Ładowanie magnetyczne niedługo pojawi się w dużej części smartfonów z Androidem. Ja jednak wciąż się zastanawiam, na ile takie rozwiązanie jest rzeczywiście wygodniejsze od normalnego ładowania.
W weekend pisałem wam o tym, że ładowanie bezprzewodowe może napotkać pewne przejściowe trudności w postaci nowych przepisów w Chinach i jego moc może zostać na stałe ustawiona na maksymalnym pułapie 50 W. Temat jest dużo głębszy i prawdopodobnie mocno związany z wydajnością samego ładowania bez kabli, natomiast kiedy o tym czytałem, w głowie zrodziła mi się nieco inna myśl.
Chodzi tutaj o pewien aspekt ładowania bezprzewodowego, czyli ładowanie magnetyczne. Do tej pory w ten sposób ładowane były tylko iPhone'y, ale już niedługo do tego grona dołączą też smartfony realme ze swoim MagDart. Spodziewam się, że już niedługo większość producentów (a na pewno Oppo, Vivo i OnePlus) będzie miała w swojej ofercie podobną funkcjonalność. Ja jednak się zastanawiam:
Na ile magnetyczne ładowanie bezprzewodowe różni się od... zwykłego przewodowego?
Oczywiście, taki sposób ładowania nazywa się ładowaniem bezprzewodowym, ponieważ korzysta z tego samego mechanizmu przesyłu energii elektrycznej przez plecki smartfona. Oczywiście, taki smartfon wciąż można położyć na specjalnym padzie, jednak najważniejszą zaletą tego rozwiązania ma być fakt, że telefon sam z tegoż pada nie zjedzie, ponieważ będą go na nim przytrzymywać magnesy.
Dzięki tymże magnesom można ładowany telefon wziąć do ręki i bez większego problemu używać, czego zdecydowanie nie da się zrobić przy klasycznym ładowaniu bezprzewodowym, co w moim przypadku jest głównym źródłem niewygody i co sprawia, że swoje urządzenie ładuje tylko i wyłącznie po kablu. Jednak kiedy zacząłem rozważać, czy może będzie to faktycznie wartościowe usprawnienie dla smartfona, zacząłem też zastanawiać się, czy właśnie nie zatoczyliśmy koła.
Oczywiście magnetycznie przyczepiana ładowarka wygląda ładnie, ale to... tyle
Wydaje mi się, że jeżeli magnetyczne ładowanie się upowszechni, to korzystanie z niego będzie praktycznie takie samo jak po przewodzie, tylko obwarowane dodatkowymi wadami. Raz - jeżeli będziemy musieli/chcieli skorzystać ze smartfonu w trakcie ładowania, to owszem, będziemy mogli, ale będziemy musieli podnieść go z przyczepioną do plecków stacją bazową, więc to korzystanie będzie dużo mniej wygodne, a i tak będziemy ograniczeni kablem tejże stacji. Z drugiej - wciąż mamy tu coś, co zdecydowanie odrzuca mnie od ładowania bezprzewodowego jako takiego, czyli blisko 50 proc. utrata mocy (czyli jeżeli ładujemy z mocą 50 W, ładowarka musi pobrać 100, więc nie jest to rozwiązanie ani trochę ekologiczne).
Dla mnie ładowanie magnetyczne stanowi mocny przerost formy nad rzeczywistą funkcjonalnością. Czy aż tak wpięcie kabla USB-C jest trudne i frustrujące, że wolimy zgodzić się na to, by połowa mocy ładowania poszła w powietrze, jednocześnie godząc się na korzystanie z rozwiązania, które ma potencjał być dużo mniej wygodne, jeżeli chcemy używać smartfonu podczas ładowania. Finalnie bowiem wciąż jesteśmy... na kablu, tylko inaczej podłączonym.
Oczywiście - z pewnością przetestuję MagDart (bądź inną inkarnację tego pomysłu), kiedy już pojawi się na rynku. Tymczasem pytanie do wszystkich, którzy używają MagSafe - jakie są wasze wrażenia po roku obcowania z tą technologią i czy faktycznie tak dużo zmieniła ona w sposobie, w jaki ładujecie telefon?
Hej, jesteśmy na Google News - Obserwuj to, co ważne w techu