Pokemon Legends: Arceus to gra bardzo udana, ale z poważną wadą. Jak wygląda ta wycieczka w czasie w świecie Pokemonów?
Pokemon Legends: Arceus - recenzja. To nowy rozdział w świecie gier Pokemon
Marka Pokemon potrzebowała takiego powiewu świeżości. Po kilkudziesięciu prawie takich samych grach nadszedł czas na nowy rozdział. Stety lub nie, nie jest to główna odsłona, a coś w rodzaju spin-offu. Jednak zupełnie innego niż większość, która dość mocno oddalała się od głównego trzonu gry, oferując coś zupełnie innego. Są takie, w których bezstresowo (no dobra, przynajmniej w większości sytuacji) fotografujemy stworki w ich naturalnym środowisku. Jest też cały zestaw produkcji roguelike — seria Pokemon Mystery Dugeon. A po drodze były też pinballe, elektroniczne karcianki, puzzle — fani marki mieli w czym wybierać. Jednak Pokemon Legends: Arceus to RPG z krwi i kości. Takie, którego twórcy przedstawiają nowe gatunki Pokemonów (chociaż może bezpieczniej tu pisać o wariantach), w którym nie zabrakło walk, ale nie są one na pierwszym planie. To solidny powiew świeżości, którego seria niewątpliwie potrzebowała. I po kilkudziesięciu godzinach spędzonych z grą mam apetyt na więcej.
Pokemony z ogromną mapą i (pół)otwartym światem, jakiego wcześniej nie było
Pokemony są jednym z tych uniwersów, których sam nigdy nie mam dość. Owszem, zdarza mi się odczuwać zmęczenie materiału i robię sobie wówczas przerwę — omijam generację, odpoczywam, a później znów mam ochotę na więcej. Marka ma lepsze i gorsze momenty - ale mimo że byłem pewien obaw jak to wszystko wyjdzie w praniu, ekipa odpowiedzialna za wykreowanie zupełnie nowego świata pełnego kieszonkowych stworków stanęła na wysokości zadania. Z jednej strony oddając nam wszystko co kochamy w serii (zew przygody, wyzwania, walki, pogoń za nowymi gatunkami), a z drugiej przedstawiając zupełnie nowe podejście do mechanik, które tak na dobrą sprawę są z serią od dawien dawna.
Tym razem gra rzuca nas do czasów dawnych, do regionu Hisui. Jest to starożytne wydanie Sinnoh — czyli regionu znanego z czwartej generacji (m.in. Pokemon Brilliant Diamond / Shining Pearl). Nasz bohater to młody adept, przed którym stawiane jest zadanie znane... zarówno z głównych gier, jak i animowanej serii: złapać je wszystkie! Tym razem jednak sprawy mają się nieco inaczej. Nie będzie zbierania odznak i pokonywania liderów, którzy odblokują nam dalszą ścieżkę i pchną nas ku Elitarnej Czwórce czekającej na końcu. Co zamiast nich?
Zestaw zadań do wykonania - i to takich, które opierają się w dużej mierze na łapaniu Pokemonów na ogromnych terenach. Do jednych będziemy się zakradać, do innych... niekoniecznie. Część będzie wymagała od nas spokoju i cierpliwości, aby ich nie spłoszyć. Inne gdy tylko nas zauważą — zaatakują nas. Część walk będzie nieunikniona, ale podobnie jak w głównych grach — tam również po osłabieniu stworka możemy przystąpić do jego łapania, zwiększając tym samym szansę na sukces w temacie.
Każdorazowo od opiekującego się nami profesora otrzymujemy listę wyzwań, które kolejno będziemy wypełniać. Wśród nich m.in. łapanie X sztuk danego gatunku, używanie wskazanych ataków, ewolucje — jest tego trochę. I choć przyglądając się tej zabawie z boku wygląda ona niezbyt zachęcająco, to przyznam szczerze że ta niepozorna mechanika naprawdę wciąga. W weekend rozmawiałem z kilkoma osobami które dały szansę Pokemon Legends: Arceus — większość z nich to starzy, pokemonowi, wyjadacze. I byli zgodni w opinii, że na nich ta gra również zadziałała jak narkotyk — i wciągnęli się bez reszty, spędzając ze Switchem w dłoniach właściwie cały weekend i zarywając nocki.
