest kompatybilność z usługami Google. Płatności Fitbit Pay zastąpił teraz Google Wallet, który jak dotąd mnie ani razu nie zawiódł. Niestety wprowadzanie kodu PIN jest dość żmudne z uwagi na maleńki ekran opaski. Mamy tutaj teraz też wsparcie dla YouTube Music (musimy posiadać subskrypcję), a także Google Maps. Szczególnie dobrze oceniam tę ostatnią – opaska teraz informuje nas „zakręt po zakręcie”, gdzie mamy pójść. Sęk w tym, że z iPhone’m działała ona bardzo wybiórczo. Raz mi się udawało ją włączyć, a raz nie. Trudno nazwać to dopracowanym rozwiązaniem.
Z innych nowości warto wymienić 20 nowych treningów, które możemy śledzić za pomocą Charge’a 6, a więc łącznie mamy ich tutaj już 40. Dalej mamy tutaj oczywiście też pomiar EDA, minuty aktywności, a także wskaźnik gotowości wyliczany na podstawie odbytych już treningów. Opaska też dobrze sobie radzi z powiadomieniami systemowymi.
Wszystkie informacje są agregowane w dedykowanej aplikacji, która w ostatnim czasie przeszła dość dużą metamorfozę (nie obyło się bez kontrowersji i negatywnych opinii). Mam wrażenie, że teraz jest dużo bardziej czytelna i nowoczesna. Oczywiście nie zabrakło tutaj funkcji społecznościowej, elementów grywalizacji i innych niekoniecznie niezbędnych dodatków.
Tradycyjnie najlepsze funkcje Fitbita są dostępne w abonamencie Fitbit Premium, za który musimy zapłacić 400 zł rocznie. To mocno pada cieniem na Charge’a 6 – szczególnie na tle konkurencji, która to samo udostępnia często bez opłat. Niektóre z tych płatnych dodatków są jednak dość unikatowe – np. profil snu czy comiesięczne raporty. Subskrypcja to również dostęp do planów treningowych, prowadzonych medytacji i bazy przepisów kulinarnych. Wszystkie te treści są niestety w języku angielskim.
Dużym atutem Fitbit Charge 6 jest czas pracy na baterii, który sięga nawet 7 dni. Oczywiście ten czas łatwo da się zmniejszyć do jednego dnia – wystarczy kilka intensywnych treningów z użyciem GPS-a i częste wybudzanie ekranu.
Czy to jest "TA" opaska?
Fitbit Charge 6 nie jest żadną rewolucją w swojej kategorii. To opaska łudząco podobna do poprzedniej generacji. Po prostu ją lekko ulepszono i napakowano usługami Google. Muszę przyznać, że to w zasadzie wystarczyło, żeby stała się jednym z moich ulubionych gadżetów tego typu. Jest lekka, dyskretna, wygodna, działa długo na baterii i ma w zasadzie wszystko, co niezbędne z płatnościami, powiadomieniami i dokładnym monitorowaniem aktywności na czele.
Oczywiście do ideału sporo zabrakło. Dotykowy przycisk bywa frustrujący. GPS pożera baterię w mgnieniu oka i nie grzeszy przy tym dokładnością. Google Maps działają kiedy chcą. Natomiast za najfajniejsze funkcje trzeba płacić.
Ogólnie to jednak przyzwoity produkt, który nie zrujnuje naszego budżetu, a ma sporo do zaoferowania w kwestii monitorowania aktywności fizycznej. Duża liczba trybów treningowych, precyzyjny pomiar tętna i świetna aplikacja sprawiają, że opaska dobrze sprawdza się w boju. Nie da się jednak ukryć, że konkurencja dla Fitbita w tym segmencie cenowym jest spora, co sprawia, że o sukces sprzedażowy może być trudno.
- Lekka, zgrabna i wygodna
- Czytelny ekran
- Długi czas pracy na baterii
- Aż 40 treningów
- Ulepszony czujnik EKG
- Wbudowane usługi Google
- Cena nie jest niska, a do tego dochodzi abonament Premium
- GPS jest niezbyt dokładny i pożera baterię
- Google Maps miewają humory
Hej, jesteśmy na Google News - Obserwuj to, co ważne w techu