Felietony

Nie potrzebujemy mocniejszych smartfonów, tylko mądrzej zaprojektowanych

Krzysztof Rojek
Nie potrzebujemy mocniejszych smartfonów, tylko mądrzej zaprojektowanych
Reklama

Dzisiejsze smartfony pokazują, że bez gruntownych zmian dalsze podbijanie numerów nigdzie nas nie zaprowadzi. Niestety, na horyzoncie nie widać, by szykowała się jakakolwiek rewolucja.

Postępu nie da się zatrzymać i odkąd technologia zaczęła mieć istotny wpływ w kwestii rozwoju ludzkości (czyli w sumie - od zawsze) zawsze znajdowaliśmy sposoby by rozwiązywać napotkane problemy i obchodzić limity. Patrząc z  tej perspektywy, twierdzenie, że istnieją granice chociażby dla mocy komputerów czy szybkości internetu jest z góry skazane na bycie fałszywym, ponieważ nawet jeżeli dojdziemy do fizycznej granicy za którą nie będziemy mogli upakować więcej tranzystorów do CPU - zawsze znajdzie się jakieś rozwiązanie.

Reklama

Dziś jednak chciałbym porozmawiać o czymś nieco innym. Czymś, co od jakiegoś czasu zaprząta mi głowę i co sprawia, że na każdą kolejną premierę smartfona patrzę bardziej z niepokojem niż ekscytacją.

Smartfony ewoluowały od narzędzi, po wojnę na cyferki

Zadajmy sobie pytanie - dlaczego smartfony zyskały taką popularność i podbiły rynek w tak krótkim czasie? Odpowiedź jest prosta: ludzie bardzo szybko zorientowali się, że a) jest cały szereg czynności na które te urządzenia pozwalają i b) są to czynności bardzo przydatne. Konsumpcja treści wideo, multitasking, przeglądanie internetu, komfortowe sprawdzanie poczty - tutaj można wymieniać setki czynności. Pierwsze smartfony sprzedawały się super pomimo swoich wad, ponieważ pozwalały na rzeczy, na które "tradycyjne komórki" nie miały szans. I zauważcie, że w pierwszych latach raczej mniej osób patrzyło na takie aspekty jak pamięć RAM, rozdzielczość aparatu, pojemność ogniwa czy szybkość ładowania - te rzeczy tam oczywiście były, ale ważniejsze było na co smartfon pozwalał, niż co w środku miał.

Jak bardzo różne jest to od sytuacji którą mamy teraz, kiedy kategoria smartfonów już od dawna jest bardzo "dojrzała" i każde kolejne urządzenie to raczej drobna ewolucja poprzedniego, niż fundamentalna zmiana. I owszem - wiele rynków tak ma. Samochody przecież też z grubsza wyglądają (i działają) tak samo.

Jest jednak jedna różnica - nowego samochodu nie wypuszcza się co kwartał

Jest na rynku szereg marek, które nie wytrzymają pół roku bez premiery w danej serii, a i znajdzie się kilka, które pokazują nowe rzeczy częściej. I znowu - w sumie w tym też nie ma nic złego. Nic, dopóki nie pomyślimy, że za każdą taką premierą zespół inżynierów musi zaprojektować smartfon który jest "trochę" lepszy niż poprzedni, żeby uzasadnić potrzebę kupienia nowego urządzenia. I takie zmiany mogą iść w dwóch kierunkach. Z jednej strony mamy smartfony średniopółkowe, które wyciskają najwięcej z każdej złotówki. I tutaj często przez to zmiany są tak kosmetyczne, że niemal niezauważalne. Jest na rynku kilka serii w których sprzedaż nowych modeli kręci się tylko dlatego, że stare są wycofywane ze sklepów.

Drugą, i nieco bardziej niebezpieczną kategorią jest wojna na cyferki na najwyższym szczeblu - w przypadku flagowców. Jakiś czas temu pisałem wam o tym, że chęć pochwalenia się najlepszymi procesorami, najsmuklejszymi wymiarami i najszybszym ładowaniem doprowadza już powoli do tego, że wygoda użytkowania odchodzi na dalszy plan.

Tęsknię za czasami gdy to doświadczenie użytkownika było najważniejsze

Nie da się nie docenić postępu, jaki dokonał się w przypadku smartfonów w ostatnich latach. Po lagujących telefonach nie ma już śladu, zdjęcia ze smartfonów są dziś naprawdę świetne, a urządzenia te spokojnie potrafią zastąpić komputer. Jednak pogoń za cyferkami sprawia, że zaakceptowaliśmy takie rzeczy jak niesamowicie grzejące się smartfony, throttling czy ładowanie z szybkością, która niszczy ogniwo. Nie mówię tu już o praktykach stricte antykonsumenckich jak usuwanie gniazda minijack.

To, czego się obawiam, to fakt, że w przeciągu najbliższych kilku lat smartfony dojdą do ściany - nie da się pakować do nich coraz mocniejszych procesorów bez rozwiązania problemu odprowadzania ciepła (co już dziś leży), a nie da się rozwiązać problemu odprowadzania ciepła nie zmieniając fundamentalnie tego jak konstruujemy smartfony. To samo jest z aparatami - owszem, mamy peryskopowy zoom, stabilizację obrazu i 5 obiektywów, ale jeżeli nie zwiększymy rozmiaru matrycy światłoczułej, jakość zdjęć nie ruszy tylko dlatego, że sam obiektyw ma 200 a nie 100 Mpix. Wyraźnie potrzebujemy też lepszych baterii - takich, które wytrzymają lata (a nie rok) szybkiego ładowania.

Reklama

Chodzi mi tu o to, że w wielu wypadkach smartfony zaczynają już przejawiać pewne aspekty zderzenia oczekiwań z fizyką i matematyką, a twórcy zamiast zrobić krok wstecz i zastanowić się nad rozwiązaniem pojawiających się problemów po prostu dalej pompują w górę numerki licząc, że może kto inny je rozwiąże. Nagrzewanie się i throttling chociażby jest problemem od lat i do dziś - nikt z głównych graczy nic z tym nie zrobił.

O ile więcej dałbym, żeby zobaczyć smartfon który zamiast Snapdragona 898, 1000, czy jakiegokolwiek który pojawi się za rok czy dwa, ma w sobie rozwiązanie, które pozwoli użytkownikowi na dostęp do 100 proc. jego mocy. Który zamiast 120 W ładowania ma baterie, która wytrzyma lata. Który zamiast kolejnego aparatu wprowadzi w końcu zmianę która faktycznie odróżni jego zdjęcia od tych robionych przez setki innych modeli. To samo z wszystkimi pozostałymi komponentami urządzenia. Taki smartfon według mnie byłby znacznie większą rewolucją, niż składane smartfony, bo tak jak pierwsze urządzenia z iOS i Androidem - odpowiadałby na rzeczywiste potrzeby konsumentów.

Reklama

Niestety - o obejściu tych problemów dużo łatwiej napisać, niż to rzeczywiście wykonać. Pozostaje tylko mieć nadzieję, że postępu faktycznie i tym razem nie da się zatrzymać.

Hej, jesteśmy na Google News - Obserwuj to, co ważne w techu

Reklama