Nowe realia, nowa frajda
Pokemon Legends: Arceus w gruncie rzeczy nie jest jakoś specjalnie odkrywcze jako gra w ogóle. Ale to kochana przez miliony graczy na całym świecie marka, która doczekała się gry, o jakiej wielu marzyło przed laty. Nazywając tamtejsze realia OTWARTYM ŚWIATEM, byłoby sporym nadużyciem. Bo owszem, jako gracze otrzymujemy dużo więcej swobody, ale nie jest to poziom ani Assassin's Creeda, ani Wiedźmina trzeciego, ani Zeldy. Po prostu mapy są większe, a formuła i mechanika sprawiają, że czuć dużo więcej swobody w każdym działaniu. Zamiast podchodzić do drzewa i klikać przycisk by zerwać owoce - posyłamy po to jednego z Pokemonów, którego mamy przy sobie. Wszystko jest znacznie mniej umowne, a tę wolność po prostu czuć. Walki jednak wciąż odbywają się turowo — tutaj nie odważono się wprowadzić żadnych zmian — i dobrze.
Kompletowanie Pokedexu i wypełnianie zadań dają od groma frajdy. Ale to bardzo brzydka sprawa
No dobrze, o Pokemon Legends: Arceus piszę przede wszystkim w superlatywach. Właściwie powiem więcej: o Pokemon Legends: Arceus pisze się przede wszystkim w superlatywach. Bo lwia część graczy jest w pełni usatysfakcjonowana tym, co zaoferowali nam twórcy — i jeżeli mam być szczery, to w ogóle mnie to nie dziwi, bo sam się do tej grupy zaliczam. Problem polega jednak na tym, że są elementy których bronić się nie da. A do nich niewątpliwie należy oprawa wizualna gry.
Twórcy mogli próbować różnych sztuczek, mogli silić się na kreatywne podejście do rozgrywki, twórcze wykorzystanie tamtejszego świata. Mogli czarować jak się da, ale zamaskować brzydoty Pokemon Legends: Arceus się po prostu nie da. Daleki jestem od tego, by powiedzieć że na grę nie da się patrzeć, ale nie przesadzę ani trochę pisząc, że to poziom wizualny rodem z Nintendo Wii. Konsoli, co prawda stacjonarnej, ale takiej, która trafiła na rynek dwanaście lat temu, bo w 2006 roku. Nie powalają ani krajobrazy, ani zbliżenia. Im dłużej przyglądałem się poszczególnym planom, tym bardziej byłem rozczarowany. I pewnie narzekałbym na to wszystko po stokroć bardziej gdyby nie to, że gra działa stosunkowo płynnie. Próżno tam szukać 60 klatek na sekundę które (na tę chwilę) są standardem na konsolach konkurencji, ale poprzeczka związana z optymalizacją na Switchu jest zawieszona tak nisko, że sam fakt iż gra działa jest już na plus. Okropne, wiem, ale szczere i jak najbardziej prawdziwe.
Tak mogłaby wyglądać przyszłość serii gier Pokemon
Najnowsza gra z kieszonkowymi stworkami na Nintendo Switch to odważny krok naprzód. Odważny i — co najważniejsze — udany. Historia którą śledzimy trzyma się kupy, rozgrywka jest przemyślana i mimo że po jakimś czasie dość powtarzalna — sprawia od groma frajdy. Wyobrażam sobie, że w analogicznej formie Pokemon Company mogłoby przedstawić nam kolejną generację swoich postaci. Otwarty świat może nie jest najpiękniejszy (i tak otwarty, jak można by tego oczekiwać), ale jeżeli zastosujemy taryfę ulgową, to nie ma specjalnych powodów do zmartwień i narzekania. Myślę że wszyscy fani marki zgodzą się ze mną z tym, że to tytuł obok którego przejść obojętnie po prostu nie można. Tym bardziej, że część form z Hisui widzimy pierwszy raz w ogóle, a całość daje... po prostu od groma frajdy.
- nowe mechaniki, nowe rozdanie w świecie gier Pokemon
- nowe formy Pokemonów i zupełnie nowy świat
- półotwarty świat, który eksploruje się z ogromną przyjemnością
- mimo powtarzalności i grindu — wciąga na wiele godzin
- gra jest... po prostu brzydka wizualnie.
Hej, jesteśmy na Google News - Obserwuj to, co ważne w techu