Recenzje gier

Paper Mario: The Thousand-Year Door - recenzja. Udany powrót do przeszłości, ale...

Kamil Świtalski
Paper Mario: The Thousand-Year Door - recenzja. Udany powrót do przeszłości, ale...
Reklama

Są takie gry, które nie potrzebują wiele by po latach dawać równie wiele frajdy co w dniu premiery — nawet jeśli ta miała miejsce kilka dekad temu. I Paper Mario: The Thousand-year door jest tego idealnym przykładem.

Klasyka gatunku powróciła w odrobinę dopieszczonym wydaniu. Miejscami lepszym, miejscami gorszym. Ale bez wątpienia każdy, kto zna serie i zagrywał się w Paper Mario na Game Cubie — poczuje się tutaj jak w domu!

Reklama

Paper Mario: The Thousand-Year Door to perfekcyjna mieszkanka gry RPG z łamigłówkami. Jeżeli poszukujecie typowego platformera z maskotką Nintendo — to lojalnie uprzedzam, że to nie ten adres. Dzisiaj mowa o nieco innej zabawie ze znanymi i lubianymi bohaterami, którzy pierwotnie w 2004 roku zawitali na konsolę Game Cube. Była to druga gra z serii Paper Mario i przez wielu po dziś dzień jest uznawana za najlepszą. Dlaczego? Już tłumaczę!

Paper Mario: The Thousand-Year Door: więcej, lepiej, z mniejszą ilością klatek

Mario nigdy nie ma szczęścia. Bohatera zawsze wzywa jakaś przygoda, która wiąże się z całym szeregiem niebezpieczeństw. I tak oto kiedy Peach trafia na jedną z tajemnic do odkrycia wie, że nie da sobie sama rady trafić z mapą do skarbu. Nie wstydzi się jednak poprosić o pomoc wąsatego hydraulika, który w mig zjawia się w Rogueport i postanawia ruszyć z nią ku przygodzie. Ale jak to w serii bywa — księżniczka szybko zostaje porwana, a nam nie pozostaje nic innego jak udać się za nią w pościg.

Pościg ten będzie prawdziwą przygodą pełną tajemnic do rozwikłania i walk do stoczenia. Na szczęście poznani na naszej drodze bohaterowie pomogą nam uporać się ze wszelkimi przeciwnościami losu. Wszystko to podane w pełnej znakomitych żartów formie, a do tego zaklęte w oprawie która po latach... no nie będę ukrywał, wciąż się broni. Podobnie jak klasyczny do bólu, turowy, system walki. W czasach gry gra debiutowała był on obowiązującym w branży standardem — i dobrze. Bo po latach wciąż jest świeży i znakomicie sprawdza się w akcji. Jako że w walce z naszej strony zawsze bierze zestaw bohaterów, a do tego we wszystko wplecione są elementy zręcznościowe — gra nie nuży i angażuje bez reszty od początku do końca. Tym bardziej, że sam grind nie jest jakoś specjalnie uciążliwy i przesadzony.

O ile jednak gra wciąż wygląda przepięknie i zestarzała się w dużej mierze z klasą — o tyle tego samego nie można powiedzieć o technikaliach. Zarzuty na temat tego, że gra działa wolniej i gorzej niż na Game Cube nie są przesadzone. Tam faktycznie gra oferowała 60 fps, podczas gdy na Switchu jest ich tylko 30.

Ponadto dla wszystkich, dla których będzie to pierwsza styczność z grą problemem może okazać się... tempo. Tamtejsza fabuła rozkręca się powoli, zaś przejście gry zajmuje około 35-40 godzin. Nie jest to najbardziej dynamiczna opowieść w świecie gier — i warto mieć to na uwadze sięgając po ten tytuł.

Jeżeli jednak nie boicie się archizmów, wolnego rozwoju historii i chcecie powrócić do klasyki — będziecie zachwyceni. To gra która wciąż skrywa w sobie masę uroku i tej magii Nintendo, obok której trudno jest przejść obojętnie!

Reklama

Hej, jesteśmy na Google News - Obserwuj to, co ważne w techu

Reklama