Social Media

Po urlopie powinienem powiedzieć jedno: social media to straszne miejsce...

Maciej Sikorski
Po urlopie powinienem powiedzieć jedno: social media to straszne miejsce...
Reklama

Kiedyś część mediów przekonywała, że gry to czyste zło (niektóre pewnie nadal to robią), byli i tacy, którzy wskazywali na Internet jako źródło wszelakich nieszczęść. Ostatnio zauważyłem, że pojawił się nowy problem: media społecznościowe. Jak świat długi i szeroki, przybywa specjalistów, którzy przestrzegają przed zgubnym wpływem social mediów. Bo Facebook uzależnia, Instagram ogłupia, Snapchat poniża, a Twitter... W sumie, nie wiem, co robi Twitter. Ale pewnie też coś złego. Ciekaw jestem, ile osób przejmuje się tymi ostrzeżeniami, a dla ilu faktycznie jest to zagrożenie.

Media społecznościowe to niebezpieczna zabawa - taki wniosek mogę wysnuć z lektury zaliczonej podczas urlopu. Kilka dni wolnych sprawiło, że mogłem nadrobić prasę, w ruch poszły dzienniki, tygodniki, miesięczniki, kwartalniki, różne dodatki - niektóre sprzed paru lat, dopiero teraz pojawił się czas na ich przejrzenie. Ciekawą obserwacją było to, że w wielu z nich podjęto temat social media. I nierzadko była to rozmowa z jakimś specjalistą (lub specjalistką): socjolog, psycholog, psychiatra, antropolog, kulturoznawca. Część napisała książkę o sm, ktoś bada zagadnienie na uczelni, jeszcze inna osoba leczy uzależnienia na tym polu. Byłem ciekaw, w jakim stopniu ich opinie i doświadczenia będą się pokrywać, więc artykuły poszły w ruch.

Reklama


Uderzające było to, że powtarzały się nie tylko pytania, ale też odpowiedzi, wnioski były bardzo podobne: media społecznościowe to świetne narzędzie komunikacji, mogą pomóc w biznesie, do jakiegoś momentu zbliżają ludzi, ułatwiają życie, ale... po przekroczeniu pewnej granicy stają się złem wcielonym. Ludzie tracą kontakt z rzeczywistością, walczą o lajki, oceniają swoje życie porównując je z wpisami znajomych, nerwowo sprawdzają stronę społecznościówki co kilka-kilkanaście minut. Tu przykład narzeczonej, która na fb zrywa zaręczyny i ogłasza, że jest w związku z najlepszym przyjacielem byłego już partnera, tam próby samobójcze z powodu negatywnych komentarzy pod zdjęciem, tu osoba zaszczuta przez setki nieznajomych po tym, jak napisała coś głupiego, tam człowiek, który dowiaduje się od szefa, że stracił pracę. A wraz z nim dowiadują się o tym wszyscy znajomi. No straszne miejsce.

Zobacz też: Zarabianie na Instagramie - wszystko co musisz wiedzieć!

Gdy człowiek chwilę się nad tym zastanowi, dochodzi do wniosku, że faktycznie jest tragicznie: część znajomych podczas spotkania w barze cały czas patrzy w komórkę, ktoś pisze, że nie ma czasu na taki wypad, a tymczasem widzimy, jak masowo wrzuca posty na fb, dochodzi do wielkich kłótni, które zaczynają się od rzeczy błahych, trwa wyścig o to, kto ma fajniejszą fotkę z wakacji (lub film - to ostatnio lepszy sposób na pokazanie udanego urlopu). Festiwal próżności, kłamstwa (bo zazwyczaj pokazujemy to, z czego jesteśmy zadowoleni, a pomijamy gorzkie tematy) i spłycenia ważnych tematów (na wszystko znajdzie się emotikon), który wciąga kolejne miliony ludzi. Przypominam, że sam Facebook ma już dwa miliardy użytkowników.


Niby nie jest to żadna nowość, ale po wspomnianym urlopie, mógłbym odnieść wrażenie, że media społecznościowe to piekło, które zdominowało realny świat. I chociaż wierzę, że liczba uzależnionych i pokrzywdzonych przez social media rośnie, to temat chyba jest rozdmuchiwany. Najraźniej modnie/opłacalnie jest napisać kolejną książkę o tym, że dzieło Zuckerberga i spółki namiesza w naszych psychikach, domach i życiu zawodowym w sposób nieodwracalny. Może faktycznie tak się stanie. Ale czy zawsze będzie to tragedia? Wciąż mam sporo znajomych, którzy z Facebooka nie korzystają (a to oznacza, że inne serwisy też omijają), niektórzy z niego rezygnują, większość jest aktywna rzadko lub bardzo rzadko.

Na palcach jednej ręki mógłbym wymienić tych, o których powiedziałbym, że mają problem, że przesadzają (najlepsze są matki, które każdego dnia piszą, że nie mają na nic czasu, a w kolejnych postach prezentują nowe paznokcie, pytają o źródło filmów, bo Netflix już zaliczony i biorą udział w przeróżnych dyskusjach - szczere złoto). Gdy zatem czytam, że era sm to koniec cywilizacji i kontaktów międzyludzkich, uśmiecham się pod nosem - pewnie to samo mówiono przy okazji rozwoju prasy, radia i telewizji, potem Internetu. Jasne, one odciskają swoje piętno, nierzadko pokazują ludzką głupotę, prezentują patologie, ale czy są aż takim destruktorem? Ciekaw jestem, o jakim przekleństwie przeczytam za rok...?

Reklama

PS Jeszcze bardziej zastanawia mnie to, ile osób skorzysta z poradników dołączanych do wspomnianych artykułów - dzięki nim można się dowiedzieć, jak ograniczyć wpływ sm na życie. A wcześniej dowiedzieć się, czy to już uzależnienie...

Reklama

Hej, jesteśmy na Google News - Obserwuj to, co ważne w techu

Reklama