Recenzje gier

Recenzja Destiny 2: Final Shape. Co za epickie zakończenie!

Tomasz Popielarczyk
Recenzja Destiny 2: Final Shape. Co za epickie zakończenie!
Reklama

Destiny 2: Ostateczny Kształt zamyka pewien rozdział w historii Destiny. I choć była ona wypełniona wzlotami i upadkami, trudno oprzeć się wrażeniu, że, dzięki temu dodatkowi, może na nowo nabrać blasku.

Czy mieliście kiedyś tak z jakąś grą, że nie mogliście się od niej oderwać przez długie miesiące, żeby potem totalnie Wam zbrzydła? Tak w skrócie wygląda moja relacja z Destiny 2. Swego czasu byłem od tej produkcji wręcz uzależniony – spędzałem długie godziny na grindowaniu i powtarzaniu aktywności tylko po to, żeby zdobyć nowe, lepsze uzbrojenie (najlepiej w wersji god roll – z najlepszymi możliwymi perkami), podnieść poziom światła czy po prostu odblokować pewne wyzwania.

Reklama

Od tamtej pory minęły 3 lata, a ja ciągle nie mogłem spędzić przy Destiny 2 więcej niż godziny. I nie ma to nawet związku z tym, że poprzedni dodatek Lightfall był po prostu słaby i nudny. Po prostu idea wiecznego grindu i pogoni za – no właśnie za czym – mnie zmęczyły.

Rozpoczęcie zabawy przy dodatku Final Shape było zatem dla mnie sporym wyzwaniem. Jednocześnie mocno liczyłem, że gra przez ten czas, jaki od niej odpoczywałem, stała się trochę bardziej przyjazna okazjonalnym graczom i mniej nastawiona na grind. Najważniejszym pytaniem było jednak to, czy w końcu doczekała się nowej zawartości na miarę dużego dodatku – z nowymi przeciwnikami i faktycznie robiącymi różnicę nowymi umiejętnościami. Przekonajmy się.

Ostateczny kształt Destiny 2

Jeżeli chodzi o premierę Destiny 2: Final Shape to oczywiście wyszło jak zwykle. Serwery nie wytrzymały, więc przez pierwsze kilka(naście?) godzin nie dało się zagrać. Potem na szczęście było już tylko lepiej.

Ostateczny Kształt jest finałem epickiej sagi, którą Bungie opowiada nam od 10 lat. Historii o Wędrowcu, Strażnikach i Świadku - arcywrogu, który się wyłonił z ciemności i ukazał w pełni właściwie nie tak dawno temu (a może tak mi się tylko wydaje?). Żeby lepiej oddać skalę – wyobraźcie sobie to trochę jak finał ulubionego serialu po 7 sezonach, albo jak ostatnią część Avengersów.


W ramach głównej kampanii odwiedzamy wnętrze Wędrowca, gdzie będziemy musieli stawić czoła wspomnianemu Świadkowi. Sęk w tym, że miejsce to zostało spaczone przez moc naszego przeciwnika, w wyniku czego ścierają się tutaj moce dobra i zła. I to dosłownie – o czym najlepiej przekonać się na własnej skórze.

Oczywiście towarzyszą nam tutaj postaci dobrze znane z poprzednich odsłon – Zavalla, Ikora, Cayde i spółka. Natomiast sama historia wreszcie została napisana z odpowiednią pasją i rozmachem. Po fatalnie głupim Upadku Światła jest to miła odmiana i kolejne epizody śledzi się z zapartym tchem. Jest intensywnie, emocjonalnie, a czasem nawet trochę strasznie. Nie spodziewałem się, że doświadczę jeszcze kiedykolwiek tego w Destiny. Na całość będziemy potrzebowali niewiele, bo ok. 7 godzin.

Reklama


Jednak dopiero po ukończeniu fabuły tak naprawdę otwiera się przed nami całe Destiny 2: Final Shape. I tu po raz pierwszy do dyspozycji otrzymaliśmy aktywność na aż 12 graczy (która jest de facto ostatnią misją kampanii). Jest chaotyczna, nieprzewidywalna i… oryginalna. Wreszcie czuć tutaj powiew świeżości, którego tak bardzo potrzebowała ta seria.

Reklama

Tradycyjnie otrzymaliśmy też nowe szturmy, nowe przedmioty egzotyczne i mechaniki rozgrywki. Szczególnie fajnie na tym polu wypada Blade Serce Wędrowca – nowa lokacja, która jest prywatną instancją gracza, przez co wiąże się z nietypowymi aktywnościami.


Dodatek wprowadza również nową podklasę – pryzmatyczną. Jest to archetyp łączący w sobie moce światła i ciemności. Mamy tutaj również dodatkowy pasek do naładowania, w wyniku czego będziemy mogli aktywować specjalne moce. Oczywiście nie zastępuje on dobrze już znanych supermocy, a jest dodatkową zdolnością. I muszę przyznać, że jest to naprawdę fajne i przyjemne. Jak na razie nową podklasą gra się znakomicie. Choć trudno tu doszukiwać się w zasadzie rewolucji, jeśli chodzi o rozgrywkę. Bardziej bym to traktował jako pewne, bardzo potrzebne odświeżenie.

Czy warto?

Final Shape to zwieńczenie ostatnich 10 lat rozwoju Destiny 2, w trakcie których łącznie dostaliśmy 7 rozszerzeń i dziesiątki różnych aktywności, wydarzeń i nie tylko. Ten rozwój był dość chaotyczny. Twórcy często sami nie do końca wiedzieli, w którą stronę chcą iść. W rezultacie część zmian i decyzji mocno frustrowała społeczność skupioną wokół gry. A ta z roku na rok się kurczyła.

Trudno ocenić ten dodatek przez pryzmat kampanii, początkowych aktywności. Bo przecież nowości będą spływały do Destiny 2 teraz przez kolejny rok w postaci kolejnych sezonów. I to w dużej mierze od ich jakości będzie zależało, czy gracze zostaną z Bungie czy znowu się rozejdą na wszystkie strony wszechświata.

Reklama


Czy Ostateczny Kształt przywróci blask Destiny 2? Jest na to duża szansa, bo nowa zawartość jest wreszcie ciekawa i niebanalna, a ogrom zmian w rozgrywce sprawia, że gra jest dziś lepsza niż kiedykolwiek wcześniej. Tym samym jest to doskonała okazja, żeby do serii wrócili jej weterani, którzy porzucili zawód Strażnika dawno temu. Być może zrobię to również i ja…

Z drugiej strony wielki finał historii sprawia, że twórcom będzie bardzo trudno otworzyć nowy, epicki rozdział z nowym arcywrogiem i historią do opowiedzenia. Widać to już było wielokrotnie – chociażby po kinowym uniwersum Marvela, które dla wielu się skończyło na Avengers: Endgame. Podobnie może być i tutaj.

Destiny 2: Final Shape
plusy
  • Epicki scenariusz zrealizowany z rozmachem
  • Sporo nowości w rozgrywce i mechanikach
  • Ogrom zawartości endgame - jest tutaj naprawdę co robić
minusy
  • Nowi gracze będą mieli problem, żeby się tutaj odnaleźć - gra im tego nie ułatwia

Hej, jesteśmy na Google News - Obserwuj to, co ważne w techu

Reklama