Czasami mniej znaczy więcej. Dlatego pomimo dedykowanego stanowiska pracy często pracuję z salonu.
Mam świetny komputer, ale i tak pracuję na tanim laptopie w salonie. Dlaczego?
Czy tego chcemy czy nie, pandemia zmieniła to, jak pracujemy. Tak wiem, bardziej wyświechtanego sloganu już się nie dało ułożyć, ale nic nie poradzę na to, że w moim przypadku jest to po prostu prawda. Kiedy przechodziłem do Antywebu, moja poprzednia praca wymagała obecności w biurze. Owszem, można było pracować zdalnie od czasu do czasu, ale generalnie na opcję "full z domu" nie było opcji. Z resztą, w tamtych warunkach praca zdalna okazała się być dla mnie nieefektywna, o czym już kiedyś pisałem. Dlatego też przechodząc tutaj w marcu 2020 r. martwiłem się, jak opcja pracy całkowicie zdalnej sprawdzi się w moim wypadku.
Jak się okazało - nie było z tym problemu i bardzo szybko wyrobiłem sobie szereg rutyn, które pomagały mi się skupić i dzięki którym pracowało (i pracuje) mi się po prostu przyjemnie. Duża w tym zasługa faktu, że w poprzednim i obecnym mieszkaniu miałem (mam) własne biurko - mogłem więc dostosować przestrzeń pracy do siebie i zorganizować ją w taki sposób, w jaki mi się podoba.
Jednak im dalej w las tym więcej drzew, a im więcej możliwości, tym więcej rozpraszaczy
Nie chce zgrywać świętego, ponieważ nie ma osoby, która pracując ma zawsze 100 proc. efektywność. Im dłużej jednak pracowałem z domu, tym bardziej zauważyłem, że coraz więcej rzeczy "woła" o moją uwagę. Nie mówię tu już nawet o mediach społecznościowych, ponieważ te w dziwny sposób same się ograniczyły i dziś rzadko kiedy z nich korzystam, jednak wszelkiego rodzaju czaty, portale informacyjne i inne tego typu elementy zazwyczaj zawsze działają w tle. Szczytowym momentem tego było rozpoczęcie się wojny na Ukrainie, gdzie pomimo zerowego wpływu na przebieg konfliku miałem poczucie, że chcę wiedzieć, co dzieje się za naszą wschodnią granicą i to poczucie zostało ze mną do dziś.
Sam często łapałem się na tym, że przez takie nastawienie gubię wątki, rozpraszam się i pozwalam, by takie bombardowanie informacjami zwyczajnie odciągnęło mnie od tego co robię, przez co moja praca stawała się dłuższa i mniej efektywna. I nie - nie chce tu nikogo coachować z tego, jak kto ma organizować swój czas, ale po prostu zaczęło mnie irytować, że to, co mogłem zrobić w chwilę zajmowało mi tych chwil o wiele za dużo.
Dla mnie przełomem była przeprowadzka do nowego miejsca
Kiedy przeprowadziłem się z bardzo małego mieszkania do większego, w końcu dorobiłem się salonu. Jeżeli kojarzycie moje teksty o Linuxie, wiecie też, że mam też dosyć wiekowego już laptopa, na którym lubię testować, co też środowisko open source ma do zaoferowania. Co te dwie rzeczy mają wspólnego? Otóż fakt, że dziś, pomimo posiadania dedykowanego stanowiska pracy, za które pewnie większość osób pracujących zdalnie dałaby się pokroić, lubię co jakiś czas usiąść w salonie z laptopem i tam właśnie pracować.
Wydaje się do to kontrintuicyjne, ponieważ na takim sprzęcie wszystko, ale to wszystko robi się wolniej - wklejenie obrazka do tekstu, sprawdzenie czegoś, zalinkowanie - to wszystko na stacjonarnym komputerze zrobi się szybciej niż na laptopie z małym touchpadem. Jednak laptop ten, przez swoje ograniczenia, pozwala na jedną bardzo ważną rzecz - na przymusowe odcięcie się od wszystkich rozpraszaczy. Na tej maszynie nie odpalę kilkunastu zakładek czy aplikacji w tle, ponieważ skończyłoby się to usmażeniem słabego CPU. Dlatego bardzo chętnie wykorzystuję go, gdy mam do napisania felieton bądź scenariusz do filmu, ponieważ wiem, że wtedy... nic mi nie będzie przeszkadzało.
Owszem - ma to swoje wady. Żyjemy w świecie "always online" i nie raz nie dwa kiedy po czasie spędzonym na takiej pracy wziąłem telefon do ręki, tonąłem w powiadomieniach, często odnośnie ważnych kwestii. Jednak w dalszym ciągu uważam, że od czasu do czasu, jeżeli tylko ktoś ma taką możliwość, takie "odcięcie się" od rozpraszaczy i rzeczy walczących o nasza uwagę jest dosyć zdrowe. Często bowiem nie zdajemy sobie sprawy z tego, jak wiele rzeczy zaprząta nam głowę dopóki nie zobaczymy, jak szybko jesteśmy w stanie zrobić niektóre rzeczy bez nich. Jeżeli więc macie możliwość pracy z takim "odcięciem się" od innych bodźców - zdecydowanie polecam, ponieważ nawet, jeżeli wydaje się to nieco trudniejsze (chociażby ze względu na ograniczenia sprzętowe) to zysk czasu netto jest dosyć spory i zdecydowanie wynagradzający te drobne niedogodności.
A jak wygląda to w waszym wypadku? Jak wy radzicie sobie z cyfrową równowagą, czy to w pracy, czy poza nią?
Hej, jesteśmy na Google News - Obserwuj to, co ważne w techu