Musiało minąć półtora roku, żeby fabryki Motoroli opuściło pierwsze urządzenie powstałe we współpracy z Google. Smartfon, o którym mowa, czyli mityczn...
Musiało minąć półtora roku, żeby fabryki Motoroli opuściło pierwsze urządzenie powstałe we współpracy z Google. Smartfon, o którym mowa, czyli mityczny Moto X, gościł już na naszych i nie tylko naszych łamach wielokrotnie. W końcu wszystkie wątpliwości zostały rozwiane.
Szczerze powiedziawszy nie zapowiadało się na to, by Motorola czymkolwiek nas zaskoczyła. O Moto X wiedzieliśmy dość dużo ze wcześniejszych przecieków i informacji. To smartfon pod wieloma względami wyjątkowy, pozwalający na personalizację – nie tylko sprzętową, za sprawą dziesiątek wymiennych obudów, ale też software’ową. Motorola przy tym nie zapowiadała pogromcy high-endowych urządzeń z najwyższej półki. Wystarczy zresztą spojrzeć na specyfikację, by się o tym dobitnie przekonać.
- dwurdzeniowy Qualcomm S4 Pro MSM8960DT 1,7GHz z GPU Adreno 320
- 2 GB RAM
- 4,5-calowy wyświetlacz AMOLED (rozdzielczość 720×1184 + przyciski ekranowe)
- dwie kamery: 10 Mpix (+dioda doświetlająca) i 2 Mpix
- 16 lub 32 GB pamięci Flash
- Android 4.2.2
- WiFi 802.11a/b/g/n/ac, NFC, Bluetooth 4.0, GPS
- Obsługa sieci LTE w standardzie
- Bateria 2200 mAh
- Waga 130 g
- Wymiary: 129,3 x 65,3 mm
Siła tego urządzenia tkwi też w efektywnym wykorzystaniu Google Now. Jak pisałem przed kilkoma tygodniami, Moto X jest pierwszym urządzeniem, które nieustannie nasłuchuje użytkownika i reaguje na polecenia bez względu na to, w jakiej sytuacji się znajdujemy. Niesie to za sobą ogrom możliwości, ale też budzi szereg kontrowersji – czy aby w dobie cienkiej linii dzielącej gadżeciarskie rozwiązania od funkcji uderzających w naszą prywatność, taki smartfon ma prawo egzystencji?
Smartfon ma być dostępny u amerykańskich operatorów za 199 dolarów przy dwuletniej umowie (za tyle samo można mieć potężnego HTC One...). Jednak będzie też możliwość zakupienia urządzenia w Google Play, gdzie otrzymamy edycję pozbawioną jakiegokolwiek bloatware, a także dodatków od Motoroli. Słowem - czysty Android. Ogółem ma być dostępnych 18 wersji różniących się kolorem i wzorem tylnej (wymiennej zresztą) klapki obudowy, a także siedmioma akcentami. Motorola uruchomi nawet specjalną stronę, gdzie abonenci sieci AT&T (i tylko oni) będą mogli zamówić unikatowy egzemplarz urządzenia.
Urządzenie ma reagować na każdorazowe hasło "Ok, Google Now", które sprawi, że za pomocą komend głosowych utworzymy notatki, wyszukamy konkretne informacje, zapiszemy kontakty, a nawet nawiążemy połączenia. Smartfon będzie nas słuchał zawsze, co przywodzi trochę na myśl rozwiązanie z Google Glass, które również reagują na polecenia głosowe. Przepaść między czystym Androidem, a jego modyfikacją w Moto X nie jest dość duża i ogranicza się właściwie do kilku rozwiązań. Twórcy podkreślają, że skupili się na rozwinięciu kluczowych aspektów działania, jak chociażby wspomniane Google Now. Nie chcieli iść tropem innych producentów, którzy wywracają system do góry nogami, by uczynić go za wszelką cenę oryginalnym. Zresztą nawet jeśli te niewielkie modyfikacje będą komuś przeszkadzały, może nabyć czystą wersję z Google Play.
Smartfon będzie konstruowany w USA, co na pewno odgrywa niebagatelną rolę wizerunkową. Konkretnie ma to się odbywać w Teksasie, gdzie pracownicy będą składać modele z gotowych komponentów. Rezultatem tego jest prawdopodobnie wysoka cena - wspomniane 199 dolarów to kwota, za którą można mieć znacznie mocniejsze i wydajniejsze urządzenia. Co ciekawe, CEO Motoroli podkreśla też, że nie ma i nie będzie żadnego nepotyzmu ze strony Google'a. Motorola ma być traktowana jak każdy inny producent urządzeń z Androidem. Co jednak nie znaczy, że Google nie ma ogromnego wpływu na firmę, co zresztą widać po Moto X.
Moto X to smartfon, który ma być inteligentniejszy od innych tego typu urządzeń. Funkcje rozpoznawania (a nawet uczenia się) głosu właściciela, reagowanie na spojrzenie, a nawet przechodzenie w tryb samochodowy po wykryciu, że właśnie znajdujemy się w aucie, to rozwiązania, których dotąd nie doświadczyliśmy w żadnym urządzeniu. Wszystko to ma być zasługą intensywnego wykorzystywania wbudowanych w urządzenie czujników oraz innych danych, którymi dysponuje. Nawet uruchamianie aplikacji kamery w Moto X jest unikatowe - należy w tym celu poruszyć trzykrotnie nadgarstkiem, a wykonanie zdjęcia to dotknięcie dowolnego punktu na ekranie. Jeżeli dodamy do tego względnie dobre parametry, wydajną baterię, która ma wystarczyć na cały 24-godzinny dzień (w co ze względu na zdolny do podświetlania tylko fragmentów powierzchni ekranu AMOLED jestem nawet skłonny uwierzyć) oraz wysokie możliwości personalizacji, otrzymamy gadżet naprawdę oryginalny. I właśnie o to chodziło Motoroli oraz Google - żeby pokazać coś innego, różnego od cukierkowatych Samsungów Galaxy z TouchWiz czy surowych, biznesowych flagowców HTC.
Sęk w tym, że jest to urządzenie projektowane od początku do końca z myślą o rynku amerykańskim. Nadchodząca edycja Google Play zapewne będzie pozbawiona tych wszystkich wyróżników, a jeżeli trafi na globalny rynek w tej samej cenie, co w USA, nie będzie miała zbyt wielu atutów w stosunku do konkurencyjnych modeli z wyższej półki.
Google wpompuje w marketing 500 mln dolarów, co jest niebagatelną kwotą. Wraz z urządzeniem użytkownicy otrzymają 50 GB w Google Drive na dwa lata. Podobne rozwiązanie widzieliśmy już m.in. u ASUS-a. O dostępności na innych rynkach póki co nic nie wiadomo. W Polsce pewnie i tak nie mamy na co liczyć, bo Motorola się raczej wycofała znad Wisły, a dostępu do Google Play nie mamy, by kupić urządzenie z czystym Androidem. Zresztą myślę, że w tym wydaniu Moto X utraci swoje największe atuty.
Zdjęcia pochodzą z The Verge
Hej, jesteśmy na Google News - Obserwuj to, co ważne w techu