Felietony

Pamiętam, że flagowca kupowałem za 1000 zł i to był cud techniki

Konrad Kozłowski

Pozytywnie zakręcony gadżeciarz, maniak seriali ro...

109

Ceny nowych iPhone'ów wywołały niemałe zamieszanie. Na ich temat napisano już dziesiątki, setki, a może i tysiące artykułów, dlatego nie napiszę kolejnego, za to przypomnijmy sobie lata, kiedy za najlepsze telefony płaciliśmy około 1 tysiąca złotych i to był wręcz kosmiczny wydatek.

Po co ci taki telefon? - zapytał mnie znajomy, gdy powiedziałem mu, że wreszcie udało mi się zdobyć telefon, o którym marzyłem od premiery. Sony Ericsson K800i otwierał nowy rozdział w historii mobilnej fotografii - przeogromna rozdzielczość 3,2 megapiksela oraz lampa ksenonowa to atrybuty, które sprawiały, że na wszelkie wycieczki i wyjazdy przestałem zabierać ze sobą aparat. Gdy wiele osób dookoła zawieszało na szyi aparat, ja chowałem do kieszeni telefon, w którym w razie potrzeby wystarczyło przesunąć zasłonę i był gotowy do zrobienia zdjęcia. Chora cena telefonu, wynosząca około 1 tysiąca zł, to nie jedyny wydatek, jaki mnie wtedy czekał. Rozbicie takiej kwoty na raty pozwoliło mi wyposażyć się w kartę pamięci M2 (wymysł Sony, dzięki któremu zarabiali jeszcze więcej) o zawrotnej pojemności 1 GB. Ten telefon służył mi latami i chyba dopiero iPhone zdołał wyprzedzić go w moim skromnym rankingu.

Już wtedy testowałem mnóstwo telefonów, głównie szwedzko-japońskiego producenta, ale nawet posiadający dotykowy ekran i (prawdziwy) system operacyjny P1i czy rozsuwany C905 (fotki aż 8 megapikseli!) nie zdołały stłumić mojej sympatii do tego telefonu. Idealny może nie był, bo takowe urządzenia nie istnieją (pomyślicie pewnie, że mówię o joysticku, ale ten odpowiednio czyszczony służy do dziś), ale taki wydatek był dla mnie w pełni uzasadniony.

Dlaczego kupiłem ten telefon? Na pewno dlatego, że uwielbiałem robić dobre zdjęcia, a taki telefon w kieszeni pozwalał złapać fajne momenty, gdziekolwiek bym się nie ruszył. No i nie oszukujmy się - każdy kto kupi nowy telefon jest z niego bardzo dumny. iPhone X(s) albo Huawei 20 Pro dziś robi wrażenie, bo to naprawdę fajny gadżet. Dziś nie mam już AŻ takiego pociągu do nowinek i nie muszę być za wszelką cenę na bieżąco ze wszystkim, ale zaczynało się właśnie w czasach, gdy Sony Ericsson rywalizował z Nokią o fotel króla rynku mobilnego i wybór pomiędzy N73 i K800i nie był łatwy. Lubiłem Nokię, 3350i była moją pierwszą komórką, ale później bardziej spodobały mi się produkty Sony Ericssona.

Swego czasu sprawdziłem nawet, czy lepsze zdjęcia robi Sony Ericsson K800i czy iPhone 5.

Dziś telefon pełni zupełnie inną rolę, niż te kilkanaście lat temu. Tak naprawdę, to dla wielu osób nie jest już w ogóle telefon, tylko urządzenie podłączone na stałe do internetu, bo ikonka aplikacji "Telefon" wylądowała już dawno w jednym z folderów na drugim ekranie. To dzisiaj aparaty, odtwarzacze muzyki, kamery, konsole, mini-telewizory i najlepszy sposób na utrzymywanie kontaktu z innymi za pomocą tekstu, obrazów i wideo. Te mobilne komputery pozwolą na więcej, niż jednostka centralna peceta sprzed kilku lat.

Słowo "flagowiec" jest w ciągu każdego roku odmieniane przez wszystkie przypadki, a niektórzy producenci nawet dwa razy na przestrzeni 12 miesięcy pokazują swój najlepszy smartfon. Za flagowca trzeba dziś zapłacić od 2 do ponad 7 tysięcy złotych i chyba nie będę specjalnie zdziwiony, gdy któregoś pięknego dnia jedna z firm zażyczy sobie nawet magiczne 10 tysięcy złotych. Bo czemu nie? Będą tacy, którzy bez ogródek sięgną po portfel, zbliżą kartę do terminala, wpiszą PIN i wcisną zielony. Niedawno Paweł stał przed wyborem iPhone 8 (Plus) vs. OnePlus 6 - padło na drugi model, a kolega z redakcji zaoszczędził niemało gotówki.

Nie wiem kiedy i jaki następny telefon będę chciał kupić, ale za każdym razem, gdy spoglądam na ceny w sklepach przypominają mi się czasy, gdy w kieszeni wystarczyło mieć nawet 4 czy 5 stówek, żeby kupić naprawdę fajny telefon. Wydając powyżej tysiaka, kupowało się prawdziwe cudo.

 

Hej, jesteśmy na Google News - Obserwuj to, co ważne w techu